[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powiem o tym pani Klarze, bo się wczoraj martwiła, jak się ma Mikołajowi odwdzięczyć, żeby go przypadkiem nie urazić.Niech mu sieć kupi.Odwracam się na pięcie.- No, więc jak, Katarynka? - Chyba jej dosyć czasu dałem na myślenie.Spojrzenie ma jakieś takie, widzę, że coś chce mi nim powiedzieć, ale ja się na subtelnościach nie znam.Niech powie normalnie, takie tam czytanie w oczach to dobre dla humanistów, a ja matematyk jestem i proszę mi prawdę wygarnąć, jak trzeba, a nie gapić się na mnie jak koza na malowane wrota.- Ja wam coś powiem - mówi Pola.- Idźcie wy do domu.Ja mam robotę, muszę jeszcze do ojca iść na pole, bo mi kazał przylecieć pod wieczór, a może się jeszcze i do miasteczka wybiorę.Zobaczę, jak będzie.Jedno wam obiecuję, zajmę się Renatą sama.Niech to dla ciebie, Kasiu, będzie rozdział z podpisem: koniec!Mądra jest Polinka z jednej strony, chociaż z drugiej nie bardzo.Widzę, że Kasia waha się, ale w końcu mówi:- Dobrze, Pola.Jeżeli ty się tym zajmiesz, to.- Podchodzi, całuje Polę i idzie do wyjścia.Ja jeszcze zostaję, ale też wyciągam łapę do Polinki.- Czekaj, Rafał.- mówi Pola.- Dla ciebie to żaden koniec.W tym wojewódzkim oni robią takie rzeczy, owszem, ale ktoś z rodziny musi krew dać, rozumiesz? Ja nie mogę, bo jestem rejestrowanym dawcą i pobierali ode mnie w zeszłym tygodniu, więc teraz nie wezmą, nawet gdybym chciała.Artura nie ma, tak? No, a jej rodzina odpada.Dasz?Baranieję.Jeszcze mam własną krew dorzucać do tego interesu? Czy ta Pola oszalała?- Honorowo, Rafał! - nalega.- Komu ty mówisz o honorze, Pola? Tobie się klepki poprzestawiały.- Więc znajdź Artura! - syczy Pola cicho.Widzę, że jest wściekła.- Niech przyjedzie tylko po to jedno: dać krew! Znajdziesz go?- Gdzie ja ci go będę szukał, gdzie? - pytam się Poli, jakby ona mogła wiedzieć.- Nie wiem gdzie.Musisz go wytrzasnąć, choćby spod ziemi.Bez krwi nie da się nic zrobić.- Rafał! - woła Kasia z dołu.- Idź do niej - mówi Pola już spokojnie.- Idź do niej, ona jest taka fajna.Wracamy do Sopoćków, ale nie szosą, Kasia wybrała drogę przez łąkę.Idzie, głowę ma spuszczoną, ani słowa jeszcze nie powiedziała.Nie zgadza mi się to równanie, nie mogę zrozumieć, skąd w tej Kaśce tyle cynizmu.Bo to jest cynizm, nic więcej.Idę za Kasią ze dwa kroki z tyłu, ale nagle ona przystaje, dochodzę do niej, bierze mnie pod rękę dziwnym jakimś gestem, jakby ratunku szukała czy coś.Zaraz mi złość przechodzi, tylko smutek zostaje.Cholernie mi smutno, cholernie.Jeszcze się mocniej do mnie przygarnia, głowę unosi w moją stronę.- Rafał.- mówi.- Ty sobie nie myśl o mnie źle.- A jak ja mam myśleć, Kasia?- Może tylko, że mnie nie rozumiesz?- A nie mógłbym ciebie zrozumieć? Bardzo bym chciał, wiesz chyba.Znowu głowę opuściła, trzyma się mojego ramienia kurczowo, palce zaciska na rękawie swetra.- Wiec ci powiem, chociaż nikomu nie mówiłam.Nie mówiłam, bo wiesz, przez gardło mi przejść nie mogło.Ale jeżeli zacznę ryczeć, to się nie złość.- Nie będę się złościł - obiecuję i Kaśce, i sobie.- Widzisz, w naszym domu mieszkała taka Lucyna.Zwyczajna, żadne cudo.Starsza ode mnie o jakieś trzy lata, ale spotykałyśmy się często na schodach, gadałyśmy, potem zaczęła przychodzić do nas i ja do niej czasami wpadałam.- Kasia głowy nie podnosi, jakby nie do mnie mówiła, tylko do tej zielonej trawy, po której idziemy.- I ta Lucyna, tak jak Renata, rozumiesz? I też chłopak jej przepadł jak kamień w wodę.Tylko że Lucyna to dziecko urodziła.Najpierw uważała się za bohaterkę i mówiła, że dla niej to pestka mieć dziecko bez ślubu.Zastąpię mu ojca, mówiła, ile się po świecie takich dzieci chowa i dobrze im.Ten chłopczyk był śliczny, nie masz pojęcia! Chodziłam do Lucyny, dawała mi go przewijać, brałam go na ręce, taki to był dzidziuś słodki, że.Idziemy, Kasia przerwała swoje o tej Lucynie, a ja jej nie popędzam, bo się domyślam, że siły zbiera do powiedzenia mi tego, co jej nie może przez gardło przejść.Powietrza w płuca nabiera, wydycha je i znowu to samo, nabiera i wydycha.- I jednego dnia - mówi wreszcie, ale bardzo cicho - Lucyna oddała tego Piotrusia do domu dziecka.Znowu Kasia milczy, tylko idzie szybciej.No, więc oddała, źle zrobiła czy dobrze, nie wiem, ale żaden dramat.- W zeszłym roku poszłam z Lucyną, żeby go zobaczyć.Ona chodzi do niego tak mniej więcej raz na pół roku.I widziałam go.- Źle mu tam było? - próbuję się domyślić.- Może nie źle, ale.Lucyny, widzisz, nie poznał."Pani! Pani!" - To wszystko, co mówił, kiedy go brała na ręce."Ja jestem mama" - tłumaczyła mu Lucyna, prosiła go, żeby powtórzył.Ale on nie, za nic."Pani! Pani!"Biedna Kasia, już głos jej się łamie, ale nie płacze, wytrzymuje jakoś.- A potem Lucyna została z nim, a ja poszłam na salę, opiekunka mnie wzięła, bo prosiłam.Wiec tak, Rafał.Te dzieci mają gdzie spać, mają co jeść, zabawki też mają, ale.nie umiem ci powiedzieć.Od początku bałam się, że nie potrafię, a kiedy już zaczęłam, to tak strasznie chcę, żebyś mnie zrozumiał.- Ja już troszkę rozumiem - powiadam.- Troszkę, to mnie nie urządza.Więc słuchaj.Słuchaj i zrozum.Ja tam widziałam maleńką dziewczynkę, która siedziała w kąciku, niczym się nie bawiła, tylko tak się jakoś dziwnie kiwała.Zapytałam tej opiekunki, dlaczego.I wiesz, dlaczego?- Nie.- Dlatego że tam dzieci często tak się kiwają.To jest głód, Rafał, taki głód uczucia.Nikt ich nie przytula do siebie, nikt im nie mówi najpotrzebniejszych słów: mój skarbie, moja dziecinko, moje kochanie, czy ja wiem, jakich jeszcze? Tych zwyczajnych, które każde inne dziecko słyszy.Kiedy matka przytula dziecko, to tak się kołysze razem z nim.Siedzi i tak się kołysze, prawda? A tam, Rafał, dzieci kołyszą się same.Och moja Kasiu, Katarynko! Och, moja Szafo Grająca! Tak by mi się chciało wziąć teraz Kaśkę na ręce i zanieść ją gdzieś, w taki fajny świat, w którym nie ma żadnej Lucyny, żadnego Artura ani dzieci kołyszących się samotnie.Ale gdzie ja ci go znajdę, u licha? Jesteśmy już prawie na podwórzu Sopoćków.Kasia zatrzymuje się, staje przede mną.W końcu mi pewnie ukręci ten guzik od koszuli.- Zapytałam się Renaty, czy nie mogłaby urodzić swojego dziecka.Byłeś wtedy przy szafie.To była pierwsza rzecz, o którą zapytałam.Pewno, powiedziała, mogłabym gdzieś wyjechać, urodzić i oddać.I teraz mnie zrozum, Rafał.Teraz ty mnie zrozum.Myślę, że ona naprawdę tego dziecka nie powinna mieć.Jest na to za głupia.Dzieci mogą się rodzić tylko ludziom i zwierzętom.Ale nigdy potworom [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •