[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A na pewno największy w Polsce, bo jak się znam na tychuprawach, to nigdzie nie ma większego.– Ale jak duże jest to pole? – zapytałem.– I do kogo należy? – dopytywał się Jacek.– To pole należy do tutejszej „Polfy' i słoma z niego prze-rabiana jest na morfinę w pobliskim zakładzie.– Ale ile ono ma długości? – dopytywała się Grzywka.– Ano będzie z ponad trzy kilosy – odparł rzeczowo Victo-ria.– Trzydzieści hektarów? – złapał się za głowę Jacek.– I co, nikt tego tu nie pilnuje? – wypytywałem nadal.– Na początku, z dziesięć lat temu, to i owszem pilnowali,ale jak im wszystko ginęło przez kilka sezonów, to wzięli sięna sposób i udali się do fachowca.Weszli w układ ze mną, natakich zasadach, że mogę to pole obcinać, ale tylko do pewne-go momentu.Jak widzicie pole to obsiane jest jedną z najwy-dajniejszych odmian – odpowiedział Victoria wchodząc napole.Weszliśmy i my, i szliśmy za naszym Cicerone po piersibrodząc w maku.– Spójrzcie na pojedynczy krzak – nakazał Victoria.– I cowidzicie?– No, makówki w pełni rozwoju, a poniżej słabiej rozwi-nięte i zagięte ku dołowi jeszcze pąki i kwiaty.– No właśnie, przyjrzyjcie się no lepiej kwiatom.Jak wy-glądają?– Faktycznie, są jakieś inne, niż te zwykłe.Po pierwsze niesą białe, ale czerwone, a nawet rzec można ciemnoczerwone.– A same patki? – drążył temat Victoria.~ 165 ~– Też są jakieś dziwne – powiedziałem, po dokładniej-szych oględzinach.– One są ząbkowane po brzegach.– Otóż to.To nie jest odmiana rodzima.Tak wygląda Tu-rek, czyli mak turecki – konkludował Victoria.– Jego niety-powy cykl rozwojowy i znacznie zwiększony procent morfinysprawia, że okazuje się jedyny do takiej przemysłowej uprawy.– Ale jaki to ma związek z twoją osobą – zapytał Jacek.– Otóż mam z pobliską fabryką następujący układ: mogęobcinać ile chcę, ale do końca sierpnia.Po tej dacie zostawiam krzaki w spokoju, aby te młodsze pąki dojrzały.W zamian pilnuję „społecznie”, aby żaden ćpun nie obcinał Wielkiego Za-gonu po tej dacie.A że jestem panem tego zakątka świata,przeto moje narkomańskie oko konia tuczy i obie strony sązadowolone: oni – bo nie muszą nikogo najmować do ochro-ny, a ja – bo mogę przez lipiec i sierpień zbierać mleko, a przy okazji ugaszczać znajomych z całej Polski, bez żadnego obcia-chu.– No to masz komfort, że heja – podsumowałem.– Mo-żesz nazbierać odpału na cały rok przez te dwa miesiące.– O, co to, to nie.Poza sezonem robię odpały na kationicie– odpowiedział z rezerwą.– Nie jestem przecież jakimś gów-niarzem, żeby zbierać mleko na cały rok.Wyrosłem już z tegomłodzieńczego okresu i to dość dawno temu.– No to co, bierzemy się do roboty, bo noc jeszcze młoda?– zapytał retorycznie Jarecki.– A więc, do roboty – ponaglił nas Victoria.– Dawaj terzeczy – powiedział do mnie i wyciągnąłem ze swojego workapłachty materiału, które rozłożyliśmy na skraju pola, po czymzanurzyliśmy się w morzu maku i zaczęliśmy ścinać dorodnemakówki.– Tylko nie ścinajcie więcej niż do rozgałęzień – jeszczeraz poinstruował nas Victoria.~ 166 ~– Okey! – odpowiedzieliśmy chórem i ruszyliśmy w głąbzagonu.Cięliśmy w ciszy i skupieniu, co jakiś czas wychodząc spo-śród odmętów makowych, aby cisnąć kolejne naręcze odcię-tych makuchów na prześcieradła i kapy.Każdy miał swojei każdy uwijał się jak w ukropie.Choć nie było się czego bać, przechodził nas pewien dreszczyk emocji.Na widok tak nie-przebranej ilości maku odczuwaliśmy rodzaj amoku, szał,z jakim wilki mordują na prawo i lewo owce, gdy tylko wpad-ną pomiędzy nie – prosto w kierdel.Obryzgani mleczkiemi cuchnący na odległość zapachem opium uwijaliśmy się żwa-wo, a połać ogołoconego pola poszerzała się w zastraszającymtempie.Nikt się nie odezwał ani słowem, aby nie naruszaćwzajemnie intymności kontaktu z żywymi jeszcze, świętymiroślinami, których kopce pęczniały na pościeli, tuż przy mie-dzy.Wreszcie Victoria, przy któryś tam nawrocie, dał znak rękąi powiedział: – Będzie! No kończyć mi tam – popędził Jackai Grzywkę, którzy nie przerywali pracy.Tak więc, wychodzili-śmy z ostatnimi pękami ścinek w rękach.Wyglądaliśmy jakzbrodniarze po masakrze niewiniątek.Spojrzeliśmy po sobie– cali uwalani białym kolorem, który wsiąkając w ubraniastawał się czarnymi plamami o głębokim narkotycznym aro-macie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]