[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oskar Kolberg przytacza jeden z opisów takiegoImościnego królestwa:„Gospodyni domu miała swoją apteczkę, w której ujrzałeś butle z przywiązanemi kartkami, pełnewódek tatarakowych, piołunowych, dzięglowych i selerowych; tam stała okowita, a w niej macerowałysię żmije żywcem wpuszczone, ówdzie spirytusy bocianowe, mrów-czane, jałowcowe; gdzie indziejmaście topolowe, rozchodnikowe, macierzankowe, pszczelne, sadła wilcze, lisie, jażwiowe (borsuk),bocianie, skrom (tłuszcz) zajęczy, kwiaty suszone bzowe, lipowe, różane, centuryi, powidełka bzowe,jałowcowe; gdzie indziej zaś konfitury z głogu, berberysu, agrestu i soki wiśniowe, porzeczkowe,malinowe, żurawinowe, a to wszystko własnej roboty ku wsparciu biednych chorujących kmiotków igości przyjęciu".Zbyt w tych zbiorach przeważają kwiatuszki czy soczki, dodajmy więc jeszcze do nich trochęwódczanych eliksirów spośród tych, które kiedyś były w skwapliwym obiegu.Wódka alembikowa,szumówka, korzenna, alkiermesowa, cynamonka, karoIkowa, anyżkowa, białomorwówka, goździkowa,cytwarowa, kurdybanowa.Żubrówka, kminkówka i - najpospolitsza - żytniówka.„Z gałganami".„Persyko z pestek".Pędzona z konwali.Włoska.I francuska.I - oczywiście - gdańska.I jeszcze.Dość jednak tego wglądu do dworskich apteczek, które najlepiej służyły pacjentom o podejrzanieprzekrwionych oczkach i szkarłatnych nochalach.Jeśli zaś chodzi o kmiotków, to najczęściejkurowano ich w karczmach.Byle szlachciura dbał, aby tych przybytków nie brakowało w jegowłościach, a klienci w płótniakach nie narzekali nigdy na brak towaru.Lała się więc gorzałka.Lała niedlatego, że dziedzic był dobry, wyrozumiały lub łaskawy, lecz po prostu dlatego, że ciągnął z interesuzyski, zaopatrzony w przywilej propinacyjny, a zwykle także w jakąś własną wytwórnię „napojówwyskokowych".Nawet gdyby miała ona składać się tylko z jednego miedzianego alembika, czylimówiąc po dzisiejszemu - bimbrowni.Kiedy napoje trafiły do karczmy, gospód czy austeri , usłużni arendarze dwoili się i troili.JakubKazimierz Haur, autor sławetnego Składu albo Skarbca znakomitych sekretów Oekonomikiziemiańskiej (1689), będącej długo niczym nie zastąpionym vademecum szlacheckim, jeden zrozdziałków tego dzieła poświęca problematyce - by tak rzec - karczemnej.Jest to „Traktat XII okarczmie gościmtey, albo o giełdzie wiejskiej, tudzież o likworach y zbytkach z różnemi uciesznemiprzykładami opisany”.Poucza się tam karczmarzy, jak mają zabiegać o klientów.„Ma bydź w dobrychnapojach nieprzebranych wygoda y przypilnowanie", a ponadto „karczmarz - jak pisze Haur - ma miećmuzykę zwyczajną, Dudę y Skrzypka, którym tanecznicy płacą, osobliwie ci, którzy w tańcu przodkują,karczmarz jednak ma też pewnych czasów utraktować muzykę, aby się od niego gdzie indziey nieoddalali, albowiem szynk bez muzyki, wóz bez smarowidła, taniec bez dziewki za nic nie stoi".Niewystarczało wszakże tylko to, a w każdym razie wciąż obawiano się, że nie wystarczy - Bywało więc -wiek XVI - że chcąc zwabić chłopów do siebie karczmarze uciekali się do takich - wielce zresztąskutecznych sposobów! - jak zawieszanie nad szynkwasem sznura po wisielcu, polewanie karczmywywarami z ziół spod czarowniczej miotły czy kropienie swej mordowni eliksirami z mrówek, ażebypijusy przychodziły zewsząd jak one do kopców.I bywało, że trzeba było pić tylko w swojej wsi, gdyżten, kto nią władał, mógł w trosce o swój profit sięgnąć de iure po kij na opornych.„Wydało tyż prawo dekret, iż kto by się ważył tego, żeby śmiał nad zakazowi pójść do cudzykarczmy na piwo albo na gorzałkę oprócz swoi karczmy, a będzie przeświadczony przez kogo, tedyma wziąć plag dwanaście dobrych przy gromadzie bez zwłoki." Przytaczam dokument z 1629 rokuwpisany do księgi sądowej Kasiny Wielkiej.Znam tę wieś limanowską.Urodziłem się opodal i terazmyślę o jej wspaniałych lesistych panoramach: może tam żyli jacyś moi nieznani pra-pra, którymprzytrafiło się gdzie indziej łagodzić frasunek, niż to należało? I może wielebny opat (wieś byłaklasztorna) skazywał ich, och, skazywał nie tak jak Kościół w istocie nauczał, na owe plagi? Ale totaka ma la zaduma.Dawne czasy przeminęły.Gospodarzu nasz, czy nas to nie znasz?Gospodarzu nasz, czy nam wina dasz?Gospodarzu, wina mało,cośmy pili, wyszumiało,gospodarzu nasz, czy nam wina dasz?- 24 -Gospodarzu nasz, złote serce masz,gospodarzu nasz, złote serce masz.Synu starej gościnności,raczysz poić twoich gości.Kto by wątpił w twoją cnotę,to go, Boże, skarż!Jeszcze rozbrzmiewają czasem te pochlebstwa przejęte bezpośrednio od braci szlacheckiej, lecznikt już nie rozbija uroczyście pucharu o własną głowę, wypiwszy zdrowie szczególnie szanowanegogościa, jak to się kiedyś działo.Nikt nie podtyka bliźnim potężnych kulawców, z których należało pićdo dna, gdyż naczynia te były beznogie.Nikt nie zabawia się po szlachecku piwem: łyk pierwszy zeszklanki i muśnięcie prawego wąsa, łyk drugi i muśnięcie lewego, łyk trzeci i palec sunie od czoła dobrody, uderza w stół z wierzchu i od spodu, następuje tupanie nogą i raźny apel „piwo!", po którymdwie jeszcze szklanki i te same zwielokrotnione gesty albo - w przypadku pomyłki w czymkolwiek ztego rytuału - wszystko zaczyna się od początku.Bodaj zapomnieliśmy całkiem o tak kiedyśwcielanym w czyn „wielkim niedźwiedziu"; dwóch nie wylewających niczego za kołnierz wypija dotaktu dziesięć kieliszków pod rząd.I nie słychać już o sławnej kawaleryjskiej „szabli": trzeba wygolićwszystkie kieliszki ustawione wzdłuż naszej ukochanej broni.Zmieniły się obyczaje.Co jednak nieznaczy, że pięknie wytrzeźwieliśmy, że góral przestaje żałować hal i że nie rozlega się to tu, to tam:Pije Kuba do Jakuba,Jakub do Michała.Wiwat i ty, wiwat i ja,kompanija cała.A kto nie wypije,tego we dwa kije,łupu cupu, cupu łupu,tego we dwa kije!Nie muszę tłumaczyć, że ten Kuba i reszta powinni pić mniej.- 25 -Śmierć pijaka.Drzeworyt z XVIII wieku (?)8.Pod znakiem księcia Zapusta.Legenda mówi, iż przed wiekami żył w Krakowie srogi burmistrz czy też wójt nazwiskiem Comber.Dygnitarz ów znęcał się szczególnie nad przekupkami i ogrodnikami, a to przetrzymując ich zanajmniejsze przewinienie w swoim podręcznym loszku, a to po prostu targając za włosy, lżącszkaradnie i ścigając grzywnami.Pan Comber nie cieszy! się z tego powodu nadmierną miłościąpoddanych.Kiedy w końcu wyzionął ducha, miasto niemal klaskało w ręce.Tańczono, śpiewano,popijano.Ulice przekazywały sobie triumfalne „zdechł Comber!" Że zaś wszystkich ta dosadna wieśćradowała, a śmierć burmistrza wypadła w czwartek, który poprzedzał Środę Popielcową, odtąd co rokuw ten dzień powtarzano uciechy, nazywając je właśnie combrem.Legenda jest może tylko jedną z tych jakże licznych opowiastek o straszliwych panach, którezawsze komentowały lud: zawsze w nich bowiem przychodziła kryska na jakiegoś okrutnego Matyska [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •