[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mamy swobodę działania, bez obaw, że szlag nas trafi.Co nie prze­szkadza, że też nie wiem, co zrobić.Zważywszy, iż chodziło nam o szmal, zastanowiłabym się teraz po­ważnie, czy nie wydoimy niezbędnych sum ze spad­ku, bez diamentu.Będziesz mieszkała w zamku?- Zgłupiałaś?- No właśnie.Na diabła nam Noirmont?- A jak nikt nie zechce kupić?- To niech stoi, przecież go nie podpalimy.Spró­bujemy upłynnić zawartość.Zrobimy aukcję.- A do niego się przyznamy? - spytała Krys­tyna, wskazując palcem lśniącą bryłę, znów leżącą na środku stolika.- Chyba trzeba ze względów reklamowych.Dyp­lomatycznie.I dopiero jak wymyślimy kryjówkę, bo pod szafą u Kacperskich, to raczej nie najlepsze miejsce.- A gdybyśmy zdecydowały się na sprzedaż, też musi zostać ujawniony.No dobrze.Zaczniemy od Kacperskich, może coś doradzą.Kolacja ho, ho, rzeczywiście godna podziwu, roz­poczęła się w atmosferze zaciekawienia i emocji.Od­czekałyśmy, aż Elżusia zastawi stół i wreszcie sama usiądzie.Dwoje rodziców i troje dzieci wpatrzyło się w nas z wyrazem niecierpliwego oczekiwania.- Chcecie od początku czy od razu sam koniec? - spytała Krystyna.Odpowiedzi udzieliło pięć osób równocześnie, każdy innej.Przewagę szybko zyskała Marta, ponie­waż kawałek śledzia w oliwie zleciał jej z widelca i pacnął w oko Henia.Widelcem wymachiwała, żą­dając posłuchu.- Najpierw sam koniec, bo umrę z ciekawości, a potem po kolei.Słowa bym nie zrozumiała, cze­kając na rezultaty!- Sam koniec, proszę bardzo - zgodziłam się z satysfakcją.- Sami rozumiecie, że na razie ma to być tajemnica.Wyjęłam z kieszeni diament, który uporczywie po­zostawał pod moją opieką, i położyłam go na środku stołu, pomiędzy sałatką z pomidorów a krokiecikami z grzybków.Lampa wisiała nad nami, w jej świe­tle rozjarzył się, jakby zapłonął w nim ogień.Przez jadalnię przeleciało coś w rodzaju zbiorowego za­chłyśnięcia.- Święty Józefie! - jęknęła Elżusia.- Cóż to jest?!- To ten wasz skarb?! - wykrzyknęła Marta, wstrząśnięta.- Toście go, znaczy, znalazły - powiedział rów­nocześnie Jędruś znacznie spokojniejszym głosem.- I niby co to takiego? - spytał podejrzliwie Henio.- Nie diament przecież, chociaż tak wyglą­da.- I nie kryształ chyba, bo gdzie kryształowi do skarbu - zauważył Jurek krytycznie.- A otóż właśnie diament - powiedziała Krys­tyna z westchnieniem.- Od początku wiedziałyś­my, że chodzi o diament i on jest prawdziwy.Rżnie szkło.I pojęcia nie mamy, co z nim zrobić.- Można go wziąć do ręki i obejrzeć z bliska? - spytała Marta z szacunkiem.- Możesz go nawet ugryźć, jakbyś chciała.Naj­wyżej sobie ząb wyłamiesz.Zważywszy, że oglądać chcieli wszyscy razem, dia­ment należało potem obetrzeć z majonezu, oliwy i musztardy.Elżusia przyniosła ciepłą wodę w misce i najnowszą ścierkę do naczyń.Porządnie oczysz­czony z produktów spożywczych skarb znów spo­czął na środku stołu.- No to teraz mówcie od początku - zażądał Jurek.Tak długiej kolacji dotychczas chyba w tym domu nie było, o jedenastej wieczorem jeszcze dokładałyśmy szczegóły.Od połowy relacji Jędruś zaczął kiwać głową i kiwał tak już do końca.- Znaczy, to znaczy, że to było to - rzekł uroczyś­cie.- Wuj Florian przed śmiercią mówił, mętnie dosyć, ale z wielkim naciskiem, że jest rzecz, która do was należy, nie wiadomo, gdzie jest, ale jest, chyba żeby jej nie było.Ale może być, a gdyby się znalazła, do Noirmontów należy i wstyd nawet, że jest w naszej rodzinie, w razie gdyby była.Od śmierci bratowej Antosi nikt nic nie wie, ale jakby co, to przez nią.- Nie wydaje mi się, żeby ojciec wyjaśniał spra­wę bodaj trochę mniej mętnie - zauważył Henio z powątpiewaniem.- Toteż właśnie.- Nie szkodzi, my rozumiemy - przerwała żywo Krystyna.- Co niby miała zrobić ta nieszczęsna Antoinette, jak go znalazła po ucieczce narzeczone­go? I po zakochaniu się w Marcinie, bo że się zako­chała, głowę daję.Rozważałyśmy to.Mogła schować dowód rzeczowy, żeby nie rzucać na niego podejrze­nia o zbrodnię, alternatywą jest chęć zostawienia klejnotu dla siebie, ale przyjmujemy pierwszy pog­ląd.Z grzeczności.- Jedna Angielka, dwie Francuzki, reszta już sa­me Polki - wyliczyła Marta na palcach.- Popatrz­cie, wszystkie kobiety jednakowe, narodowość obo­jętna.Też bym się nie obraziła, mieć coś takiego dla siebie, i zdaje się, że też bym się wygłupiła dla fa­ceta.Antosia, mam wrażenie, podwójnie, raz dla by­łego, raz dla przyszłego.- Uczuciowa była.- westchnęła rzewnie Elżusia.- I co zrobicie teraz? - spytał Jurek rzeczowo.- Dowcip polega na tym, że nie wiemy.Prabab­cia Karolina wymyśliła, że skoro on jest podwójny, a my jesteśmy bliźniaczki, powinnyśmy go znaleźć i posiadać.Może jakoś wykorzystać.Szczegółowych instrukcji nie udzieliła, bo sama nie była pewna, czy on w ogóle jeszcze istnieje.Mamy cichą nadzieję, że nam coś doradzicie.Przez prawie sto pięćdziesiąt lat rodzina Kacperskich była czystym błogosławień­stwem dla Przyleskich i Noirmontów.- Przez sto trzydzieści trzy - uściśliła Krystyna.- Dzięki Noirmontom Kacperscy z nędzy wyszli - przypomniał Jędruś surowo.- Do dziś nam jeszcze zostało Florianowe złoto, a że oni wszyscy - wskazał brodą swoich synów i córkę - nie głupie i nie chciwe, to zwykła łaska boska.Słuszne jest, żeby i wam coś zostało.Sprzedać to możecie, ale czy ja wiem.***Jako następny w charakterze eksperta i doradcy, wystąpił Paweł.Zanim jeszcze ruszyłyśmy z powrotem do Warsza­wy, uzgodniłyśmy sprawę.Z propozycją wyskoczyła Krystyna, oceniająca naszych przyszłych przytomnie i bez złudzeń.- Idiotyzmem było przyjechać dwoma samochoda­mi - rzekła gniewnie, wchodząc do mojego pokoju, gotowa już do drogi.- W jednym mogłybyśmy teraz naradzać się do upojenia.Nie będziemy przecież je­chać równo, wrzeszcząc do siebie przez otwarte okna.- Szczególnie że deszcz pada - zgodziłam się i usiadłam na łóżku.- No? Masz jakiś pomysł?Usiadła naprzeciwko mnie, na fotelu.- Mam.Trzeba to zwalić na łeb właściwemu chło­pu.Andrzej odpada, niepraktyczny życiowo, twój Pa­weł lepszy.Proponuję, żeby naradzić się z nim od razu, dzisiaj wieczorem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •