[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z³ote w³osy pusz¹ mu siê na g³owie, cienkie wargi rozci¹gaj¹ w uœmiechu, a zielone oczy tkwi¹ w blacie u stóp.Ksi¹¿ê, Który By³ Ropuch¹ dotyka czerwonej prêgi na ramieniu.- Czy wiesz, ¿e napisano: „B¹dŸ dobry dla ptaków i zwierz¹t"? - pyta.- Kipling! - odgaduje z uœmiechem Vramin.- I Koran.- Ty zmiennokszta³tny ³otrze! - wykrzykuje Horus.- Czy¿byœ by³ tym, którego szukam?! Tym, którego zw¹ Ksiêciem?!- Tak, do tego tytu³u siê przyznajê.Wiedz, ¿e zak³óci³eœ mi medytacje.- Gotuj siê na œmierci spotkanie - mówi Horus, dobywaj¹c zza pasa strza³ê, jedyn¹ broñ, jak¹ posiada.Od³amuje jej czubek.- Czy s¹dzisz, ¿em nie œwiadom twej mocy, bracie? - pyta Ksi¹¿ê, kiedy Horus podnosi grot do góry, trzymaj¹c go miêdzy kciukiem a palcem wskazuj¹cym.- Czy s¹dzisz, bracie, ¿e nie wiem, i¿ si³¹ umys³u potrafisz wp³yn¹æ na masê lub prêdkoœæ dowolnego cia³a, zwiêkszaj¹c jedno lub drugie po tysi¹ckroæ?W okolicach d³oni Horusa wykwita migotliwy kr¹g, po czym s³ychaæ g³oœny trzask po drugiej stronie komnaty.Ksi¹¿ê pojawia siê nagle o metr od miejsca, gdzie sta³ dotychczas, a grot szybuje dalej we mg³ê i wiatr poranka, przebiwszy piêtnastocentymetrowej gruboœci œciankê z ¿elaza.- A czy¿ nie wiesz, bracie, ¿e z tak¹ sam¹ ³atwoœci¹, z jak¹ unikn¹³em twej strza³y, móg³bym przenieœæ siê do miejsca niewyobra¿alnie st¹d odleg³ego? Tak, nawet poza Œwiaty Wewnêtrzne.- Nie nazywaj mnie bratem - rzecze Horus, podnosz¹c drzewce strza³y.- Ale¿ tyœ brat mój! - Ksi¹¿ê na to.-A przynajmniej z jednej jesteœmy matki! Horus puszcza drzewce na ziemiê.- Nie wierzê ci!- W takim razie jak myœlisz, po kim odziedziczy³eœ bosk¹ moc? Po Ozyrysie?! Chirurgia plastyczna da³a mu ³eb kurczêcia, a jego w¹tpliwe pochodzenie sk³onnoœci do matematyki, lecz ty i ja, bracie, obdarowani moc¹ kszta³tów przemiany, jesteœmy synami Izydy, Czerwonej WiedŸmy Balkonii!- Przeklête niech bêdzie imiê matki mojej!Ksi¹¿ê staje nagle na pod³odze komnaty tu¿ przed Horusem i wymierza mu policzek wierzchem d³oni.- Mog³em ciê po stokroæ zabiæ, kiedyœ tak sta³ - powiada.- Pohamowa³em siê jednak, boœ mi bratem.Teraz te¿ ciê mogê zabiæ, ale nie uczyniê tego, boœ ty brat mój.Nie mam broni, gdy¿ mnie broñ niepotrzebna.Nie mam do nikogo urazy, gdy¿ ugi¹³bym siê wtenczas pod brzemieniem ¿ycia mego.Lecz nie wa¿ siê mówiæ Ÿle o naszej matce, bo ona sama odpowiada za to, co robi.Nie pochwalam jej czynów, ale i nie ganiê.Wiem, ¿eœ przyby³ tu, ¿eby mnie zabiæ.Je¿eli wiêc ¿yczysz sobie mieæ jeszcze ku temu sposobnoœæ, nie miel ozorem na jej temat, bracie.- Zatem nie mówmy ju¿ o niej.- Dobrze.Wiesz, kim by³ mój ojciec, wiêc wiesz równie¿ , ¿e nieobce mi rzemios³o wojenne.Dam ci szansê Staniemy twarz¹ w twarz, lecz najpierw musisz coœ dla mnie zrobiæ.W przeciwnym razie zniknê i poszukam sobie kogoœ innego do pomocy, a ty ¿ycie strawisz, nim mnie odnajdziesz.- Przepowiednia jednak siê sprawdza i Ÿle mi wró¿y.- rzecze Horus.- Wszak nie mogê straciæ okazji, ¿eby spe³niæ misjê, nim ten Przebudzeniec, wys³annik Anubisa, spe³ni j¹ za mnie.Nie wiem, do czego jest zdolny, a moc¹ przewy¿szaæ mo¿e nawet ciebie.Dobrze, zawieszam broñ, uczyniê, czego pragniesz, a potem ciê zabijê.- Wiêc ten cz³owiek jest nas³anym morderc¹ z Domu Œmierci - dziwi siê Ksi¹¿ê.- Tak.- Wiedzia³eœ o tym, mój Aniele Siódmej Stacji?- Nie, Panie - odpowiada Vramin, sk³aniaj¹c siê lekko.- Ani ja - œpieszy Madrak.- ZbudŸcie go.I Genera³a.- Nasz uk³ad niewa¿ny, je¿eli to zrobisz! - ostrzega Horus.- ZbudŸcie ich obu - powtarza Ksi¹¿e i sk³ada rêce.Vramin unosi ró¿d¿kê.Tryskaj¹ z niej zielone ognie i spowijaj¹ dwa rzucone na stó³ cia³a.Na dworze wzmaga siê wiatr.Horus omiata obecnych niespokojnym spojrzeniem.- Stoisz do mnie plecami, bracie - powiada.- Odwróæ siê, stañ do mnie twarz¹, bym móg³ ciê zabiæ.Powiedzia³em - uk³ad niewa¿ny.Ksi¹¿ê odwraca siê.- Ci ludzie s¹ mi równie¿ potrzebni - t³umaczy.Horus potrz¹sa g³ow¹ i zamierza siê.Nagle:- Istny zjazd rodzinny! - s³ychaæ, a g³os niesie siê po ca³ej komnacie.- Wszyscy trzej bracia razem nareszcie!Horus cofa rêkê jak oparzony, bo widzi, ¿e miêdzy nim a Ksiêciem k³adzie siê cieñ czarnego rumaka.Bóg zakrywa d³oni¹ oczy i spuszcza g³owê.- Zapomnia³em - wyznaje - ¿e zgodnie z tym, czegom siê dzisiaj dowiedzia³ i w tobie krew moja p³ynie.- Nie przejmuj siê.Ja wiem o tym od wieków i jakoœ z tym ¿yjê - mówi Tyfon i Przebudzeniec wraz z Genera³em budz¹ siê wœród œmiechu, który przypomina œpiew wiatru.STUK, PUK I BULG- Podaj mi, proszê, szczypiê¿e.- S³ucham?- Szczypiê¿e! Szczypiê¿e!- Nie mam ich.- Ja je mam.- No to czego nie mówisz?!- Bo mnie nie pyta³eœ.- Dobra.Przepraszam.Dawaj.Dziêki.- W³aœciwie po co to znowu grdêdzisz? Przecie¿ ju¿ gotowe.- Ot, dla zabicia czasu.- Powa¿nie, s¹dzisz, ¿e on po to przyœle?- Sk¹d¿e znowu! Ale to jeszcze nie powód, ¿eby wypuszczaæ poœledniejszy wyrób.- A ja s¹dzê, ¿e przyœle.- A ciebie kto pyta?- Sam z siebie wyg³aszam opiniê [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •