[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wewłaściwym czasie, kiedy samica jest gotowa, ten jajopodobnyobiekt przekazywany jest do żeoskiego owiceptora.Potem, jeżelijest rzeczywiście podatna - albo też, gdy jest całkowicie pełnąsamicą - nasze dane w tym względzie są dalekie od kompletnych- produkuje coś, jakby kopię embrionu, także haploidalną, którapotrafi stopid się, można by powiedzied wchłonąd, komórki samcai przekształcid je w diploidalny płód, który z czasem stanie siępełną samicą.Nie zagalopowałem się?.- Ależ nie! Proszę mówid dalej.- Uśmiecha się.- Terazrozumiem, dlaczego myr Kip nie.- Owszem - chichocze Baram.- Ale zaczekaj, jak na raziespłodziliśmy jedynie córkę.Kiedy warunki nie są całkowicie od-powiednie, proces nie przebiega prawidłowo i powstaje niepełny diploidalny płód, który rozwija się, ze społecznego punktu widze-nia, w bezpłodną samicę albo bezpłodnego samca, zależnie od tego,którego rodzica geny okażą się dominujące.Nie sądzę, by samiDameii byli w stanie to rozsądzid, dopóki młode nie dorośnie i niepodejmie próby zawarcia związku.- Ale pełne samce, synowie.- Linnix marszczy brew.-Jak.- Nasza najlepsza teoria głosi, że coś, czego na razie zupełnienie rozumiemy, dzieje się w żeoskim owiceptorze, płód ulega je-dynie śladowym przemianom i dorasta, jako całkowicie haploidal-ny, normalny, płodny samiec.Jedno jest pewne, a mianowicie to,że w rodzinach posiadających płodne dzieci płci męskiej, jakie uda-ło się nam przebadad, matka nieodmiennie wnosi swój wkład,wnioskując z czysto zewnętrznego podobieostwa.Czyli jest praw-dziwą matką, a nie tylko inkubatorem.Jak widzisz, cały procesjest dla nas wciąż pełen tajemnic.A do tego przebiega powoli i nie-zmiernie rzadko.Dameii spędzają większośd swego życia w sta-dium bezpłciowym.- A więc zakładamy, że ewolucja gatunku również przebiegapowoli i dosyd przypadkowo.Czy odpowiedziałem wystarczającona twoje pytanie, myr Linnie?- Ehe.- Linnix poważnie kiwa głową.- Bardzo dziękuję.- Jest zamyślona, mimo nurtującego problemu zafascynowała jąobcośd tej rasy.Jej palce cały czas zaciskają się na uchu kubka,raz za razem rozważa wszystkie za i przeciw.A w dodatku cichy głos w jej duszy, nie zagłuszony zainteresowaniem sprawami Da-meii, szepcze wciąż: Czyż nie byłoby wspaniale, gdyby.Czy tomożliwe, nareszcie możliwe?Spojrzenie Barama, podczas opowieści o cyklu reprodukcyj-nym Dameii, ani na moment nie oderwało się od jej twarzy.Terazchwyta jedną z jej niespokojnych dłoni i pyta:- Myr Linnix, nie ma sensu udawad, że przyszłaś tu, by wy-słuchad opowieści o wojnie i dokształcid się w fizjologii Dameii.0 co chodzi, moja droga?W porządku, decyduje się w duchu.Koniec przyjemności.Nie może wiedzied, że Baram myśli prawie to samo.Podczasrozmowy intuicja podsunęła mu straszne podejrzenie: załóżmy, żerzeczywiście popełniono błąd, dobierając nieodpowiednie strzy-kawki z lodousypiaczem, błąd, za który ona jest odpowiedzialna.1 że wybrała właśnie jego, by się z tego zwierzyd.Och, nie.Nie.Dokładnie wtedy, kiedy zaczyna bardzo ją lubid.Ale co innegomogłoby ją trapid na tyle, by uciekła się do tak skomplikowanychpodchodów, by zadawała sobie aż tyle trudu? Z lękiem wyczekujejej kolejnych słów.Kiedy padają, jest tak zdumiony i uradowany, że zduszenieobłąkaoczego uśmiechu wymaga od niego wielkiego wysiłku.- Cóż, w pewnym sensie przyszłam tu, by wysłuchad opo-wieści o twoim życiu.Wcześniej, zanim jeszcze zacząłeś służydna statku, odwiedziłeś kiedyś planetę Beneborn? To jest - była- moja rodzinna planeta. - Beneborn, Beneborn.Nie sądzę, bym kiedykolwiek sły-szał tę nazwę.Pochodzę ze Strzaskanego Księżyca, w Diademie.Beneborn nie leży przypadkiem w pobliżu skupiska Diademu?To boli znacznie bardziej, niż sobie wyobrażała, zwłaszcza potylu latach.- Nie - odpowiada zmęczonym głosem - zupełnie gdzieindziej.Ale chodziło mi o czas, kiedy byłeś stażystą.Między opusz-czeniem Planety Medyków a wyruszeniem na wojnę.- Mówiącto, zna już odpowiedz, jej słowa brzmią płasko i bezbarwnie, wcalenie przypominają prawdziwego pytania.To wytrąca Barama z wy-wołanego nagłą ulgą odprężenia.- Beneborn, Beneborn - mruczy.- Zrozum, szczegóły z cza-sów poprzedzających wypadek nie są dla mnie zbyt wyrazne, alewciąż jeszcze potrafię wymienid planety, na których pracowałem.Niema wśród nich Benebornu.Linnix, kochanie, odnoszę wrażenie, żezawiodłem cię albo zraniłem w jakiś sposób.- Jego głos jest bardzołagodny.- Proszę, powiedz mi, o co chodzi.Co takiego uczyniłem?- Och, nie zrobiłeś niczego, doktorze Baramji, byłeś jedyniemiły.To fakty.Byłam głupia, mając n-nadzieję.- W pięknychturkusowych oczach wzbierają łzy.- Tylko że włosy, czas, wszy-stko wydawało się takie odpowiednie.A ja tak chciałam, żebyśto był ty.Och, jaka byłam głupia, głupia, g-głupia.Bram otwiera ramiona, a ona wybucha płaczem na jego piersi.- Wyrzud to z siebie, kochanie.Przypuszczam, że byłaś bar-dzo samotna. Nieoczekiwana gwałtownośd jej szlochów niemalże przerażago [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •