X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tu przechowywali łupy z wypraw, zabrane bezpośrednio albo wytargowane od licznychpaserów, którzy zachodzili do Malutkiej Alkowy.Uśmiechnięty Luthien nagle mocno się zasępił.Jeśli chodziło o terazniejszość albo niedawnewydarzenia, mógł zachowywać beztroskę, ale przecież młody i szlachetnie urodzony Bedwyrmusiał spoglądać głębiej w przeszłość albo dalej przed siebie.Może miał prawo czuć się dobrzew zbytku, lecz nie mógł być dumny ze sposobu, w jaki on i Oliver weszli w posiadanie owychwygód.Wszak był Luthienem Bedwyrem, synem lorda Bedwydrin i mistrzem wśródwojowników areny.Po namyśle zdecydował jednak, że teraz jest tylko Luthienem, złodziejem w karmazynowejpelerynie.Westchnął i wrócił myślami do dawnej niewinności.Teraz tęsknił za zaślepieniem oderwanejod życia młodości, za czasami, kiedy jego największym zmartwieniem był przedarta siećrybacka.Przyszłość wydawała się wówczas bardzo pewna. Obecnie nie mógł nawet myśleć o swojej przyszłości.Czy zostanie zabity w domu jakiegośkupca? Czy złodziejska gildia po drugiej stronie ulicy zmęczy się wyczynami dwóchniezależnych rzezimieszków, czy pozazdrości im złej sławy? Czy wypędzą go z Montfort wrazz Oliverem i czy będzie musiał znosić trudy wyprawy podczas surowej zimy? Oliver zgodził sięsprzedać wazę tylko dlatego, że wypadało zrobić zimowe zapasy.Luthien wiedział, że część tychzapasów zostanie przygotowana przez niziołka z myślą o drodze.Tak na wszelki wypadek.Czując przypływ energii, zatroskany młodzieniec podniósł się i przeszedł przez mały pokójdo krzesła za dębowym biurkiem.Wygładził leżący na meblu pergamin.  Do Gahrisa, lorda Bedwydrin  Luthien przeczytał początek swego listu.Szybko usiadłi wyjął z górnej szuflady gęsie pióro i kałamarz. Drogi ojcze  napisał.Uśmiechnął się ironicznie na myśl o tym, że w ciągu kilku sekundprawie podwoił ilość słów napisanych na pergaminie.A zaczął ten list przed dziesięciomadniami, o ile nabazgrany nagłówek można było nazwać początkiem listu.I teraz również oparłsię o krzesło i patrzył przed siebie pustym wzrokiem.Zastanawiał się, co mógłby powiedzieć Gahrisowi.%7łe jest złodziejem? Wydał głębokiewestchnienie i z determinacją zanurzył gęsie pióro w kałamarzu. Jestem w Montfort.Zaprzyjazniłem się z niezwykłym jegomościem.Gaskończykiem, którynazywa się Oliver deBurrows.Luthien przerwał pisanie i zachichotał, gdyż przyszło mu do głowy, że mógłby napisaći cztery strony, poświęcając je wyłącznie niziołkowi.Popatrzył na małe naczynie stojące obokpergaminu na biurku i uświadomił sobie, że zabrakłoby mu atramentu. Właściwie nie wiem, dlaczego to piszę.Wydaje się, że mamy sobie bardzo niewiele dopowiedzenia.Chciałem, żebyś wiedział, że nic mi nie jest i że dobrze mi się wiedzie.Delikatnie dmuchając na pergamin, żeby atrament szybciej wysechł, Luthien uświadomiłsobie, że to ostatnie zdanie jest prawdziwe.Naprawdę chciał, żeby Gahris wiedział, iż jego synmiewa się dobrze.Znowu uśmiechnął się, a potem nachmurzył czoło. Zresztą, może nie czuję się aż tak dobrze  dopisał. Dręczy mnie, ojcze, to, co widziałem,i to, czego się dowiedziałem.Cóż to za kłamstwo, w którym żyjemy? Jaką to wierność jesteśmywinni królowi-najezdzcy i jego armii cyklopowych psów?Znowu musiał przerwać pisanie.Nie chciał się rozwodzić nad polityką, z której prawie nicnie rozumiał, pomimo lekcji dawanych mu przez Brind Amoura.Kiedy pióro ponowniezaskrzypiało na chropowatym pergaminie, Luthien zaczął opowiadać o sprawach, które odniedawna znał aż nazbyt dobrze. Powinieneś zobaczyć dzieci Montfort.Włóczą się po rynsztokach, szukając resztek jedzeniaalbo szczurów, podczas gdy zamożni kupcy bogacą się jeszcze bardziej na pracy ich załamanych rodziców.Jestem złodziejem, ojcze.JESTEM ZAODZIEJEM!Luthien rzucił pióro na blat i patrzył na pergamin z niedowierzaniem.Wcale nie zamierzałwyjawiać Gahrisowi swego nowego fachu! Z pewnością nie! Napisał te słowa spontanicznie, podwpływem narastającego gniewu.Chwycił brzeg listu, zamierzając go pognieść, ale powstrzymałsię.Wygładził pergamin i wpatrywał się w ostatnie słowa. JESTEM ZAODZIEJEM!Młody Bedwyr odnosił wrażenie, że spogląda w czyste lustro, gdzie widzi wierne odbicieswojej duszy i kłopotów.Wizerunek ów nie załamał go jednak.Uparcie, walcząc z własnąsłabością, wziął do ręki pióro, jeszcze raz rozprostował pergamin i podjął pisanie. Wiem, że tej krainie dzieje się straszliwa krzywda.Mój przyjaciel Brind Amour używaokreślenia �rakowata narośl� i myślę, że jest ono właściwe, albowiem róża, którą był niegdyśEriador, więdnie na naszych oczach.Nie mam pojęcia, czy winę za to ponosi król Greensparrowi jego książęta, ale serce podpowiada mi, że każdy, kto zechciałby sprzymierzyć się z cyklopami,wybrałby ową rakowatą narośl, a nie różę.Ta plaga, ta zaraza ma swe zródło za wewnętrznym murem Montfort, i tam chodzę w cieniunocy, by zakosztować tej odrobiny zemsty, którą zmieszczą moje kieszenie!Umoczyłem ostrze w cyklopowej krwi, ale boję się, że zaraza przeniknęła głęboko.Lękamsię o Eriador.Lękam się o te dzieci.Luthien znowu odchylił się na krześle i przez dłuższą chwilę patrzył na dopiero co napisanesłowa.Jego serce przytłaczało poczucie pustki i rozpacz.  Tej odrobiny zemsty, którą zmieszczą moje kieszenie!  przeczytał na głos.I rzeczywiście, dla Luthiena Bedwyra, który uważał, że świat powinien być inny, okazał sięto mizerny zaiste ochłap.Upuścił pióro na biurko i zaczął się podnosić.Szybko jednak zamaszystym ruchem umoczyłczubek pióra w atramencie i przekreślił nagłówek listu grubą linią. Do diabła z tobą, Gahris  szepnął i te słowa mocno go zabolały, sprawiając, że brązowejak cynamon oczy młodzieńca zwilgotniały.Luthien smacznie spał na wygodnym krześle, kiedy Oliver wszedł do małego pomieszczenia.Niziołek wesoło podskakiwał, a u jego pasa pobrzękiwał woreczek złotych monet.Wytargowałdobrą cenę za wazę i teraz intensywnie rozmyślał nad rozmaitymi miłymi sposobami wydaniatych pieniędzy.Podszedł do Luthiena, chcąc go zbudzić, gdyż mogliby pójść na bazar wcześniej, zanimnajlepsze rzeczy zostaną wykupione albo ukradzione, jednak zauważył pergamin na biurkui podkradł się do niego na palcach.Przestał się uśmiechać, gdy odczytał ponure słowa, i spojrzał na Luthiena z prawdziwym współczuciem.Nie spiesząc się, stanął przed udręczonym młodzieńcem, przywołał na twarz uśmiechi obudził Luthiena, pobrzękując mu monetami tuż przed nosem. Otwórz swe zaspane oczęta  powitał radośnie przyjaciela. Słońce już dawno wzeszłoi bazar czeka!Luthien jęknął i zaczął się odwracać, lecz Oliver chwycił go za ramię i ze zdumiewającąu tak niepozornej istoty siłą obrócił go ku sobie. Ależ chodz, mój niezbyt żwawy przyjacielu  polecił Luthienowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •  

    Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.