[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z wielkich rumaków zostało tylko sześćdziesiąt i były zmęczone, wpierwbowiem musiały przebyć drogę do południowego mostu przy Aquae Sulis, a potem dodrugiego skrzydła nieprzyjaciela, lecz Artur nadjeżdżał galopem i wpadł z całymrozpędem na tyły Aelle a.%7łołnierze w ostatnim szeregu parli przed siebie,wzmacniając mur tarcz, walczący z ludzmi Sagramora, tak że pojawienie się Arturabyło dla nich jak grom z jasnego nieba.Nie zdążyli się odwrócić i sformować szyku.Konie rozerwały na strzępy tylne szeregi nieprzyjaciela, Sasi rozpierzchli się, awojownicy Sagramora odepchnęli pierwszą linię, tak że nagle prawe skrzydło armiiAelle a zostało złamane.Niektórzy Sasi uciekali na południe, szukając schronieniawśród resztek swojej armii, lecz inni pobiegli na wschód, ku Cerdykowi, i tychwłaśnie ujrzeliśmy na nadrzecznych łąkach.Artur i jego jezdzcy roznieśli ichbezlitośnie.Długimi mieczami siekli uciekinierów, aż trawa znikła pod trupami,porzuconymi tarczami i mieczami.Artur przegalopował wzdłuż mojego szeregu.Biały płaszcz nasycił się krwią, Excalibur sczerwieniał, wyraz wielkiej radościrozświetlił wymizerowane oblicze mojego pana.Hygwydd, jego sługa, dzierżyłsztandar z niedzwiedziem, teraz z czerwonym krzyżem w dolnym rogu.Hygwydd,zwykle najbardziej zamknięty z ludzi, posłał mi szeroki uśmiech, po czym odjechał wślad za Arturem w górę wzniesienia, gdzie konie mogły złapać oddech i potemzagrozić flance Cerdyka.Zginął Morfans Szpetny, lecz to była jedyna strata Artura.Szarża złamała prawe skrzydło Aelle a i Sagramor wiódł teraz swoich ludzirzymskim traktem, zamierzając połączyć się ze mną.Jeszcze nie otoczyliśmy armiiAelle a, lecz wcisnęliśmy ją między drogę i rzekę, a zdyscyplinowani chrześcijanieszli tym korytarzem, siejąc po drodze śmierć.Cerdyk nadal był poza naszymokrążeniem i musiało mu przyjść do głowy, żeby zostawić Aelle a na zatracenie, leczchyba uznał, że wciąż ma zwycięstwo w zasięgu dłoni, że wygra tego dnia i calaBrytania stanie się Lloegyrią.Cerdyk zignorował zagrożenie, jakim była konnica Artura.Musiał wiedzieć,iż uderzyła na Aelle a w chwili największego chaosu, sądził więc, że zwarty szykzdyscyplinowanych włóczników nie ma się czego bać konnicy, i rozkazał swoimżołnierzom ustawić mur tarcz, opuścić włócznie i ruszyć do ataku.- Zewrzeć szyk! Zewrzeć szyk! - krzyczałem, wpychając się do pierwszegoszeregu, w którym starannie założyłem brzeg swojej tarczy o brzegi tarcz sąsiadów.Sasi dreptali przed siebie, zmierzając do zwarcia, szukali wzrokiem słabego punktu wnaszej linii.Nie widziałem wrogich czarowników, lecz sztandar Cerdyka widniał wśrodku wielkiej formacji.W pamięć wrył mi się obraz brodatych twarzy, rogatychhełmów, chrapliwy, nieustanny głos rogów.Skupiłem się na ostrzach włóczni itoporów.Sam Cerdyk był gdzieś w tej masie ludzi, słyszałem bowiem jego głos.- Zewrzeć szyk! Zewrzeć szyk! - wołał do swoich ludzi.Spuszczono na nasdwa wielkie psy bojowe; gdzieś po mojej prawej wybuchł rozgardiasz, kiedyzwierzęta zderzyły się z ludzmi.Sasi musieli ujrzeć, że moja formacja gnie się wmiejscu ataku psów, bo nagle wydali krzyk radości i przyśpieszyli kroku.- Zewrzeć szyk! - krzyknąłem i uniosłem włócznię nad głowę.Przynajmniejtrzech Sasów wbiło się w mnie wzrokiem, kiedy rzucili się do ataku.Byłem panem,obwieszonym złotem, i gdyby mogli posłać moją duszę w zaświaty, zdobylibyrozgłos i bogactwo.Jeden z nich wyprzedził wszystkich, spragniony chwały, mierzącwłócznią w moją tarczę.Zgadłem jednak, że w ostatniej chwili obniży grot, celując wkostki u nóg.Wtedy nie było czasu na takie myśli, jedynie na walkę.Wbiłemwłócznię w twarz wojownika, przesuwając tarczę w przód i w dół, by sparować cios.Lecz jego żelezce i tak trafiło mnie w kostkę, rozorało skórę prawego buta podnagolenicą zabraną Wulfgerowi.Ja trafiłem go włócznią w twarz i zanimwyszarpnąłem ja z powrotem, on padał na wznak, a następni wrogowie zmierzali kumnie, życząc mi śmierci.Było to w chwili sczepienia się dwóch szyków, któremu towarzyszył huk, jakiwydają wpadające na siebie planety.Teraz czułem woń Sasów, skóry, potu i gówna,lecz nie piwa.Ta bitwa rozpoczęła się zbyt wcześnie rano, Sasi byli zaskoczeni i niemieli czasu upić się dla kurażu.Moi ludzie napierali na mnie, wgniatali w tarczę,która pchała tarczę jakiegoś Sasa.Splunąłem w brodatą twarz, pchnąłem włóczniąnad jego ramieniem i poczułem, że chwyta ją ręka nieprzyjaciela.Puściłem drzewce ipchnąwszy z całej siły tarczą, zrobiłem sobie na tyle miejsca, że mogłem dobyćHywelbane a.Walnąłem nim jak młotem w człowieka, którego miałem przed sobą.Zamiast hełmu miał skórzaną czapkę, wypchaną szmatami, i świeżo naostrzonagłownia miecza doszła do mózgu.Utknęła na chwilę i właśnie mocowałem się ztrupem, podczas gdy na moją głowę spadł saski topór.Hełm przyjął uderzenie.Rozległ się brzęk, który wypełnił cały świat, i naglew mojej głowie zapanowała ciemność, przeszywana błyskami światła.Moi ludzieopowiadali mi pózniej, iż przez długą chwilę byłem nieprzytomny, lecz ani namoment nie upadłem, utrzymał mnie bowiem nacisk ciał.Nie pamiętam niczego, leczniewielu mężów pamięta cokolwiek z miażdżącego naporu tarcz.Pchasz, przeklinasz,plujesz i, kiedy możesz, zadajesz ciosy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]