[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I wreszcie, ktoś zabawił się kosztem detektywa, aranżując z rozmachem kosztowną holograficzną projekcję, by z niego zakpić, a zarazem odwrócić uwagę od.Od strony pałacu znowu buchnęły kiście fajerwerków.Majestatycznie uniósł się w górę ogromny, biało-złoty balon z uczepioną doń łabędziego kształtu gondolą.Można było jeszcze dojrzeć postacie Karola Gustawa i jego małżonki, pozdrawiające zostawionych w dole poddanych.Królewska para w ten efektowny sposób żegnała swoich gości.Wyostrzone zmysły, szczególnie węch, wiodły Azimowa w kierunku Pomarańczami.Przedzierając się na skróty przez krzaki, omijając widmowe posągi, detektyw parł naprzód, próbując skupić myśli, a także ofiarowane mu przez nową naturę potęgę i wolę, na odszukaniu Eliadego.Dopiero teraz zdał sobie sprawę z czyhającego w ciemnościach prawdziwego niebezpieczeństwa.Rzekomy maskaradowy kostium mógł kryć w sobie autentycznego likantropa.Nie czuł lęku, tylko złowrogą ciekawość.Parę lat temu bezskutecznie tropił legendarnego litewskiego lokisa na stokach góry Gedymina, wówczas jednak zabrakło mu wytrwałości i wiary.Wiedział już, że w starych baśniach zawsze jest ziarno prawdy.I z prawdą, jakże banalną, a zapewne dlatego prawdziwą, pragnął się zmierzyć.Przy jednym z wystawionych na tarasie Pomarańczarni stolików zasiadali lonesco i włochaty osobnik, pogrążeni w kordialnej rozmowie.Widać było z daleka, że ogromnie są sobą zainteresowani.Chłopak musiał przed chwilą usłyszeć komplement, bo zdawał się rozanielony.Z uśmiechem i uwagą wsłuchiwał się w słowa wilczego osobnika.Kola podkradł się bliżej pod osłoną gęstych krzewów i nadstawił spiczastego ucha.Domyślał się, że o wilku mowa.- Powiedzieliśmy rodzicom, że pokąsał nas bezpański pies - opowiadał wilkołak.- Nie mogliśmy przecież wyznać, że byliśmy nocą na starym cmentarzu niemieckim i nagle wstał z grobu SS-Mann Herbst pod postacią wilkołaka.Istny wehrwolf! Oczywiście nikt by nam nie uwierzył.To nie były jeszcze czasy, kiedy zło hulało swobodnie po ulicach jak dzisiaj.Przeszliśmy, naturalnie, osławioną „serię bolesnych zastrzyków”, wynalazek doktora Pasteura.Potem życie toczyło się zwykłym trybem, mnie i Bartosza po prostu pilnowano bardziej surowo.Nauka, podwórkowe zabawy, telewizyjne seriale.Obaj jednak czuliśmy, że tamta przygoda pozostawiła w nas ślady.W miarę jak dorastaliśmy, mogliśmy stwierdzić, iż nie grozi nam wodowstręt, a niechęć do światła i ognia jest tylko minimalna.Stawaliśmy się z roku na rok silniejsi, skoczni i bardziej sprawni, co nie miało wiele wspólnego z lekcjami wychowania fizycznego.Trzymaliśmy się zawsze razem i demonstrowaliśmy reszcie kolegów dzikość naszej natury.Dlatego bano się nas, pokątnie wyśmiewano i niezbyt przez to lubiano.Charakter lektur, jakie dobieraliśmy sobie w szkolnej bibliotece, był również szczególny.Bartosz przyniósł Księgę dżungli, ja zrewanżowałem się Białym kłem.Potem wspólnie pochłonęliśmy dzieło Bań, syn szarej wilczycy, wzruszając się i podniecając przygodami naszego pobratymca.Kulminacja przyjaźni nastąpiła podczas pewnej wiosennej nocy przy pełni księżyca.Obaj skończyliśmy niedawno szesnaście lat.Czytaliśmy wspólnie Zew krwi, wyrywając sobie książkę i odgrywając na poczekaniu poszczególne fragmenty.Nagle zza okna od pobliskiego parku dobiegło wpierw odległe, potem znacznie głośniejsze wycie.Spojrzeliśmy sobie z Bartoszem w oczy, a potem niewiele myśląc, rzuciliśmy się ku oknu i zawyliśmy w odpowiedzi.Moi rodzice nie reagowali od dawna na nasze nieszkodliwe w ich pojęciu, chłopięce dziwactwa.Zrzuciliśmy ubrania i wyskoczyliśmy do ogrodu, węsząc i penetrując okolicę.Niestety, nie udało nam się odszukać tego czy może tej, kto obudził w nas prawdziwy zew krwi.Długo hasaliśmy po ogrodach sąsiadów i pustym parku, wznosząc ku srebrnej tarczy księżyca triumfalną pieśń.Rezultatem naszych pierwszych w życiu łowów był jednak tylko, wstyd powiedzieć, chromy parkowy gołąb, którego rozerwaliśmy na strzępy.Była to, mimo wszystko, najpiękniejsza noc w moim życiu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •