[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy Stuart ma już drinka, usadawia się na sofie obok mnie, bierzemnie za rękę i nie puszcza.Pani Whitworth zerka na nasze splecione dłonie i pyta:— Charlotte, może oprowadzę ciebie i Eugenię po domu?Przez następny kwadrans wędruję za matką i panią Whitworth odjednego wystawnego pokoju do drugiego.Mama wstrzymuje oddechna widok ściany we frontowym salonie, gdzie w drewnie ciągle tkwioryginalna jankeska kula.Na biurku w stylu federacji leżą listy odkonfederackich żołnierzy, strategicznie ułożone okulary i chustki.Dom jest świątynią wojny secesyjnej i zastanawiam się, jak w tymwszystkim odnajdywał się Stuart, który musiał dorastać w miejscu, wktórym nic nie wolno dotknąć.Na drugim piętrze matka zachwyca się łóżkiem z baldachimem, wktórym spał Robert E.Lee.Kiedy w końcu schodzimy „sekretnymi"schodami, przystaję przy rodzinnych zdjęciach w holu.OglądamStuarta i jego dwóch braci, kiedy byli niemowlętami.Stuarta zczerwoną piłką.Stuarta przebranego do chrztu, na rękach kolorowejkobiety w białym mundurku.Matka i pani Whitworth idą dalej, ale ja nadal oglądam fotografie, bow dziecięcej buzi Stuarta jest coś głęboko ujmującego.Miałpucołowate policzki, a jego odziedziczone po matce niebieskie oczylśniły tak samo jak teraz.Włosy Stuarta były białawożółte, jak mlecz.W wieku dziewięciu, może dziesięciu lat pozuje z karabinemmyśliwskim i zastrzeloną kaczką, jako piętnastolatek pręży się przyzabitym jeleniu.Już wtedy dobrze wygląda, atrakcyjnie w surowysposób.Modlę się, żeby nigdy nie zobaczył moich zdjęć, kiedy byłamw tym wieku.Robię kilka kroków i widzę fotografie z rozdania świadectwmaturalnych, a także zdjęcie dumnego Stuarta w mundurze szkoływojskowej.Pośrodku ściany widnieje puste miejsce, bez ramy, aprostokątny fragment tapety jest odrobinę ciemniejszy.Ktoś usunąłjedno ze zdjęć.— Tato, dość już o tym.— dobiega mnie pełen napięcia głosStuarta, który milknie równie niespodziewanie, jak się odezwał.— Kolacja na stole — oznajmia służąca, a ja przemykam się zpowrotem do salonu, skąd wszyscy wędrujemy do jadalni i zajmujemymiejsca przy długim, ciemnym stole.Phelanowie zasiadają z jednejstrony, Whitworthowie z drugiej.Stuart siedzi po przekątnej ode mnie,nie moglibyśmy być bardziej oddaleni.Ściany pomieszczenia sąwyłożone boazerią, pomalowaną w scenki z czasów przedwojennych, zradosnymi Murzynami przy zbiorach bawełny, z końmizaprzęgniętymi do wozów, z białobrodymi mężami stanu na schodachnaszego stanowego parlamentu.Czekamy na senatora, który pozostałw salonie.— Zaraz do was dołączę, zacznijcie beze mnie! — woła.Słyszęgrzechotanie kostek lodu i stuknięcia dwukrotnie odstawianej butelki.W końcu senator się zjawia i zajmuje miejsce u szczytu stołu.Na obrusie pojawia się sałatka a la Waldorf.Stuart spogląda na mniei uśmiecha się co parę minut.Senator Whitworth pochyla się w stronętaty i wyznaje:— Wiesz, kiedyś byłem nikim.Pochodzę z okręgu Jefferson wMissisipi.Mój tatko suszył orzeszki ziemne i brał za to dwadzieściadwa centy za kilo.Tata kręci głową.— Nigdzie nie ma takiej biedy jak w okręgu Jeffferson.Przypatrujęsię, jak matka kroi tycie kawałeczki jabłka, wahasię, przeżuwa je w nieskończoność i wzdryga się podczas przeły-kania.Nie życzyłaby sobie, żebym opowiedziała naszym gospodarzomo jej problemach żołądkowych.Woli obsypywać paniąWhitworth komplementami kulinarnymi.Matka traktuje tę kolacjęjako istotne posunięcie strategiczne w grze o nazwie: „Czy moja córkazdoła usidlić twojego syna?"— Młodzi uwielbiają przebywać w swoim towarzystwie — zauważamatka z uśmiechem.— Stuart zagląda do nas zwykle dwa razy wtygodniu.— Doprawdy? — dziwi się pani Whitworth.— Bylibyśmy zachwyceni, gdybyście oboje zechcieli któregoświeczoru przyjechać do nas na plantację.Zjedlibyśmy coś i wybrali naspacer po sadzie.Wpatruję się w matkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]