[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet niski, kamienny mur był nietknięty, żaden głaz nie zostałruszony ze swego miejsca.- Ktoś tam mieszka - stwierdził Tarathiel, bowiem miejsce to wyraznie nie zdziczało.Kiedyspojrzał na Drizzta, zobaczył, że drow, ze stanowczą i ponurą twarzą, trzymał w dłoniachsejmitary, a jeden z nich jaśniał niebieskawym światłem.Tarathiel zakładał cięciwę na swój długi łuk, podczas gdy Drizzt wyczołgał się z krzaków iprzemknął do kamiennego muru.Naciągnął cięciwę i skinął posępnie głową.- Za Montolio?Drizzt przytaknął i wyjrzał ponad ogrodzeniem.Spodziewał się zobaczyć orki, które wkrótcestałyby się martwymi orkami.Drow zastygł w bezruchu, ramiona obwisły mu po bokach, a oddychanie przychodziło mu ztrudem.Tarathiel trącił go lekko, szukając odpowiedzi, lecz nie otrzymawszy żadnej, elf wziął swójłuk i wyjrzał nad murem.Z początku nic nie widział, lecz pózniej podążył za spojrzeniem Drizzta na południe, kumałej przerwie w drzewach, gdzie kołysała się gałąz, jakby właśnie coś się o niąotarło.W cieniuTarathiel zauważył przebłysk bieli.Koń, pomyślał.Wtedy wyłonił się z cienia potężny rumak pokryty lśniącym, białym włosem.Jegoniezwykłe oczy jaśniały ognistym różem, zaś z czoła wystawał róg mierzący przynajmniejpołowę wysokości elfa.Jednorożec spojrzał w kierunku towarzyszy, podrapał kopytem ziemię iparsknął.Tarathiel miał wystarczająco rozsądku, by się schylić i pociągnąć oszołomionego DrizztaDo'Urdena za sobą.- Jednorożec - elf wyszeptał cicho do Drizzta, a dłoń drowa podążyła instynktownie podprzedni kołnierz j ego podróżnego płaszcza, do przedstawiającego głowę jednorożca wisiorka,który Regis wyrzezbił mu z kości wielkiego pstrąga.Tarathiel wskazał z powrotem na gęstą kępę drzew i zasygnalizował, że powinni już iść,jednak drow potrząsnął głową.Odzyskawszy opanowanie, Drizzt znów wyjrzał za kamiennymur.Okolica była pusta, bez żadnego śladu, że w pobliżu był jednorożec.- Powinniśmy iść - powiedział Tarathiel zaraz, gdy również spostrzegł, że nigdzie blisko niema potężnego ogiera.- Nabierz otuchy i wiedz, że zagajnik Montolio jest pod jak najlepsząopieką.Drizzt usiadł na murku i wpatrywał się intensywnie w plątaninę pinii.Jednorożec! SymbolMielikki, najczystszy symbol świata natury.Dla tropiciela nie istniała idealniejsza istota, zaś dlaDrizzta nie było lepszego strażnika dla zagajnika Montolio DeBrouchee.Wolałby pozostać przezjakiś czas w okolicy, chciałby znów mieć możliwość rzucenia okiem na to ulotne stworzenie,wiedział jednak, że czas mija, a mroczne korytarze czekają.Spojrzał na Tarathiela i uśmiechnął się, po czym odwrócił, by ruszyć w drogę.Zauważył jednak, że drogę przez małe pole blokuje potężny jednorożec.- Jak ona to zrobiła? - spytał Tarathiel.Nie było już potrzeby szeptać, bowiem jednorożecspoglądał prosto na nich, drapał nerwowo ziemię i kręcił wielką głową. - On - sprostował Drizzt, widząc brodę, cechę samców jednorożca.Wtedy przyszłaDrizztowi do głowy myśl.Wsunął sejmitary z powrotem do pochew i zeskoczył ze swegosiedziska.- Jak on to zrobił? - poprawił się Tarathiel.- Nie słyszałem odgłosów kopyt.- Oczy elfarozjaśniły się nagle i spojrzał z powrotem na zagajnik.- Chyba że jest więcej niż jeden.- Jest tylko jeden - zapewnił go Drizzt.- W jednorożcu zawarta jest odrobina magii.- Idz dookoła na południe - wyszeptał Tarathiel.- Ja zaś pójdę na północ.Jeśli nie zagrozimybestii.-księżycowy elf przerwał, widząc, że Drizzt już odchodzi, oddalając się od ściany.- Uważaj - ostrzegł Tarathiel.- Jednorożce są niezwykle piękne, jednak, według wszelkichdoniesień, mogą być niebezpieczne i nieprzewidywalne.Drizzt uniósł przed sobą rękę, by uciszyć elfa, i odchodził dalej wolnym krokiem odkamiennego muru.Jednorożec zarżał i zaczął miotać wielką głową, a jego grzywa silniepowiewała.Uderzył kopytem w ziemię, kopiąc sporą dziurę w miękkim torfie.- Drizzcie Do'Urden - ostrzegł Tarathiel.Zgodnie z rozsądkiem Drizzt powinien zawrócić.Jednorożec mógł go z łatwością stratować,wgnieść w ziemię, a wielka bestia wydawała się stawać coraz bardziej poruszona z każdymwykonywanym przez drowa krokiem.Zwierzę nie odbiegło jednak, nie opuściło też swego wielkiego rogu i nie ubodło Drizzta.Pochwili drow był już zaledwie kilka kroków od niego, czuł się mały przy wspaniałym ogierze.Drizzt wyciągnął rękę, poruszając powoli i delikatnie palcami.Wyczuł pasma gęstej ilśniącej sierści jednorożca, po czym podszedł jeszcze o krok i pogładził umięśniony karkcudownej bestii.Drow ledwo mógł oddychać.%7łałował, że nie ma przy nim Guenhwyvar, aby mogła ujrzećten ideał natury.%7łałował, że nie ma tu Catti-brie, ona bowiem doceniłaby ten widok w takimsamym stopniu, co on.Spojrzał na Taranthiela.Elf siedział na kamiennej ścianie i uśmiechał się z zadowoleniem.Nagle na twarzy Taranthiela pojawiło się zaskoczenie, a kiedy Drizzt odwrócił wzrok, ujrzał, żejego dłoń gładzi puste powietrze.Jednorożec zniknął. Część 2MODLITWY BEZ ODPOWIEDZIOd dnia kiedy opuściłem Menzoberranzan, nigdy nie byłem tak rozdarty co do czekającej napodjęcie decyzji.Siedziałem obok wejścia do jaskini, spoglądając na rozpościerające się przedemną góry, zaś za moimi plecami znajdował się tunel prowadzący do Podmroku.Był to moment, w którym wierzyłem, że moja przygoda się rozpoczyna.Kiedy opuściłemMithrilową Halę, niewiele uwagi poświęcałem myśli tej części mojej podróży, która zabierzemnie do tej groty, brałem bowiem za pewnik, że obejdzie się ona bez wypadków.Widziałem wtedy Ellifain, dziewczynę, którą uratowałem ponad trzy dekady wcześniej, kiedybyła zaledwie przerażonym dzieckiem.Chciałem znów do niej pójść, porozmawiać z nią i pomócprzezwyciężyć cierpienie wywołane tym strasznym najazdem drowów.Chciałem uciec z tejjaskini, dogonić Tarathiela i wrócić u boku elfa do Księżycowego Lasu.Nie mogłem jednak zlekceważyć kwestii, które zaprowadziły mnie w to miejsce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •