[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiesz o tym, że nie jest to w porządku, Vern.Przeniósł na mnie ten swój przerażająco pusty wzrok.Była w nim śmierć; tuż pod wyblakłym błękitem źrenic trzepotał się i drżał mroczny cień.- Co jest nie w porządku, panie Umney?- Do licha, tutaj jest twoje miejsce! Dokładnie tutaj! Na tym taborecie, pod obrazkiem z Jezusem i fotografią twej żony.Nie pod tym!Wyciągnąłem rękę, zerwałem pocztówkę przedstawiającą mężczyznę łowiącego w jeziorze ryby, przedarłem ją na pół, następnie połówki złożyłem, rozdarłem je jeszcze na pół, a potem wypuściłem z dłoni.Spłynęły niczym konfetti na spłowiały dywan, którym wyłożona była podłoga windy.- Moje miejsce zapewne jest tutaj - zgodził się Vernon, nie spuszczając ze mnie ani na chwilę straszliwego wzroku.Z korytarza popatrzyło na nas dwóch mężczyzn w pochlapanych farbą kombinezonach.- No właśnie.- Ale na jak długo, panie Umney? Ponieważ pan wie wszystko, to proszę mnie oświecić.Jak długo obsługiwałbym jeszcze tę przeklętą windę?- Cóż.zawsze - odparłem i słowa te zawisły między nami jak kolejny upiór w tej wypełnionej papierosowym dymem windzie.Gdybym miał do wyboru upiory, podejrzewam, że wybrałbym smród nie mytego ciała Billa Tuggle'a.ale nie miałem wyboru.Powtórzyłem więc tylko: - Zawsze, Vern.Zaciągnął się camelem, wykaszlał z siebie dym i najdelikatniejsze drobinki krwi, ale nie spuszczał ze mnie oczu.- Panie Umney, nie moją rzeczą jest dawanie pracującym tu ludziom rad, ale panu dam; ostatecznie to mój ostatni tydzień w robocie.Powinien pan rozważyć pomysł pójścia do lekarza.Takiego, co to pokazuje panu plamy z atramentu, a pan mu mówi, co pan w nich widzi.- Nie możesz iść na emeryturę, Vern.- Serce biło mi mocniej niż zwykle, ale mówiłem normalnym tonem.- Po prostu, nie możesz.Nie? - Wyjął z ust papierosa, którego koniuszek znów zabarwiony był krwią, i popatrzył na mnie.- Na moje oko nie mam wielkiego wyboru, panie Umney - powiedział z upiornym uśmiechem.III.O malarzach i pesosZapach świeżej farby uderzył mnie w nozdrza, tłumiąc za-pach papierosów Vernona i potu spod pach Billa Tuggle'a.Mężczyźni w kombinezonach pracowali teraz niedaleko drzwi wiodących do mego biura.Podłogę dokładnie zakryto brezentem, na którym poniewierały się narzędzia pracy - puszki z farbą, pędzle, pojemniki z terpentyną.Dostrzec też było można dwa drewniane podwyższenia o dwóch stopniach otaczające malarzy niczym podpórki na książki.Zapragnąłem nagle ruszyć w ich stronę, kopniakami poroztrącać narzędzia, a samych malarzy rozpędzić na cztery wiatry.Czyż mieli prawo pokryć te pociemniałe ściany lśniącą, świętokradczą bielą?Zamiast tego podszedłem do jednego z robotników, którego poziom IQ wyrażałby się zapewne liczbą dwucyfrową, i uprzejmie zapytałem, czy on i jego tępy koleżka zastanowili się, co robią.Malarz popatrzył na mnie.- A jak pan myślisz? Ja pokazuję Miss Ameryki pośliniony palec, a ten tam Chick robi na czerwono tyłek Betty Grabie.Miałem dosyć.Dosyć ich, dosyć wszystkiego.Chwyciłem mądralę pod pachę i nacisnąłem jeden ze szczególnie parszywych nerwów, które się tam znajdują.Malarz wrzasnął i upuś-cił pędzel.Biała farba polała się mu na buty.Jego kolega rzucił na mnie bojaźliwe, sarnie spojrzenie i cofnął się.- Jeśli zamierzasz stąd zwiać, zanim z wami skończę - warknąłem - to tak głęboko wsadzę ci w dupsko rączkę od pędzla, że będziesz potrzebował bosaka, żeby dosięgnąć do jego włosia.Chcesz spróbować i zobaczyć, czy kłamię?Zamarł, stał bez ruchu na skraju rozłożonego na podłodzebrezentu i strzelał oczyma, jakby szukał pomocy.Ale nikogo nie było.Spodziewałem się, że z drzwi mego biura wyjrzy Candy, żeby sprawdzić, co to za awantura wybuchła na korytarzu.Ale drzwi pozostawały zamknięte.Skupiłem uwagę na dowcipnisiu, któremu ciągle jeszcze trzymałem dłoń pod pachą.- Pytanie chyba było jasne, koleś: co tu robicie? Odpowiesz mi, czy mam cię jeszcze podrajcować?Znów wykonałem obrót palcami i znów malarz wrzasnął.- Malujemy korytarz! Jezu, nie widzisz pan?Widziałem, a nawet gdybym był ślepy, to bym poczuł.Nie podobało mi się to, co mi oba odpowiedzialne za to zmysły mówiły.Korytarz nie powinien być malowany; a już na pewno nie taką lśniącą bielą.Powinien pozostać mroczny i ciemny, powinno w nim pachnieć kurzem i wspomnieniami.Cokolwiek zaczęło się od Demmicków, niezwyczajna cisza stawała się coraz gorsza.Byłem wściekły jak wszyscy diabli, zresztą ów nieszczęsny facet odczuł to na własnej skórze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •