[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.On mnie też.Prąd brzęczał, magnetofon wciąż gadał, a on, mrugając często za szkłami, oparłszy ręce na kolanach, mówił bez pośpiechu:- Urządziłem się tak, żeby zatkać podsłuch.Wszystko jedno, czyj i dla kogo.Chcę zrobić, co mogę, bo uważam, że tak należy.Zwykła przyzwoitość.Podziękowania są zbędne.Będą pana wspierali.Ale zdrowiej będzie zatrzymać dla siebie pewne fakty.To nie ma być spowiedź.Nie wiemy, co zaszło na Księżycu.Sibelius i inni tacy jak on sądzą, że ewolucja poszła tam wstecznym biegiem.Rozwój instynktów zamiast rozwoju inteligencji.Broń inteligentna nie jest bronią optymalną.Może się, dajmy na to, przestraszyć.Może się jej odechcieć być bronią.Może wpaść na rozmaite koncepty.Żołnierz, żywy czy martwy, nie powinien mieć żadnych własnych konceptów.Inteligencja to wielowymiarowość czynu, to znaczy wolność.Ale nic z tego.Tam jest zupełnie inaczej.Poziom ludzkiej inteligencji został przekroczony.- Skąd pan to wie?- Stąd, że kto sieje ewolucję, ten zbiera rozum.A rozum nie chce nikomu służyć.Chyba że musi.A tam nie musi.Ale nie mam zamiaru mówić o tym, co jest tam, bo nie wiem.Chodzi o to, co jest tutaj.- To znaczy?- Lunar Agency miała uniemożliwić zdobycie informacji z Księżyca.Skończyło się tym, że to właśnie ma zrobić.Po to pan poleci.Albo wróci pan z niczym, albo z wia­domościami bardziej niszczącymi od bomb atomowych.Co pan woli?- Zaraz.Proszę nie mówić aluzjami.Uważa pan swoich kolegów za przedstawicieli jakichś wywiadów? Za agentów? Tak?- Nie.Ale pan może do tego doprowadzić.- Ja?- Tak.Równowaga trwająca od traktatu genewskiego jest chwiejna.Wróciwszy, może pan stare zagrożenie zmienić na nowe.Nie może pan zostać zbawcą świata.Zwiastunem pokoju.- Dlaczego?- Program księżycowych przenosin ziemskich konfliktów był w zarodku skażony.Inaczej nie mogło być.Kontrola zbrojeń została uniemożliwiona ich mikrominiaturyzacyjnym zwrotem.Można policzyć rakiety i sztuczne satelity, ale nie można policzyć sztucznych bakterii.Ani sztucznych klęsk żywiołowych, ani tego, co spowodowało spadek naturalnego przyrostu ludności w Trzecim Świecie.Ten spadek był konieczny.Tyle że po dobremu nie dało się go urzeczywistnić.Można wziąć pod pachę parę osób i wytłumaczyć im, co jest dla nich korzystne, a co zgubne.Ale ludzkości nie weźmie pan pod rękę i nie wytłumaczy jej tego, prawda?- Jaki to ma związek z Księżycem?- Taki, że zagłada nie została zlikwidowana, tylko przemiesz­czona w przestrzeni i w czasie.To nie mogło trwać wiecznie.Stworzyłem nową technologię, którą można zastosować w tele-matyce.Do budowy dyspersantów.Zdalników zdolnych do odwracalnej dyspersji.Nie chciałem, żeby posłużyła Agencji, ale stało się.- Podniósł obie ręce, jakby się poddawał.- Ktoś z moich pracowników przekazał im to.Nie wiem na pewno który i nie uważam tego za specjalnie ważne.Pod wielkim ciśnieniem musi nastąpić przeciek.Każda lojalność ma granicę.- Powiódł ręką po błyszczącej łysinie.Magnetofon wciąż gadał.- Mogę zrobić jedną rzecz: Mogę udowodnić, że dyspersyjna telematyka jeszcze nie jest zdatna do użytku.To mogę.Na jakiś rok, powiedzmy.Potem zorientują się, że ich oszukałem.Co pan chce, żebym zrobił?- Czemu ja mam decydować? I po co?- Jeżeli wróci pan z niczym, nikt nie będzie się panem interesował.Jasne?- Chyba tak.- Ale jeśli pan wróci z wiadomościami, konsekwencje będą nieobliczalne.- Dla mnie? To mnie pan chce ratować? Z sympatii?- Nie.Żeby uzyskać zwłokę.- W rozpoznaniu Księżyca? To pan uważa za wykluczone tę szykowaną tam inwazję Ziemi? Sądzi pan, że to tylko zbiorowa histeria?- Oczywiście.Zbiorowa histeria czy nie histeria, ale pogłoski i ruchy, wywołane z pełnym rozmysłem - przez pewne państwo lub państwa.- Po co?- Żeby rozsadzić doktrynę ignorancji i wrócić do polityki prowadzonej po staremu.Podług Clausewitza.Milczałem, bo nie wiedziałem, co powiedzieć - ani co myśleć o jego słowach.- Ale to tylko pańskie przypuszczenie - odezwałem się wreszcie.- Tak.List, który Einstein napisał do Roosevelta, też był oparty tylko na przypuszczeniu, że można zbudować bombę atomową.Żałował go do końca życia.- Aha, rozumiem - a pan nie chce żałować?- Bomba atomowa powstałaby i bez Einsteina.Moja technologia też.Im później jednak, tym lepiej.- Apres nous le deluge!- Nie, to coś innego.Strach przed Księżycem został rozbudzony umyślnie.Tego jestem pewien.Wracając po udanym zwiadzie, jeden strach zamieni pan na inny.Ten inny może być gorszy, bo bardziej realny.- Wreszcie zrozumiałem.Pan chce, żeby mi się n i e powiodłoz - Tak.Ale tylko z pańską zgodą.- Dlaczego?Jego wiewiórcza, złośliwa małymi oczkami brzydota nagle znikła.Zaśmiał się bezgłośnie z otwartymi ustami.- Już powiedziałem panu, dlaczego.Jestem człowiekiem staroświeckich zasad, a to znaczy fair play.Musi pan mi zaraz odpowiedzieć, bo już mnie nogi bolą.- Trzeba było położyć tu ze dwie poduszki - zauważyłem.- A co do tej - tej techniki z dyspersją, proszę mi ją ofiarować.- Nie wierzy pan w to, co mówiłem?- Wierzę i właśnie dlatego tak chcę.- Zostać Herostratesem?- Postaram się nie podpalić świątyni.Czy możemy już wyjść z tej klatki?V.Lunar Efficient MissionaryStart przesuwano osiem razy.Podczas odliczania ujawniały się awarie.Raz wysiadła klimatyzacja, raz rezerwowy komputer zameldował zwarcie, którego nie było, raz było zwarcie, którego nie przekazał kontroli główny komputer, a przy dziesiątym count-down, kiedy już wyglądało na to, że polecę, odmówił posłuszeństwa LEM numer siedem.Leżałem opatulony i oban­dażowany czepliwymi taśmami z tysiącem sensorów jak mumia faraona w sarkofagu, w zamkniętym hełmie, z laryngofonem u krtani i z rurką pojemnika soku pomarańczowego w ustach, z jedną dłonią na dźwigni awaryjnego wyrzutnika a z drugą na rękojeści sterów, usiłując myśleć o rzeczach miłych i odległych, żeby nie tłukło mi się serce, obserwowane przez ośmiu kontrolerów na ekranach wraz z ciśnieniem krwi, napięciem mięśni, wydzielaniem potu, ruchami gałek ocznych oraz elektryczną przewodliwością ciała, które zdradza, w jakim strachu przebywa dzielny astronauta, czekając na sakramentalne ZERO i na grzmot, co ma mnie pchnąć w górę, lecz za każdym razem dochodził mnie, poprzedzony soczystym przekleństwem, głos Wivitcha, głównego koordynatora, powtarzający STOP! STOP! STOP! Nie wiem, czy winne były moje uszy, czy coś nie grało w mikrofonach, ale jego głos dudnił jak w pustej beczce, lecz nawet o tym nie wspomniałem wiedząc, że jeśli pisnę słowo, wezmą się do badania akustyki hehnu, przyciągnąwszy speców od rezonansu i będzie to trwało w nieskończoność [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •