[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Wcale nie byłeś brutalny.Wprawdzie w tamtej chwili byłam naciebie wściekła, ale teraz już nie.Miałeś absolutną rację.Poszłam dotej, jak ją nazywa moja mama, psycholożki.Wspominałam ci o tymprzez telefon.To niezły fachowiec.Laurence pochylił się i wsparł łokcie na kolanach.107 Opowiedz mi o niej. Och, ma około czterdziestu pięciu lat, rude, kręcone włosy,ubiera się na niebiesko i szaro.Raczej chłodna, opanowana i bardzoobiektywna.Bardziej nauczycielka czy pielęgniarka niż przyjaciółka. Gina uśmiechnęła się. Uwielbiam z nią rozmawiać.Laurence oddał przez ramię uśmiech. Tego jestem pewien. A jeśli chcę, potrafię też być brutalnie szczera. To dobrze.Gina dała mu sójkę w bok. Jesteś świnia. Zwinia, która zna cię od wielu, wielu lat.I która bardzo się cie-szy, widząc, że wraca ci humor.Przedtem sprawiałaś takie wrażenie,jakby ktoś solidnie wysmagał cię po twarzy.Spuściła głowę i Laurence bacznie na nią popatrzył. Gino. Hmmm? Czy wciąż chcesz, żeby wrócił?Zapadło milczenie.Gina splotła palce obu dłoni, rozplotła je, a na-stępnie wsunęła ręce w kieszenie bawełnianej kurtki. Już nie tak bardzo odparła powoli i z namysłem, jakby słowate miały zostać zapisane i wykorzystane jako dowód przeciw niej.Laurence chrząknął i wstał. Idę do garów.Wczoraj mieliśmy czternastu gości, no i jeszczedomownicy. Jak się miewa Hilary?Laurence zmarszczył czoło. Ma wszystkiego powyżej dziurek od nosa. Obawiam się, że i ja przyłożyłam do tego rękę odparła Gina,również podnosząc się z ławy. Wcale nie.A jeśli nawet, to na równi ze wszystkim innym.UAdama znalazła dwie tabletki ecstasy, a pod materacem Gusa paczkęmarlboro. Mama powiedziałaby, że należy zainteresować nimi komisjępoborową.Laurence uśmiechnął się.108 Podejrzewam, że w obecnym stanie ducha Hilary całkowicie bysię z nią zgodziła. Pochylił się i pocałował Ginę w policzek.Jakzawsze pachniała ostrymi, agresywnymi perfumami.Hilary używałałagodnych, o słodkiej woni. Trzymaj się.Niebawem znów do ciebiezajrzę i znów przyniosę coś pysznego.A jak będziesz w pobliżuPszczelego Domu, to wpadnij.Gina zawahała się.Pomyślała o pochylonej nad koszem z brudamiHilary, która z ulgą przyjęła wiadomość, że uciążliwy gość nareszciewynosi się z jej domu. Kiedy będzie mniej pracy. Nie, wpadaj kiedykolwiek.Wymienili uśmiechy. Och, mawiałeś zawsze przedryndaj do mnie. No cóż, zatem przedryndaj do mnie.Minął niewielki trawnik, zszedł po schodkach na szeroką, wyłożo-ną kamieniami ścieżkę biegnącą wokół domu i doszedł nią do bramyw murze oddzielającym posesję od ulicy.Tam przystanął, odwróciłsię, przesłał Ginie całusa, otworzył bramę i wyszedł na ulicę.W piątkowe popołudnia na rynku w Whittingbourne stały tylkodwa stragany z odzieżą.Dniem odzieżowym były poniedziałki.Wponiedziałki stoiska z ubraniami ciągnęły się jedno za drugim isprzedawano na nich głównie jaskrawe sportowe dresy i T-shirty.Ubrania kołysały się na długich poręczach, pod którymi znajdowałysię pudełka ze sportowym, pachnącym gumą obuwiem wyproduko-wanym w krajach azjatyckich.W piątki sprzedawano na targu żyw-ność.W te dni pojawiały się tam stragany z serami, z rybami i naj-bardziej ulubionymi przez Sophy suszonymi owocami, orzechami,kiełkami oraz pestkami dyni.Obrzydliwe stoisko z mięsem mieściłosię w wysokiej, białej ciężarówce.Kołysały się w niej zawieszone nahakach i zawinięte w plastikowe worki całe połówki wołów.Pracującytam ludzie mieli przekrwione, przypominające towar, którym han-dlowali, twarze, wywrzaskiwali na całe gardło ceny i rąbali kości109rzezniczymi tasakami.Sophy, ilekroć przechodziła obok tego samo-chodu, zawsze z odrazą odwracała głowę.Jeden z jej kolegów z klasyw sobotnie poranki pracował u rzeznika w Whittingbourne i podczaslekcji Sophy z niezdrową fascynacją obserwowała jego dłonie, gdypalcami odwracał kartki w książkach z utworami Szekspira. Kup sobie czarną spódnicę powiedziała Hilary. Nie jakiśłach, a normalną, przyzwoitą spódniczkę.I dwie białe bluzki.%7ład-nych ekstrawagancji.Nie kupuj nic drogiego, a potem przynieś mirachunki.Najpierw spróbuj na rynku.Z pewnością znajdziesz tammiędzy szmatami coś gustownego i w rozsądnej cenie.Jeśli nawetzniszczysz to w pracy, nie będzie wielkiej szkody.Pokazała Sophy jadalnię, kredensy, półki ze sztućcami i serwet-kami, wyjaśniła, jak powinny być porozstawiane stoliki nakryte bia-łymi obrusami, na których w poprzek kładzie się zielone serwety wkształcie rombu.Na każdym stoliku stał wysoki, wąski wazonik zkwiatami, a obok pojemniczki z solą i pieprzem. Nigdy nie wkładaj serwetek do kieliszków na wino.I nie życz go-ściom smacznego, bo Laurence cię udusi.Z kolei przedstawiła Sophy Lotte, młodą Szwedkę, która wyszła zachłopaka z Whittingbourne i pracowała w hotelu jako pokojówka.Pomagała jej Alma, kobieta mająca siedmioro wnuków i chory kręgo-słup. Jest równie nieprzewidywalna jak pogoda oświadczyła Hilary. Ale kiedy już pojawia się w pracy, haruje jak koń pociągowy.Lotte miała jasnobłękitne oczy i zaczesane do tyłu, pszenicznewłosy ściągnięte elastyczną opaską.Poinformowała Sophy, że urodzi-ła się prawie na samym kole polarnym, w miasteczku o nazwie Bo-den, i nie wróciłaby tam nawet za milion funtów.Pokazała Sophy, jaknależy słać łóżka, żeby na pościeli nie było ani jednej zmarszczki. Niektórzy goście zostawiają łazienki w skandalicznym stanie.Ipalą w łóżkach.Palenie w łóżku jest wprawdzie zabronione, ale na tonie zwracają najmniejszej uwagi.W kuchni Steve powiedział:110 Znasz mojego brata
[ Pobierz całość w formacie PDF ]