[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wilki straciły orientację, biegały w kółko, podskakiwały w górę.Cleevy w dalszym ciągu się wzbijał, coraz wyżej, wyżej, równocześnie powoli się wycofując.W końcu znikły mu z oczu i nastał wieczór.Był wyczerpany.Przeżył jeszcze jeden dzień.Stwierdził jednak, że jego posunięcia obronne udają się tylko raz.Co wymyśli jutro, jeśli nie nadejdzie statek ratunkowy?Po nastaniu ciemności długo leżał bezsennie, wpatrując się w niebo.Widać było tylko gwiazdy.Raz po raz dochodziło do niego wycie wilka i ryk lamparta śniącego o śniadaniu.Wkrótce nadszedł ranek.Cleevy przebudził się, był zmęczony i niewypoczęty.Położył się na wznak i czekał na dalszy rozwój wydarzeń.Gdzie jest statek ratunkowy? Mieli mnóstwo czasu, argumentował sobie.Dlaczego ich nie ma? Jeśli będą się zbyt długo ociągać, wtedy lampart.Nie powinien był o tym myśleć.W odpowiedzi usłyszał z prawej strony ryk.Powstał i oddalił się w kierunku odwrotnym do źródła dźwięku.Pomyślał, że z dwojga złego woli spotkanie z wilkami.Tej myśli powinien także uniknąć, bowiem do ryku lamparta dołączył się teraz zew wilczej zgrai.Cleevy napotkał zwierzęta równocześnie.Z boku rozróżniał sylwetki kilkunastu wilków.Przez moment przemknęła mu myśl, że mogłyby się o niego, pobić.Gdyby wilki obskoczyły lamparta, on mógłby w tym czasie uciec.Ich zainteresowanie skupiło się jednak na nim.Po cóż bić się między sobą, uzmysłowił sobie, jeśli mają jego, emitującego wszem i wobec swoją bezradność i trwogę?Lampart zbliżył się w jego kierunku.Wilki pozostały w tyle, wyraźnie skłonne zadowolić się resztkami.Cleevy spróbował starej sztuczki z ptakiem, lecz lampart, po chwili wahania, nieugięcie się zbliżał.Cleevy wycofał się w stronę wilków, marzył o czymś, na co mógłby się wspiąć.Wstarczyłaby skała lub chociaż rozłożyste drzewo.Tam są przecież krzaki! W przypływie inwencji zrodzonej z rozpaczy Cleevy zamienił się w sześciostopowy krzak.Nie miał najmniejszego pojęcia, co czuje krzak, lecz z wszystkich sił wysilał fantazję.Teraz właśnie kwitnął.A jeden z jego korzeni trzymał nieco niepewnie - wynik ostatniej burzy.Zważywszy jednak wszystko, był sobie całkiem zgrabnym krzakiem.Spoza gałęzi zauważył, że wilki znieruchomiały.Lampart okrążył go, powąchał i w osłupieniu przechylił łeb na bok.Prawdę powiedziawszy, pomyślał Cleevy, któż by chciał gryźć krzak? Może się tobie zdawało, że jestem czymś innym, lecz obecnie jestem tylko i wyłącznie krzakiem.Nie masz chyba ochoty na łyk liści, nieprawda? Możesz przypadkiem wyłamać sobie ząb na moich konarach.Kto słyszał o lampartach jedzących liście? A ja jestem krzakiem.Spytaj mojej matki.Ona też była krzakiem.Wszyscy byliśmy krzakami, począwszy od okresu karbońskiego.Lampart nie wykazywał ochoty do ataku.Z drugiej zaś strony, nic nie wskazywało, że zamierza odejść.Cleevy zastanawiał się, czy wytrzyma.O czym z kolei powinien myśleć? O urokach wiosny? O gnieździe drozdów w jego koronie?Niewielki ptaszek wylądował na jego ramieniu.Czy to nie urocze, zastanawiał się Cleevy.On także myśli, że jestem krzakiem.Uwij sobie gniazdo wśród moich gałęzi.To naprawdę cudowne.Wszystkie inne krzaki będą mi zazdrościć.Ptaszek delikatnie dziobnął Cleevy’ego w szyję.Uspokój się, myślał Cleevy.Nie chcesz chyba zniszczyć swego żywiciela.Ptaszek znów dziobnął dla próby, po czym mocno zaparł się błoniastymi palcami i zaczął stukać w szyję Cleevy’ego z częstotliwością pneumatycznego młota.Przeklęty dzięcioł, pomyślał Cleevy, usiłując zachować pozycję krzewu.Zauważył nagły niepokój lamparta.Gdy ptak po raz piętnasty nakłuł jego szyję, Cleevy nie wytrzymał.Pochwycił ptaszysko i cisnął nim w lamparta.Bestia kłapnęła zębami, lecz zbyt późno.Rozwścieczony ptak badawczo okrążył głowę Cleevy’ego.Później pomknął w poszukiwaniu bardziej spokojnych krzaków.W jednej chwili Cleevy znów był krzakiem, ale zabawa się skończyła.Lampart zaczął go tarmosić.Cleevy usiłował zbiec, lecz potknął się o wilka i upadł.Słysząc warczenie lamparta tuż przy samej twarzy, uświadomił sobie, że jest już trupem.Lampart zawahał się.Cleevy zmienił się, aż po rozpływające się koniuszki palców, w trupa.Nie żył już od wielu dni, tygodni.Jego krew dawno wyciekła.Ciało cuchnęło.Pozostała jedynie rozpadająca się zgnilizna.Żadne zwierzę przy zdrowych zmysłach nie tknęłoby go, bez względu na stopień głodu.Lampart jakby podzielał jego zdanie.Wycofał się.Wilki zawyły krwiożerczo, lecz także się oddaliły.Cleevy przyśpieszył swój rozkład o dalsze kilka dni.Myśli skoncentrował na tym, jak bardzo był niejadalny, jak niekłamanie niesmaczny.W głębi jednak zakradło się podejrzenie.Nie wierzył szczerze w swą niejadalność.Lampart wciąż się oddalał, za nim podążały wilki.Był uratowany! Jeśli będzie trzeba, do końca życia pozostanie trupem.Wtem poczuł koło siebie woń p r a w d z i w e j padliny.Gdy się obejrzał, zauważył, że tuż obok wylądowało ogromne ptaszysko.Na Ziemi nazywałoby się sępem.W tym momencie Cleevy miał ochotę zapłakać.Czy już nic nie poskutkuje? Sęp kołyszącym się chodem zbliżył się w jego kierunku.Cleevy poderwał się na równe nogi i przegonił go kopniakiem.Jeśli ma być pożarty, niech to przynajmniej nie będzie sęp.Lampart powrócił lotem błyskawicy, na jego puszystym, ślepym pysku malowały się złość i frustracja.Cleevy uniósł metalowy łom, marząc o drzewie, na które mógłby się wspiąć, o strzelbie, by z niej wypalić, lub chociaż o pochodni, by się nią oganiać.Pochodnia! Natychmiast zrozumiał, że znalazł odpowiedź.Buchnął płomieniem prosto w lamparci pysk, zwierzę odskoczyło ze skowytem.Cleevy zaczął palić wszystko wokół.Ogień ogarnął wysuszoną trawę, przeniósł się na krzaki.Lampart i wilki rzuciły się do ucieczki.Teraz przyszła kolej na niego.Powinien był pamiętać, że zwierzęta posiadają głęboko zakorzeniony, instynktowny strach przed ogniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]