[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brzegi, narożniki, cały obraz.Czekają tylko, żeby je poukładać.– Te golemy – odezwał się Marchewa.– Byłyby wręcz pokryte arsenem, tak?– Możliwe, sir.Był taki jeden w siedzibie Gildii Alchemików w Quirmie, i miał nawet platerowane arsenem dłonie, sir, z powodu tego, że mieszał w zlewkach palcami.– Nie czują gorąca – powiedział Vimes.– Ani bólu – dodał Marchewa.– Zgadza się – przyznała Cheri.Spoglądała niepewnie to na jednego, to na drugiego.– Nie można ich otruć – ciągnął Vimes.– I wykonują polecenia – uzupełnił Marchewa.– Bez dyskusji.– Golemy wykonują całą brudną robotę.– Czemu nie dowiedzieliśmy się o tym wcześniej, Cudo? – zapytał Marchewa.– No wie pan, sir.Golemy po prostu są.Nikt ich nie zauważa.– Smar pod paznokciami.– Vimes zwrócił się do swojego gabinetu w ogólności.– Staruszek podrapał swojego zabójcę.Smar pod paznokciami.Z arsenem.Spojrzał na swój notes, wciąż leżący na biurku.To tam jest, pomyślał.Coś, czego nie zauważyliśmy.Ale patrzyliśmy wszędzie.To znaczy, że widzieliśmy rozwiązanie, ale nie zrozumieliśmy, że to właśnie ono.I jeśli nie zobaczymy go teraz, w tej chwili, nie zobaczymy już nigdy.– Bez urazy, sir, ale to chyba nie pomoże – odezwał się z oddali głos Cuda.– W wielu zawodach, gdzie wykorzystuje się arsen, występuje też jakiś rodzaj smaru.Coś, czego nie widzimy, myślał Vimes.Coś niewidzialnego.Nie, wcale nie musi być niewidzialne.Coś, czego nie widzimy, bo zawsze jest.Coś, co uderza w nocy.I nagle zobaczył.Zamrugał.Rozbłyskujące w umyśle gwiazdki wyczerpania sprawiały, że myśli biegły dziwnym torem.Ale cóż, racjonalne myślenie nie doprowadziło do niczego.– Niech nikt się nie rusza.– Uniósł rękę, nakazując milczenie.– Jest tam – powiedział cicho.– Na moim biurku.Widzicie?– Co takiego, sir? – zdziwił się Marchewa.– Chcesz powiedzieć, że jeszcze się nie domyśliłeś?– Czego, sir?– Co takiego zatruwa jego wysokość.Tam jest.na biurku.Widzisz?– Pański notes?– Nie!– On pije whisky Bearhuggera? – zapytała Cheri.– Wątpię.– Suszka? – zgadywał Marchewa.– Zatrute pióra? Paczka pantweedów?– Gdzie są? – Vimes poklepał się po kieszeniach.– Wystają spod listów na tacy z korespondencją przychodzącą – odparł Marchewa.Po czym dodał z wyrzutem: – Wie pan, sir, to ta, na którą pan nie odpowiada.Vimes sięgnął po paczkę i wyjął cygaro.– Dzięki – rzekł.– Ha! Nie spytałem Mildred Easy, co jeszcze zabierała.Ale oczywiście, one też są drobną premią dla służących.A stara pani Easy była szwaczką, prawdziwą szwaczką.I jest jesień.Zabiła ją nadciągająca noc! Rozumiecie?Marchewa przykucnął i spojrzał z boku na blat biurka.– Nic nie mogę zauważyć, sir – oświadczył.– Oczywiście, że nie – zgodził się Vimes.– Bo nie ma nic do zauważenia.Nie widzisz tego.Po tym poznajesz, że tam jest.Gdyby tego nie było, zauważyłbyś od razu.– Uśmiechnął się szeroko.– Ale nic byś nie zobaczył.Rozumiesz?– Dobrze się pan czuje, sir? Wiem, że przez ostatnie dni się pan przepracowywał.– Raczej się niedopracowywałem! Biegałem w kółko i szukałem jakichś bezsensownych śladów, zamiast pomyśleć choćby z pięć minut! Co wam zawsze powtarzam?– No.tego.Nigdy nikomu nie ufaj, sir?– Nie, nie to.– No to.Każdy jest czegoś winien?– To też nie.– Hm.To, że ktoś jest przedstawicielem mniejszości etnicznej, nie znaczy jeszcze, że nie jest złośliwym, wrednym małym gnojkiem, sir?– N.Kiedy to powiedziałem?– W zeszłym tygodniu, sir.Po tym, jak mieliśmy wizytę z Kampanii Równego Wzrostu.– W każdym razie to też nie.Chodzi mi.Jestem pewien, że zawsze powtarzam coś innego, co byłoby tu bardzo odpowiednie.Takie krótkie zdanie na temat pracy policyjnej.– W tej chwili niczego sobie nie przypominam, sir.– No to, u licha, będę musiał coś wymyślić i zacząć często to powtarzać.– Znakomicie, sir – rozpromienił się Marchewa.– Dobrze znów widzieć pana takiego jak dawniej, sir.Nie mogę się doczekać, aż skopiemy komuś ty.szturchniemy w pośladki, sir.Eee.A co znaleźliśmy?– Zobaczysz.Idziemy do pałacu.Sprowadź Anguę, może nam być potrzebna.I przygotuj nakaz rewizji.– To znaczy młot, sir?– Tak.I sierżanta Colona także.– Jeszcze się nie zameldował, sir – wtrąciła Cheri.– Już dwie godziny temu powinien skończyć służbę.– Pewno już się gdzieś przeciąga, z daleka od kłopotów – uznał Vimes.Ciut Szalony Artur wyjrzał nad brzegiem muru.Gdzieś z dołu, poniżej Colona, spoglądało na niego dwoje czerwonych oczu.– Ciężki jest, co?– Akk.– Kopnij go drugą nogą!Coś mlasnęło głośno, Colon skrzywił się, potem nastąpiło puknięcie, chwila ciszy i głośny trzask ceramiki na bruku.– But, za który trzymał, zsunął się – jęknął Colon.– Jak to się stało?– Został.nasmarowany.Ciut Szalony Artur pociągnął go za palec.– No to właź na górę.– Nie mogę.– Czemu? Przecież nic cię już nie trzyma.– Ręce zmęczone.Jeszcze dziesięć sekund i będę tylko kredowym konturem.– Nie, nikt nie ma tyle kredy.– Artur przyklęknął tak, że jego głowa znalazła się na poziomie oczu sierżanta.– Jak już masz zginąć, to może byś mi podpisał kwit, że mam obiecanego dolara?W dole, na ulicy, zastukały gliniane odłamki.– Co to było? – wystraszył się Colon.– Myślałem, że to draństwo się roztrzaskało.Ciut Szalony Artur wyjrzał.– Wierzysz pan w bajki o reinkarnacji, panie Colon?– W życiu bym nie tknął tych zagranicznych bzdur!– No więc on się zbiera do kupy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •