[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siedziałem, sącząc spokojnie whisky i co jakiś czas dotykałem palcami magnetofonu ukrytego w kieszeni koszuli.Wyglądało na to, że Jakub i Lou o mnie zapomnieli, bo gadali i gadali, jakby mnie tam w ogóle nie było.Po raz pierwszy miałem okazję usłyszeć, jak z sobą rozmawiają, sprawdzić, na czym polega ich przyjaźń, i muszę przyznać, że było to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju.Z ich dialogu wychwytywałem coś - może burkliwość czy raczej chrapliwość pytań, długie oczekiwanie na odpowiedź? - co przypominało mi rozmowy, jakie prowadził ojciec ze swoimi przyja­ciółmi.Zawsze wyobrażałem sobie, że tak rozmawiają prawdziwi mężczyźni, że właśnie tak powinni rozma­wiać, i nagle ujrzałem Jakuba w zupełnie innym świetle i chyba po raz pierwszy w życiu wydał mi się dojrzalszy, bardziej męski ode mnie.Kiedy odstawiłem pustą szklankę, brat dolał mi whisky.Zaczęli się kłócić o nazwę Diabelskiego Jeziora, gdzie często jeździli na ryby.Jakub utrzymywał, że jezioro ma kształt rogatego łba, ale Lou mu nie wierzył.Alkohol buzował we mnie gorącą strugą, a kiedy to zauważyłem, kiedy się ocknąłem, wstrząsnął mną gwał­towny dreszcz.Jakbym usłyszał przeraźliwe dzwonie­nie na alarm, przenikliwy sygnał ostrzegawczy, bo wiedziałem, że jeśli się upiję, zawalę na całego.Musia­łem myśleć trzeźwo, musiałem precyzyjnie dobierać słowa, musiałem działać dokładnie według planu.Odstawiłem szklankę na stolik i skupiłem myśli, próbując znaleźć sposób na włączenie się do rozmowy.Szukałem odpowiedniego pytania, stwierdzenia, choć­by jednego słowa, delikatnego i subtelnego, które skie­rowałoby konwersację na temat Pedersona i pieniędzy.Szukałem i szukałem, wytężałem umysł, ale nic nie przychodziło mi do głowy.Z maniakalnym uporem wracałem myślą do Boba, który stracił ramię, i jak idiota zastanawiałem się, ile by ważyło moje, gdybym je sobie odrąbał, gdybym położył je sobie na kolanach.W końcu zdesperowany palnąłem:- A gdybym tak się przyznał?Powiedziałem to głośno, prawie krzyknąłem, czym zaskoczyłem Lou, Jakuba i siebie samego.Popatrzyli na mnie zdumieni.- Przyznał się? - powtórzył z uśmiechem Lou.Był pijany i pewnie myślał, że ja też jestem na niezłym gazie.- Możecie to sobie wyobrazić? - wybełkotałem.- Że się przyznaję?,- Do czego?- Jak to do czego? Do kradzieży szmalu i zamor­dowania Pedersona.Ciągle się do mnie uśmiechał.- Chcesz się przyznać, Hank?Pokręciłem głową.- Nie.Chcę wiedzieć, czy możecie sobie wyobrazić, jak to robię, jak się przyznaję.- No jasne - odrzekł.- Pewnie.- A ty? - spytałem Jakuba.Półleżał obok mnie, oglądając swoje ręce.- Chyba tak.- Powiedział to szybko i piskliwie.- No to jak bym to zrobił?Brat obrzucił mnie błagalnym spojrzeniem.Nie, nie chciał odpowiadać.- Po prostu - wyręczył go Lou.- Poszedłbyś do szeryfa, a przy okazji doniósłbyś na nas, żeby spojrzeli na ciebie łaskawszym okiem.- Ale co bym mu powiedział?- Prawdę.Że udusiłeś go szalikiem.Siedzący na sofie Jakub zesztywniał.To, że Lou wiedział o szaliku, mogło oznaczać tylko jedno: brat zdradził mu, w jaki sposób zamordowałem Pedersona.Na początku Lou mógł się tego tylko domyślać, ale Jakub widocznie nie wytrzymał i opowiedział mu całą historię z najdrobniejszymi detalami.Odnotowałem to sobie i zachowałem w pamięci.Ten problem mogłem załatwić później.- Tak? - mruknąłem.- No to udaj, że jesteś mną.Jakub będzie szeryfem.Przychodzisz do jego biura, żeby się przyznać.Otaksował mnie podejrzliwym spojrzeniem.- Mam udawać, że jestem tobą? Po cholerę?- Chcę się przekonać, jak dobrze mnie znasz, czy wiesz, co bym powiedział.- Już ci mówiłem.Powiedziałbyś, że udusiłeś go szalikiem.- Nie tak.Masz być mną, kapujesz? Zagraj jak aktor na scenie.- Śmiało, Lou, wal - zachęcał go Jakub.Zerknął na mnie i nerwowo zachichotał.- Odegraj rolę pana księgowego.Lou wyszczerzył zęby, pociągnął ze szklaneczki i wstał.Udał, że puka do drzwi.- Panie Jenkins! - zawołał.- Szeryfie Jenkins, jest pan tam? - Podniósł głos, zapiszczał niepewnie, jak zdenerwowane dziecko.- Tak? - odpowiedział Jakub głębokim, władczym barytonem.- To ja, Hank Mitchell.Muszę coś panu powie­dzieć.- Wejdź, Hank - zadudnił Jakub.- Siadaj.Lou otworzył nie istniejące drzwi, przez chwilę drobił w miejscu, uśmiechając się jak kretyn, potem usiadł na brzeżku fotela, złączył skromnie nogi, a ręce położył na kolanach.- Chodzi o Dwighta Pedersona, panie szeryfie - za­czął.Podrapałem się nerwowo w pierś.Nacisnąłem przy­cisk nagrywania i taśma ruszyła z cichutkim szumem.- Słucham, Hank.- Widzi pan, to nie był wypadek.- Nie rozumiem.Lou rozejrzał się nerwowo po pokoju i szepnął:- Zabiłem go.Nastąpiła chwila ciszy, bo czekał na odpowiedź Ja­kuba [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •