[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uniosłem broń i wpakowałem szybko dwie kule w brzuch Hausera tuż pod kamizelkę, gdzie widać było skrawek białej koszuli.Hauser chrząknął przeciągle i zgiął się wpół.O'Brien, zesztywniały ze strachu, usiłował wyrwać rewolwer spod pachy, lecz ja objąwszy mocno palcami prawej ręki nadgarstek lewej, by nie poderwać broni w chwili naciskania spustu, strzeliłem mu prosto w środek czoła, tuż poniżej linii siwych włosów.Kiedy widziałem go ostatnio piętnaście lat temu — przyszedł wtedy aresztować mnie po raz pierwszy — był tak samo siwy jak teraz.Runął z fotela twarzą do ziemi.Natychmiast zgarnąłem do teczki swoje notatki, herę i pudełko pocisków, wsunąłem pistolet za pasek od spodni i wyszedłem na korytarz, wkładając jednocześnie marynarkę.Słyszałem recepcjonistę i boya hotelowego wbiegających po schodach.Zjechałem windą na dół i wyszedłem przez pusty hol na ulicę.Był piękny jesienny dzień.Wiedziałem, że nie mam wielkich szans, ale nawet nikłe szansę są lepsze niż żadne, lepsze niż rola królika doświadczalnego podczas eksperymentów z ST (6) czy innymi podobnie oznaczonymi substancjami.Musiałem szybko zrobić zapas towaru.Policja weźmie wkrótce pod obserwację nie tylko porty lotnicze, dworce kolejowe i autobusowe, lecz także wszystkie rejony handlu narkotykami.Pojechałem taksówką na Washington Square, wysiadłem i poszedłem Czwartą Ulicą, aż zobaczyłem na rogu Nicka.Zawsze można znaleźć dealera.Wyrasta jak spod ziemi, gdy tylko człowiek potrzebuje towaru.— Posłuchaj, Nick — powiedziałem.— Wynoszę się z miasta.Muszę kupić zapas hery.Możesz załatwić to natychmiast?Szliśmy Czwartą Ulicą.Głos Nicka zdawał się dobiegać z wielkiej odległości.— Tak, chyba tak.Ale muszę pojechać na przedmieścia.— Możemy wziąć taksówkę.— W porządku, ale nie zaprowadzę cię do tego gościa, rozumiesz?— Rozumiem.Jedźmy.Pojechaliśmy taksówką na północ.— Ostatnio dostajemy bardzo dziwny towar — mówił Nick monotonnym, martwym głosem.— Nie to, że słaby.Sam nie wiem.Po prostu inny.Może dodają do niego jakiegoś syntetycznego gówna?.Barbituranów czy czegoś w tym rodzaju.— Co?! Już?!— Hm? Ale ja załatwię ci naprawdę dobrą herę, najlepszą na rynku.To tutaj.— Postaraj się szybko z tym uwinąć — powiedziałem.— Potrwa to z dziesięć minut, chyba że skończył mu się towar i musi po niego pojechać.Lepiej idź do kawiarni i wypij filiżankę kawy.To niebezpieczna okolica.Usiadłem przy barze i zamówiłem kawę oraz kawałek zakalcowatego duńskiego ciasta.Popiłem je kawą, modląc się, by przynajmniej tym razem (Błagam cię, Boże!) dealer miał towar pod ręką, a nie musiał jechać po niego do East Orange czy Greenpoint.Cóż, Nick wrócił i stanął za moimi plecami.Spojrzałem na niego, bojąc się pytać.“To zabawne — pomyślałem — mam może jedną szansę na sto, by przeżyć najbliższe dwadzieścia cztery godziny (postanowiłem nie dać się wziąć żywcem, by spędzić kilka najbliższych miesięcy w poczekalni śmierci), a tu martwię się o towar".Lecz zostało mi zaledwie pięć zastrzyków, a bez hery byłbym uziemiony.Nick skinął głową.— Nie tutaj — powiedziałem.— Daj mi w taksówce.Złapaliśmy taksówkę i pojechaliśmy do centrum.Wyciągnąłem rękę i odebrałem paczuszkę, po czym wsunąłem Nickowi do ręki banknot pięćdziesięciodolarowy.Zerknął na niego i uśmiechnął się.— Dzięki.Spłacę teraz długi.Usiadłem wygodnie, puszczając wodze myślom, lecz nie wytężając zbytnio mózgu, bo wtedy zaczyna źle funkcjonować, jak przeciążona maszyna.A nie mogłem sobie pozwolić na błąd.Amerykanie żyją w śmiertelnym lęku przed utratą panowania nad sytuacją, gdy nie mają wpływu na toczące się wypadki.Wolelibyśmy już pełzać na brzuchu i żreć gówno.Jeśli nauczysz się czekać spokojnie na odpowiedź, twój umysł sam odpowie na większość pytań.Zachowujesz się jak komputer: wprowadzasz pytanie, siedzisz i czekasz.tJa szukałem pseudonimu.Mój umysł sortował najróżniejsze ksywki, odrzucając natychmiast nieodpowiednie: Kapuś, Patelnia, Rudy.Dyskwalifikowałem je po kolei, zawężałem pole poszukiwań, odsiewałem, szukając imienia, odpowiedzi.— Wiesz, czasami każe mi czekać trzy godziny.Kiedy indziej załatwia sprawę natychmiast.Nick śmiał się ironicznie od czasu do czasu.Rodzaj przeprosin za posługiwanie się mową w telepatycznymi świecie narkomana, gdzie słowami wyraża się tylko kaf1 tegorie ilościowe: Ile dolarów? Ile towaru? Handel narkotykami nie zna ustalonych harmonogramów.Nikt ich nie dotrzymuje, chyba że przez przypadek.Narkoman żyje w czasie narkotyku.Jego ciało to zegar, a morfina przepływa przez nie jak piasek przez klepsydrę.Czas ma znaczenie tylko w odniesieniu do głodu.Kiedy narkoman wnika w czas innych, musi czekać, podobnie jak wszyscy out-siderzy, wszyscy petenci, chyba że wraca do czasu poza narkotycznego.— Co mam powiedzieć? Wie, że zaczekam — zaśmiał się Nick.Spędziłem noc w łaźni tureckiej (homoseksualizm to najlepsza legenda dla agenta), gdzie złośliwy włoski łaziebny podgląda gości noktowizorem, doprowadzając ich do szału.— Hej, wy tam, w rogu! Widzę was! — krzyczy, po czym włącza reflektor; niejednego pedała wyniesiono po czymś takim w kaftanie bezpieczeństwa.Leżałem w otwartej kabinie spoglądając w sufit.i słuchałem zwierzęcych odgłosów przypadkowej żądzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •