[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogłem jeść, ale nie czułem głodu, tylko strach.Odszedłem na drugi koniec obozu.Płomień oświetlał skulone wokół ogniska sztuczne postacie, które rzucały nieruchome cienie na najbliższe dekoracje.Zastanawiałem się, czy gwiazdy są kroplami srebrnej farby, czy dziurkami w ciemnogranatowej kopule nieba.W tej części obozu, gdzie spędzałem noc, Scenograf rozstawił wielkie plastykowe kaktusy.Ich splątane rozgałęzienia i pękate bulwy po wrzuceniu do ognia paliły się jasnym płomieniem, ale wydzielały przy tym duszny, gryzący dym.Atak kaszlu zwrócił na mnie uwagę manekinów.Po komentarzu na temat zimna wiosennej nocy dostałem od nich kawał ceraty imitującej koc.By nie sprawić przykrości ofiarodawcom, naciągnąłem na siebie tę płachtę i przez jakiś czas markowałem sen.Miałem wrażenie, że leżę pomiędzy gramofonami, na których obracały się same pęknięte płyty.Znajdowałem się w grupie złożonej z ruchomych i gadających kukieł.Sąsiednie ognisko otaczały sztywne postacie rozlokowane w bezpiecznej odległości od żaru spalanych dekoracji.Dręczony monotonnym gwarem niby - rozmów, pozorowanych zdaniami złożonymi ze słów wypowiadanych w przypadkowej kolejności, wstałem i przeniosłem się do drugiego ogniska.Usiadłem obok plastykowej kobiety.Wspierała głowę na kolanach podciągniętych pod brodę.Udawała, że grzeje nogi w cieple płonącego kaktusa.Nie wiedziałem, przed kim grała rolę zmarzniętej atrapy, bo wszyscy jej towarzysze byli figurami czwartorzędnymi (jeśli do tej grupy zaliczyć gipsowe odlewy), ona zaś - jako postać swobodna - należała do statystów drugoplanowych, wiec miała nad nimi przewagę dwóch stopni.W każdym razie była zbudowana proporcjonalnie i nawet twarz jej w półmroku wyglądała jak żywa.- Może ma pan papierosy?- Mam.Wsunąłem kartonową rurkę między jej śliskie gumowe wargi, a sam zapaliłem papierosa z paczki zakupionej rano.Zerknąłem na jej nogi.Naraz coś nienaturalnego pojawiło się w moich myślach.Już w tym fakcie, że atrapę papierosa podałem sztucznej kobiecie bezpośrednio do ust, zamiast poczęstować ją z paczki, była jakaś nie zamierzona poufałość.Jak ona zrozumiała ten gest, dowiedziałem się później.Patrzyłem na światła przeciwległego brzegu.- Jestem sama - powiedziała moja sąsiadka.- Ja też - skłamałem czym prędzej.Gwiazdy przeglądały się w szybie jeziora.Z drugiej strony, spoza rozstawionych na górze dekoracji, wyjrzała tarcza księżyca.- Zmarzłam.- Mam koc.- Nie.- Co nie?- To nie jest koc.- A co?- Kołdra.Zwinąłem rozpostartą ceratę.- Kołdra czy koc, mniejsza o to.Przecież siedzimy koło ogniska - zauważyłem naiwnie.- Jednak jest mi zimno.Czy nie rozumie pan takiej prostej rzeczy?Owszem, rozumiałem, ale byłem nieśmiałym bandytą.Podniosła moją rękę i położyła ją na swoim kolanie.- Proszę, niech pan sam sprawdzi, jaka jestem lodowata.Nie musiałem jej dotykać, aby wyobrazić sobie wrażenie kontaktu żywego ciała z gumą i plastykiem.Lecz kiedy przesunąłem rękę po jej udzie, przekonałem się, że było ogrzane przy ognisku.W cieple plastyk nabrał miękkości.Sztuczna kobieta miała na sobie lekką sukienkę i majtki.Bawiła się ze mną swobodnie.Usiadła tak jakoś dziwnie.Nie rozumiałem, co ona sama mogła zyskać w zamian za ofiarowaną mi namiastkę miłości.Jednak w miarę jak prowadziła moją dłoń coraz dalej i coraz wolniej, czułem fizyczne podniecenie rosnące razem ze sprzeciwem psychicznym, który wskazywał mi kierunek ostatecznego upadku, aż w końcu - po minucie strasznego wahania - siła odpychająca zawróciła w przeciwną stronę i pociągnęła mnie tam.15Był czwartek, kiedy otworzyłem oczy.Zmrużyłem je zaraz w blasku białego dnia.Słońce wisiało nisko nad Uza Ne Juto, skąd gorący wiatr pędził rzadkie pierzaste chmury.Owady brzęczały w nagrzanym powietrzu, które wypełniała woń sztucznego tworzywa.Plastykowej kobiety nie znalazłem koło siebie.Leżałem sam pomiędzy pękatymi kaktusami, przy stosie szarego popiołu, gdzie dogasało nocne ognisko.Las szumiał papierowymi liśćmi.Czasami spoza pustych pni wyglądały maski manekinów wałęsających się po zboczu.Stado podrobionych wielbłądów pędzone przez sztucznego pastucha przeszło piaszczystą drogą.Jedynie gipsowe figury Cyganów, rozstawione dookoła polowej kuchni i przy makiecie rodzinnego wozu, wciąż tkwiły nieruchomo na swoich miejscach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]