[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Takie ustanowiłem prawo.Ryczeli: “Hoch”, “Heil”, “Na zdar”, “Eljen”, “Żivio!”, zależnie od okoliczności.Ech, czasy to były, czasy.Szökölön westchnął i dodał:- Za to zostałem cugsfirerem.- A dlaczegoś wyszedł z żandarmerii?- Kto wyszedł? Wyleli mnie.Żeby to ode mnie zależało, nigdy bym się stamtąd nie ruszył.Kiedy mnie w końcu tysiąc dziewięćset piętnastego roku mianowali cugsfirerem, przeniesiono mnie do pewnego miasteczka na Wołyniu.Zostałem tam komendantem posterunku na przedmieściu.Należało do mnie kilka wsi okolicznych z austriackiego rejonu.Trzeba wam wiedzieć, że Wołyń był wtedy podzielony na rejony: niemiecki i austriacki.Jeden sprzymierzeniec nie miał prawa grabić u drugiego.Po prawdzie, to z tego podziału wielkiej pociechy nie było, bo Niemcy umieli się tak urządzić, że zawsze wszystko wzięli pierwsi.Nasi byli głupi i nie potrafili takiej grandy robić jak oni.Niemcy wystawiali kwity rekwizycyjne i pieniądze wypłacali później albo brali chłopu żyto i wystawiali kwit płatny w Berlinie.Idźże teraz, chłopie, do Berlina po swoje siedem marek.Niektóre komendy dawały swoim feldfeblom na rękę czyste kwity z pieczątkami i mógł sobie brać, co mu się podobało, i wysyłać do domu.Różne cudeńka były powypisywane na tych kwitach.Przychodzi chłop do intendentury z kwitem, kłania się w pas: “Płaćcie, wielmożni panowie, za świnię, coście ją wzięli w tamtym tygodniu u gospodarza Danyły Chmyza ze wsi Karolewo gminy szturbackiej.” Czytali kwit i chłopa za łeb i ze schodów.Idzie chłopina na skargę do urzędu etapowego.Tam biorą kwit do ręki, śmieją się.Napisane było tak:Dein Schwein ist mein, (Twój wieprz jest mój)Mein Schein ist dein, (Mój kwit jest twój)Lieb Vaterland magst ruhig sein.(Luba ojczyzno, możesz być spokojna.)Kiedy się chłop uparł, dostał kilka razy w zęby i szedł do domu z tym wierszowanym kwitem i spuchniętą gębą.Siedziałem ja tam i nieraz choroba mnie brała, kiedy widziałem, jak oni dręczą tę ludność obszarów okupowanych, chociaż nie jestem miękkiego serca.Pewnego razu doniósł mi konfident z tamtejszych chłopów, że Niemiaszki w moim rejonie buszują.Zebrałem swoich chłopaków i idę.Był tam między nimi jeden pyskaty podoficer i stawiał się.Nie mogłem się powstrzymać, wygarnąłem do niego i niechcący przestrzeliłem mu nogę.O mały figiel nie zostało zerwane przez to przymierze, ale udowodniłem, że to było nieostrożne obchodzenie się z bronią, i przenieśli mnie za to do kraju.Przydzielili mnie do Budapesztu.Pewnego razu miałem odstawić do sądu dezertera.Idę do komendy garnizonu odebrać go z aresztu i patrzę - a to mój szwagier.Żony brat.Wyprowadziłem go za miasto, dałem pieniądze i powiedziałem: “Do widzenia”.Musiałem się skaleczyć nożem, niby że z nim stoczyłem walkę, i dostałem za to tylko trzy miesiące twierdzy, a potem przenieśli mnie tutaj.A w kompanii wartowniczej gniłem pełne dwa lata.- I gniłbyś dalej, żebyś się nie zdecydował wiać z nami.- I gniłbym dalej.- Szökölön splunął.- Wierzcie mi, chłopcy, że tak mi te warty obrzydły, iż nieraz miałem ochotę wyjść z wartowni i iść prosto przed siebie, aby tylko oderwać się od tego psiego życia.Cztery lata już przeszło, bójcie się Boga! Cierpliwości już nie starczało.Drzwi do przedziału rozsunęły się i stanął w nich wachmistrz żandarmerii.Wszyscy poczuli drgawki w nogach.Baldini pociągnął śpiącego Kanię za rękaw.- Czego?- Panie feldfeblu, melduję posłusznie, kontrola dokumentów.Kania niedbale powstał i patrząc spod oka na żandarma, powoli wyjmował z kieszeni dokument.Z niepokojem patrzyli na twarz czytającego wachmistrza.- Koszyce.jeden feldfebel i czterech szeregowców.po odbiór amunicji.W porządku, dziękuję.Wachmistrz oddał Kani dokument i z zawiścią spojrzał ukradkiem na jego ordery.- Bardzo ładne umundurowanie mają panowie.- Nie wie pan, dlaczego? Umrzyków zawsze kładzie się do trumny w najlepszym, dlatego marszkompanie fasują nowe - poinformował go Kania.Wachmistrz skrzywił się.- Jeżeli pan z tego punktu widzenia.- Nie dokończył i wyszedł.- Punkt widzenia draniowi się nie podoba - zgryźliwie zauważył Haber.- Idź na front, to ci tam pokażą punkt widzenia.Kania wydął wargi.- Niech sobie zasłuży na froncie jak ja, nie?- Trochę mnie mrówki oblazły, kiedy wszedł do przedziału - przyznał się Baldini.- Dlaczego? Dokument, bracie, jak brylant i nie macie się czego bać.- Może by tak co wypić na pokrzepienie, panowie?- Wydostań, Hładun, manierkę z plecaka.Każdy pociągnął z manierki i humory się poprawiły.- W Koszycach będziemy za trzy godziny.Pociąg zatrzymał się i do przedziału wszedł stary kapral sanitarny, objuczony jak wielbłąd obszytymi w płótno tobołami, których kształty wyraźnie określały zawartość.- Pozwoli pan, panie feldfeblu, że sobie tu posiedzę przez dwie stacje? Szökölön powstał z ławy i fachowo obmacywał worki.- Chleb, słonina i pewno kasza.Kapral, wątły człeczyna, popatrzył na niego z niepokojem.- Według rozkazów, nie wolno wozić z sobą więcej, jak pięć kilo produktów, panie kapral - przemówił Kania - a wiezie pan pewno pół cetnara.Jako starszy, mógłbym pana zadenuncjować przed żandarmerią, ale nie zrobię tego, jeżeli mi pan szczerze odpowie na pytanie: dla rodziny pan to wiezie czy na handel?- Dla siebie, panie feldfeblu - skwapliwie odpowiedział przestraszony kapral - pięć osób głoduje w domu.- Starczy.Ładunek pański uważam za usprawiedliwiony.Obciąża pana tylko lekkomyślność, z jaką pan swój przychówek pomnożył do piątki.Nie wystarczyłby panu jeden spadkobierca?Uspokojony kapral umieścił toboły pod ławką i zapalił fajkę.- Trudno, panie feldfebel, już teraz tego nie naprawię.- Trudno, nie naprawię - kpiąco powtórzył Szökölön, którego wypity rum zrobił rozmownym.- Myślę, że teraz tego naprawić nie można, główek im pan nie poukręca.Ale teraz ma pan kłopot z żarciem.- Pan Węgier?- Węgier, panie kapral, Stary kapral cmoknął.- Bogaty macie kraj, bo-ga-ty.- Ale chyba niedługo zbiednieje, jeżeli wszyscy kaprale sanitarni będą takie transporty do domu wysyłali - zauważył Kania.- Ja, panie feldfebel, to - skromnie usprawiedliwiaj się kapral - raz na miesiąc taką porcję wyślę.Ale gdyby pan widział, co wysyłają panowie dowódcy.Wagony całe!- I to wszystko z Węgier! - Szökölön pokiwał głową.- Biedna moja ojczyzna! Okrada ją każdy drań z końca świata.Diabli mnie biorą, kiedy o tym słyszę.Niechby brali swoi, to przynajmniej nie żal.Kapral sanitarny usiłował niemiłą dla siebie rozmowę skierować na inne tory.Licho wie, co takiemu podpitemu Madziarowi może do łba strzelić.Rozczuli się nad swoją okradaną ojczyzną i gotów,posiekać bagnetem na gulasz narodowy.- Daleko panowie jadą, jeśli wolno wiedzieć? Kania nonszalancko założył nogę na nogę.- Do głównej kwatery.- Zaraz widać, że jakaś ważna delegacja służbowa - zauważył przenikliwie kapral.- Poznać to po mundurach.Takiego umundurowania w hinterlandzie się nie nosi.Panowie tam na służbę jaką jadą?- Nie.Jedziemy prosić Najjaśniejszego Pana, żeby nam jadłospis na froncie zmienili.Za dużo ryżu i polenty dostajemy, a to rozstraja żołądki.Kapral ukradkiem popatrzył na wszystkich nie zaprzeczył.Wlazłeś między wrony, krakaj jak i one pomyślał.Grunt, żebym swoje paczki przewiózł.- Pan feldfebel dawno na froncie?- Dwa lata.- Ma pan widać, panie feldfebel, wyjątkowe szczęście.W naszym szpitalu są ranni spod Monte Gabriele i znad Isonza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]