[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Valentine i Carabella zostali obsłużeni ostatni, ale niewiele się tym przejęli.Valentine ociekał potem, pulsowały mu skronie, lecz wysiłek nie był daremny i długa noc niespokojnych snów została daleko za nim, w Falkynkip.Całe popołudnie wóz pędził na wschód.Był to już niewątpliwie kraj Ghayrogów, istot gładkością skóry przypominających węże.Kiedy zapadła noc, podróżni byli jeszcze o pół dnia drogi od stolicy prowincji, Dulornu, gdzie Zalzan Kavol załatwił występy, a wtedy Deliamber obwieścił, że niedaleko przed nimi znajduje się wiejska gospoda.I rzeczywiście, już wkrótce zajęci byli przygotowaniami do snu.- Dziel ze mną łoże - powiedziała Carabella do Valentine'a.W korytarzu prowadzącym do ich komnaty minęli Deliambera, który przystanął na chwilę, dotykając ich dłoni czubkami macek.- Dobrych snów - mruknął.- Dobrych snów - powtórzyła Carabella.Valentine nic nie powiedział, gdyż dotyk czarodzieja na nowo zbudził drzemiącego w jego duszy smoka i na powrót wprowadził go w stan, w jakim się znajdował przed zwiedzaniem rezerwatu drzew pęcherzowych.Odniósł wrażenie, że czarodziej celowo burzy jego spokój i wywołuje w nim lęki i obawy, przeciw którym nie potrafi się bronić.- Chodź - ponaglił szorstko Carabellę.- Tak się śpieszysz? - Roześmiała się dźwięcznie, lecz zamilkła, kiedy spostrzegła wyraz twarzy Valentine'a.- Co ci jest?- Nic.- Nic?- Czy czasami nie mogę pozwolić sobie na humory, tak jak inni ludzie?- Twoja twarz wygląda jak zachmurzone słońce.I to tak nieoczekiwanie.- To przez Deliambera - odrzekł Valentine.- Zakłóca mi spokój, zatrważa.Kiedy poczułem dotyk jego macek.- Deliamber jest złośliwy, to prawda, tak jak wszyscy czarodzieje, a zwłaszcza Vroonowie, a zwłaszcza mali.W małych istotach zwykle siedzi jakaś nie uzasadniona niczym złośliwość.Ale ze strony Deliambera nie musisz niczego się obawiać.- Jesteś pewna? - Valentine zamknął za nimi drzwi i wziął Carabellę w ramiona.- Tak, jestem pewna - odpowiedziała.- A poza tym ty nikogo nie musisz się obawiać.Kochają cię wszyscy i na całym świecie nie ma nikogo, kto chciałby cię zranić.Stali objęci, przytuleni do siebie.Valentine pocałował ją miękko, potem jeszcze raz i jeszcze raz.Nie kochał się z nią od przeszło tygodnia i bardzo tęsknił za jej ciałem.Ale ten drobny incydent na korytarzu sparaliżował go i wyzuł z wszelkiej namiętności.Carabella musiała wyczuwać bijący od niego chłód, lecz mimo to jej gibkie, rozgorączkowane ciało z pasją szukało jego ciała.Zmusił się, by wyjść naprzeciw jej pożądaniu i po chwili zapłonęli oboje.A jednak kiedy trwał miłosny akt, on pozostawał daleki duchem.Po chwili uniesienie minęło - i tylko świecący przez okno księżyc rzucał na ich twarze zimny, surowy blask.- Przyjemnych snów - szepnęła Carabella.- Przyjemnych snów - odpowiedział.Zasnęła prawie natychmiast, a on długo jeszcze tulił w ramionach drobne dziewczęce ciało.Po jakimś czasie odsunął się i ułożył w ulubionej pozycji na plecach, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma.Niewiele to pomogło.Zapadał, co prawda, w krótkie drzemki, lecz szybko się z nich otrząsał.Zaczął liczyć blavy, rozgrywał w wyobraźni zawiłe przerzuty piłek, rozluźniał mięśnie, ale sen nadal nie przychodził.Zaprzestał tych zmagań, podparł się na łokciu i z lubością popatrzył na oświetloną księżycem twarz Carabelli.Dziewczyna śniła.Nieustannie drgały mięśnie jej policzków, pod powiekami poruszały się gałki oczne, piersi podnosiły się i opadały w nierównym rytmie.W pewnej chwili przygryzła zębami kostki palców i powiedziała coś niewyraźnie.Podciągnęła kolana do piersi.Jej nagie ciało było tak powabne, że Valentine wyciągnął rękę ku jej udom, by pogłaskać ich jedwabistą skórę, zbliżył usta do małych, sterczących brodawek, lecz zaniechał tego w ostatniej chwili: przerywając czyjś sen okazałby się nieokrzesanym gburem, pogwałciłby wszelkie formy grzeczności.Musiał powstrzymać budzące się na nowo pożądanie.Carabella krzyknęła głośno i spojrzała na niego nic nie widzącym wzrokiem.Był to wyraźny znak, że dziewczyna otrzymała przesłanie.Po jej ciele przebiegła fala dreszczy.Nadal śniąc, obróciła się do Valentine'a.Jęknęła.Objął ją, jakby chcąc obronić przed zmorą mrocznych widziadeł.Wreszcie przestała śnić i słaba, zmęczona, mokra od potu, przytuliła się do jego piersi.Przez chwilę leżała cicho i Valentine sądził, że śpi nadal.Ale nie.Nie spała.Wsłuchiwała się w siebie, usiłując widocznie odtworzyć znaczenie snu i wynieść go na powierzchnię jawy.Nagle usiadła wyprostowana, z błyskiem przerażenia w oczach, i zaczerpnąwszy powietrza zakryła usta dłonią.- Panie mój! - zdołała wyszeptać drżącymi wargami i w wielkim pośpiechu zaczęła odsuwać się od niego, tyłem, niezgrabnie, w poprzek łóżka, jednym ramieniem niby tarczą zasłaniając piersi, a drugim twarz.Valentine wyciągnął rękę, ale odpełzła jeszcze dalej, zsunęła się na drewnianą podłogę, skuliła i objęła ramionami, jakby chciała ukryć swoją nagość.- Carabello, co ci jest? - spytał, zaskoczony jej niezwykłym zachowaniem.Podniosła na niego oczy.- Panie.panie.proszę.zostaw mnie.panie.- Po czym skłoniła się i wykonała dłońmi znak gwiazdy, taki jaki składa się przed obliczem Koronala.Rozdział 15Zastanawiając się, czy to przypadkiem nie on śni, Valentine podniósł się, podał sukienkę Carabelli i włożył coś na siebie.Skulona na ziemi dziewczyna nadal była oszołomiona i przerażona.Kiedy chciał ją uspokoić, znów się cofnęła i jeszcze bardziej skuliła ramiona.- Carabello, powiedz, co się stało? - przemówił czule.- Miałam sen.Miałam sen, w którym ty byłeś.- Głos jej się załamał.- To było takie prawdziwe i takie straszne.- Opowiedz mi wszystko.Może pomogę ci to wyjaśnić.- Tu nie ma czego wyjaśniać.Sen mówi sam za siebie.- Znów wykonała przed nim znak gwiazdy i mówiła dalej: - Śniło mi się, że byłeś prawdziwym Koronalem, Lordem Valentinem, że okradzione cię z całej twej wielkości i z całej pamięci, umieszczono w innym ciele i pozostawiono w pobliżu Pidruid, byś się włóczył i żył bezużytecznie, podczas gdy ktoś inny zajął twoje stanowisko i rządzi za ciebie Majipoorem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]