[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uciekinierzy wycofywali się w bagna.Wilmowski, Natasza i Zbyszek za uzdy prowadzili wierzchowce, które siłą zmuszali do desperackiej przeprawy przez coraz głębsze bajora.Smuga, bosman i Tomek osłaniali ich ogniem karabinowym.Konie zapadały w wodę już niemal po brzuchy, rżały przestraszone widmem śmierci w groźnej, bezmiernej topieli.Kozacy i Jakuci czuli się teraz pewni zwycięstwa.Chrapliwymi okrzykami dodawali sobie odwagi do otwartego ataku.Zwartym półkolem przyparli uciekinierów do zdradliwego bagna.Bosman pierwszy zrezygnował z beznadziejnej ucieczki.Przyklęknął na kępie za pniem drzewa.Z karabinu słał wrogom kulę za kulą.Smuga i Tomek również zrozumieli, że nadeszła ich ostatnia godzina.Postanowili drogo sprzedać swe życie.Ukryci za drzewami wspomagali bosmana.Pogoń tymczasem zacieśniła półkole.Żołnierze ruszyli ławą, by otoczyć walczącą gromadkę straceńców.W tej właśnie chwili Wilmowski z Nataszą i Zbyszkiem przypadli do swych przyjaciół.Ucieczka przez bagna okazała się niemożliwa, postanowili więc zginąć razem z nimi.Triumfalny wrzask pogoni rozniósł się po tajdze.Bosman ujął karabin za lufę jak maczugę, wyskoczył zza drzewa.Smuga ruszył w jego ślady z rewolwerem w dłoniach.Tomek, Wilmowski, Natasza i Zbyszek zdeterminowani pobiegli za nimi.Już dopadli wrogów.Wtem rozległ się przeciągły świst, potężniejący z każdą sekundą.Jakuci zatrwożeni stanęli jak wrośnięci w ziemię.Zapomniawszy o walce, z zadartymi do góry głowami wpatrywali się w niebo.Bosman z rozpędem wpadł między nich.Jednego grzmotnął kolbą karabinu, drugiego wywrócił uderzeniem pięści, a potem zwarł się z kozackim dowódcą.Była to jednak krótka i samotna walka, gdyż wszyscy inni przerażeni patrzyli w górę na niezwykłe zjawisko.Po nieboskłonie mknęła z południa na północ oślepiająca kula ognista, wlokąc za sobą długi, czarny ogon.Niebawem zniknęła za drzewami gdzieś w tajdze.Potężny, głuchy grzmot wstrząsnął ziemią.Niebo rozżarzyło się do białości, potem stało się żółtoczerwone, a w końcu poszarzało w półmroku.Gorący wiatr powiał z huraganową mocą.Kładł drzewa, wywracał konie i ludzi.W szeregach Jakutów wszczął się popłoch.– Ogda! Ogda! – rozbrzmiewały przerażone głosy.Jakuci porzucili karabiny, chwytali konie, gromadnie uciekali z upiornego lasu.Panika ich udzieliła się i Kozakom.Zaczęli umykać.Przeraźliwe okrzyki strachu oddalały się coraz bardziej.Po jakimś czasie wichura ucichła, choć niebo wciąż jeszcze pogrążone było w półmroku.Oszołomieni podróżnicy spoglądali na siebie wylękłym, niedowierzającym wzrokiem, nic nie rozumiejąc.– Czyżby to był koniec świata?! – zawołał bosman, niepewnie rozglądając się dokoła.– Jakiś niezwykły kataklizm dotknął ziemi[144] – drżącym głosem odparł Wilmowski.– Jakuci wołali, że to znak Ogdy, czyli boga ognia i błyskawic – wtrącił Zbyszek, który zdążył nieco poznać mowę krajowców.– Do licha z przesądami! Chwytać konie i w drogę! – krzyknął Smuga.NIEOCZEKIWANA POMOCBosman i Tomek już od pięciu dni czuwali na wybrzeżu Amuru.Zaszyci w nadrzeczne krzewy czaili się na wysokiej skarpie stromo opadającej ku wodzie.Marynarz legł na brzuchu.Oparty na łokciach trzymał w dłoniach lunetę.Od czasu do czasu spoglądał przez nią w górę rzeki, to znów wodził wzrokiem po przeciwległym rosyjskim brzegu.Tomek zaś zwracał uwagę na wierzchowce ukryte w zaroślach okalających wysuniętą w rzekę skarpę i milczał zadumany.Prawie dwa tygodnie minęły od bitwy z pościgiem, która omal nie zakończyła się tragicznie dla uczestników tajemniczej wyprawy.Jedynie dzięki niezwykłemu, przerażającemu wydarzeniu udało im się ujść z życiem.Potem przez długie, pełne napięcia dni i noce przedzierali się przez kamieniste wzgórza oraz tajgę, aż w końcu dobrnęli do Amuru.Podczas nocnej przeprawy na mandżurski brzeg ponieśli dotkliwą stratę: przepływając rzekę w potajemnie zabranej rybakom łodzi, ciągnęli za nią wierzchowce uwiązane na arkanach.Niestety, trzy z nich zatonęły.Przeciążona ludźmi chybotliwa łódź i ciemność uniemożliwiały jakikolwiek ratunek.Wyczerpani ledwo dotarli do fanzy Fu Czau, gdzie przezorny Smuga pozostawił po bitwie z chunchuzami trochę różnych zapasów.Stary Chińczyk przyjął ich niezwykle gościnnie.O nic nie pytał.Zagubiona u podnóża gór fanza stanowiła dla nich nadzwyczaj dogodne schronienie.Wszyscy łaknęli wypoczynku, a wynędzniały Zbyszek i nieprzywykła do nużących konnych jazd Natasza wprost nie byli zdolni do natychmiastowego wyruszenia w dalszą drogę, najeżoną niewiadomymi przeszkodami.Smuga długo głowił się nad ustaleniem marszruty w kierunku morza.Po utracie trzech wierzchowców część uczestników wyprawy musiałaby iść pieszo.Wykluczało to możliwość przybycia na wybrzeże morskie w terminie ustalonym z Panditem Davasarmanem.Cóż by się stało, gdyby odpłynął bez nich, nie mogąc zbytnio przedłużać oczekiwania? Smuga chodził zasępiony.Często po cichu naradzał się z przyjaciółmi.Poprzednio zamierzał szybkimi etapami przekraść się przez Mandżurię do rzeki Ussuri, a potem przeprawić się przez nią i brzegiem Imanu, jej dopływu, dotrzeć w pobliże zatoki Tierniej.Utrata części koni oraz osłabienie dwojga zesłańców udaremniały taki plan.Podczas jednej z narad bosman podsunął pewną myśl.Mianowicie przypomniał pożegnanie z kapitanem “Sungaszy”, Niekrasowem.Powiedział on wtedy bosmanowi, że zanim Amur zamarznie, odbędzie jeszcze kilka rejsów w górę rzeki.Obiecał również, iż chętnie z powrotem przewiezie wyprawę do Chabarowska.Sygnałem dla zatrzymania holownika miały być cztery wystrzały.Wszyscy byli zdania, że Niekrasowowi można by zaufać.Przecież był dawnym zesłańcem politycznym, nienawidził carskich rządów tak jak i oni.Nawet ostrzegał ich przed Pawłowem.Czy jednak teraz nie zawaha się pomóc uciekinierom poszukiwanym przez władze? Czy zaryzykuje życie?Zbyt duża zwłoka groziła katastrofalnymi następstwami.Toteż Smuga wyprawił Tomka z bosmanem na brzeg rzeki, aby próbowali szczęścia.Mijał piąty dzień od opuszczenia fanzy.W tym czasie przepłynęły tylko trzy statki: jeden w górę, a dwa w dół rzeki.Według polecenia Smugi wypad nad Amur nie mógł przekroczyć tygodnia.Gdyby w tym terminie nie napotkali “Sungaszy”, zdecydowany był rozpocząć marsz ku wschodowi.Oczywiście wszyscy zdawali sobie sprawę z nikłości szans “polowania” na “Sungaszę” [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •