[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzorze, niż oboje sądzimy?- Nie chcę mieć żadnych celów do spełnienia we Wzo­rze - wymamrotał Perrin.- Z pewnością nie będę mógł mieć żadnego celu, kiedy zapomnę, że jestem człowiekiem.Pomożesz mi, Moiraine?Z trudem przeszło mu to przez usta."A co, jeśli będzie to oznaczało konieczność użycia Je­dynej Mocy? Czy raczej zapomnę o swoim człowieczeń­stwie?"- Pomóż mi, abym.nie zatracił siebie.- Jeżeli tylko będę w stanie, na pewno to zrobię.To ci mogę obiecać, Perrin.Ale nie narażę przez to losów mojej walki z Cieniem.O tym również powinieneś wiedzieć.Kiedy odwrócił się, by na nią spojrzeć, odpowiedzia­ła mu nieustępliwym spojrzeniem, nawet nie mrugnęła okiem."A jeżeli twoja walka będzie wymagała, abym jutro trańl do grobu, zrobisz to bez wahania, tak?"Odczuwał w sobie lodowatą pewność, że tak właśnie by się stało.- Czego mi jeszcze nie powiedziałaś?- Posuwasz się za daleko, Perrin - odrzekła chłod­no.- Nie naciskaj mnie bardziej, niźli uznam to za sto­sowne.Zawahał się przed zadaniem następnego pytania.- Czy możesz zrobić dla mnie to, co zrobiłaś dla Lana? Osłonić moje sny?- Mam już strażnika, Perrin.- Jej usta wygięły się w coś, co nieomal przypominało uśmiech.- I jeden mi wystarczy.Jestem z Błękitnych Ajah, nie z Zielonych.- Wiesz, o co mi chodzi.Nie chcę być strażnikiem."Światłości, przywiązany do Aes Sedai na resztę życia? To jest równie straszne jak stać się wilkiem".- Nie pomogłoby ci to, Perrin.Osłona chroni przed snami pochodzącymi z zewnątrz.Zagrożenie, jakie stanowią twoje sny jest wewnętrznej natury.Ponownie otworzyła niewielką księgę.- Powinieneś się przespać - powiedziała takim to­nem, że jasne było, iż chce, aby już sobie poszedł.­Strzeż się swoich snów, ale czasami przecież spać musisz.Odwróciła stronicę księgi i wtedy wyszedł.Gdy znalazł się z powrotem w swoim pokoju, żelazny uścisk, który dotąd obejmował jego duszę, rozluźnił się tro­chę, ale tylko odrobinę, by pozwolić zmysłom rozwinąć się.Wilki wciąż tam były, za granicami wioski, otaczały Jarrę.Nieomal natychmiast narzucił sobie na powrót samokontrolę.- Potrzebne jest mi miasto - wymamrotał.Od miasta będą trzymać się z dala."Kiedy znajdę Randa.Kiedy doprowadzę do końca to, co musi być skończone".Nie był pewien, do jakiego stopnia jest mu przykro, że Moiraine nie potrafi zbudować osłony dla jego snów.Jedyna Moc czy wilki, to był wybór, przed którym nie powinien stawać żaden człowiek.Nie rozpalił ognia na kominku, na dodatek otworzył oba okna.Zimne, nocne powietrze napłynęło do środka.Zrzucił koce na podłogę, sam legł w ubraniu na nierównym mate­racu, nie kłopocząc się znajdowaniem wygodnej pozycji.Jego ostatnią myślą, zanim pogrążył się w sen, było, że jeśli jest coś na świecie, co potrafi go ochronić przed głębokimi i niebezpiecznymi snami, to jest to właśnie ten materac.Znajdował się w długim korytarzu, lśniące wilgocią ścia­ny i wysoki, kamienny sufit znaczyły dziwne cienie.Cienie układały się w jakieś zwichnięte pasy, granice pomiędzy światłem a cieniem były dziwnie ostre, a głębi samego cienia zupełnie nie tłumaczyło światło ograniczające go.Nie miał zresztą pojęcia, skąd owo światło dochodzi.- Nie - powiedział, potem powtórzył głośniej: ­Nie! To jest sen.Chcę się obudzić.Obudzić!Korytarz nie uległ najmniejszej zmianie."Niebezpieczeństwo".To była wilcza myśl, słaba i odległa.- Obudzę się.Obudzę!Uderzył pięścią w ścianę.Zabolało, ale spodziewane przebudzenie nie nastąpiło.Wydało mu się, że jeden z tych wężowatych cieni odsunął się, unikając jego ciosu."Uciekaj, bracie.Uciekaj".- Skoczek? - zapytał zdumiony.Pewien był, że zna wilka, którego myśli usłyszał.Sko­czek, który zazdrościł orłom.- Skoczek nie żyje!"Uciekaj !"Perrin rzucił się do biegu, jedną dłonią przytrzymując topór, aby powstrzymać go przed obijaniem się o udo.Nie miał najmniejszego pojęcia, dokąd biegnie, ani dlaczego, ale ponaglenie słyszalne w przekazie Skoczka nie dawało się zlekceważyć."Skoczek nie żyje - pomyślał.- Nie żyje!"Ale jednak wciąż biegł.Korytarz, po którym biegł, pod dziwnymi kątami prze­cinały inne przejścia, czasami opadając, innymi razy się wznosząc.Żadne jednak nie różniło się w istotny sposób od tego, w którym się znajdował.Wilgotne kamienne ściany, bez jednych choćby drzwi i pasma ciemności.Kiedy dobiegł do kolejnego skrzyżowania, stanął jak wryty.W korytarzu stał mężczyzna, mrugając do niego nie­pewnie, miał na sobie dziwnie uszyty kaftan i spodnie, kaf tan rozszerzał się na jego biodrach, podobnie jak spodnie zachodziły kloszowatym rozszerzeniem na buty.Zarówno kaftan, jak i spodnie były jaskrawo żółte, a buty tylko o od­cień jaśniejsze od nich.- Tego już chyba nie wytrzymam - powiedział męż­czyzna, do siebie, nie do Perrina.Miał dziwny akcent, bar­dzo mocny i ostry.- Nie tylko, że śnię o wieśniakach, ale jeszcze do tego obcych, sądząc po odzieniu.Uciekaj z mo­jego snu, człowieku!- Kim jesteś? - zapytał Perrin.Brwi mężczyzny uniosły się, jakby poczuł się dotknięty.Pasma cienia zaczęły wić się i skręcać.Jedno z nich oddzieliło się od sklepienia przy końcu korytarza i opadło na głowę mężczyzny.Zdawało się wplatać mu we włosy.Oczy tamtego rozwarły się i nagle wszystko zaczęło się dziać jakby jednocześnie.Cień odskoczył do sufitu, dziesięć stóp wyżej, niosąc coś białego.Mokre krople spadły Perri­nowi na twarz.Przeszywający do szpiku kości krzyk wstrząsnął powietrzem.Zmartwiały Perrin patrzył, jak krwawa postać, ubrana w rzeczy mężczyzny, wyje i tarza się po podłodze.Jego oczy same uniosły się ku białej rzeczy przypominającej tro­chę worek, ktdra zwisała u sufitu.Częściowo została już pochłonięta przez czarne pasmo, ale wciąż nie miał kłopo­tów z rozpoznaniem ludzkiej skóry, najwyraźniej całej i nie porozrywanej w żadnym miejscu.Cienie wokół niego zatańczyły niespokojnie, a Perrin pobiegł, ścigany zamierającymi okrzykami.Wzdłuż pasm cienia przebiegły zmarszczki, ścigały go.- Niech to się zmieni, niech sczeźnie! - krzyczał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •