[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie było sensu zaprzeczać komuś, kto najwyraźniej był doskonale poinformowany o nocnych zwyczajach detektywa.- A teraz potrzebuje pan pierwszej pomocy - ciągnął tamten, przyglądając mu się ze współczuciem.- Przede wszystkim proponuję ożywcze śniadanko.Wskazał tłustą łapką stolik.- Nie jest ono magiczne ani wirtualne, tylko jak najbardziej prawdziwe.Mam nadzieję, że postawi pana na nogi i przywróci jasność umysłu.Zapraszam.Czeka pyszny polski żurek na kiełbasie i borowikach, pomidory w śmietanie, marynowana papryka, sałatka brzoskwiniowa, a do picia moskiewski kwas chlebowy i gruzińska borżomi.Proszę wybaczyć, Nikołaju Iwanowiczu, że nie zachęcam do wypicia tak zwanego klina, lecz pragnę pana w miarę szybko uleczyć i doprowadzić do stanu używalności, nie zaś utrzymywać pańskie szanowne jestestwo w ulubionym ostatnio błogim oszołomieniu.Bez urazy! Potrzebny mi jest trzeźwy detektyw Azimow.I w pełni sił.Kiedy tajemniczy gospodarz zaczął mówić o jedzeniu, Kola poczuł, jak cały żołądek podchodzi mu do gardła.Obawiał się przez chwilę straszliwych i kompromitujących dorosłego mężczyznę mdłości.Jednak pobieżna obserwacja tego, co w ślad za słowami gospodarza dostrzegł na marmurowym blacie stolika, wywołała prawdziwy ślinotok i przypływ wilczego apetytu.Nieco chwiejnym krokiem zbliżył się do przygotowanych dlań smakowitości.Nie wahając się dłużej, zasiadł na najbliższym krześle i kilkunastoma łykami połknął pachnącą zachęcająco zawartość filiżanki.Po jego organizmie rozlało się zbawcze, kwaskowate ciepło, które istotnie wlało weń nowe siły.Bez namysłu rzucił się na przekąski.Tymczasem obserwujący go uważnie gospodarz przemawiał dalej.- I proszę, proszę, jak to nigdy nie wiemy, co cię nam może przydarzyć! Jeszcze wczoraj zarzekał się pan w rozmowie z moją ukochaną babuszką, że nie wybiera się wcale na Krym, a tymczasem siedzimy sobie na tym tarasie jak dwaj starzy przyjaciele.- Rockefeller Sacharow? - stwierdził raczej niż zapytał Azimow, który nagle zrozumiał bardzo wiele.Zauważył też mimochodem, że jego głos zdążył odzyskać swoje normalne brzmienie.- Nie inaczej - odparł gospodarz i w jego skrytych za antysolarami oczach zapłonęły na sekundę diaboliczne ogniki.- Wiem, że przeżywa pan szok i pozostaje mi tylko poprosić o wybaczenie z powodu niekonwencjonalnego sposobu sprowadzenia pańskiej osoby do mojej daczy.Uznałem, że teleportacja jest najprostszą i najszybszą metodą bezpośredniego kontaktu.Wiem, co pan chce powiedzieć! - zakrzyknął, dostrzegając grymas na twarzy detektywa.- Uczyniłem to wbrew pańskiej woli, nieprawdaż? Przyznaję, postąpiłem nieco samowładnie, ale też nie spodziewałem się po panu w tym stanie jakichś podchodów i obrony przez atak.Myślałem raczej o krótkiej wymianie zdań na progu.Tymczasem pan po prostu sam wskoczył do mojego świata.Nawiasem mówiąc, portal działa oczywiście w obie strony.W każdej chwili będzie pan mógł wrócić do swojego biura, drogi Nikołaju Iwanowiczu.Sądzę jednak, mam prawo przypuszczać, że po naszej rozmowie pan już tego nie zechce.Rockefeller zamilkł i nieoczekiwanie zasępił się.Jego spojrzenie straciło typowo tiomniczą przenikliwość, tęczówki przygasły i jakby cofnęły się w głąb czaszki.Zapadła długa cisza.Tylko morze szumiało monotonnie i sennie, a jednak przy tym groźnie i zagadkowo.Kola spałaszował wszystko, co było do spałaszowania i pochłonął spory łyk doskonale lodowatej borżomi.Poczuł, że wróciło dobre samopoczucie fizyczne, a zatruty mózg oczyszcza się powoli.Zdecydował się przerwać milczenie.- Czy.czy to pana szlafrok, gospodin Sacharow? -zapytał dosyć głupio, aczkolwiek to właśnie pytanie nurtowało go od samego początku owej rozmowy, jak dotąd będącej właściwie monologiem.- Owszem, pozwoliłem sobie - odrzekł tamten z niejakim zakłopotaniem.- Widzi pan.jest pan dla mnie gościem bardzo specjalnym.- Czemu więc zawdzięczam owe szczególne względy? - Pytał dalej Kola tonem niespodzianie ostrym.- Hmm.- mruczał bogacz, wciąż zafrasowany.Wyglądał jak wielki, tłusty kot, który zastanawia się, jak najzręczniej podejść i schrupać małą, lecz smakowitą mysz.- Wkrótce się pan dowie, mój drogi.Chcę panu zlecić pewną delikatną i niebezpieczną misję.Lecz o tym potem.Czy naprawdę nie robi na panu wrażenie piękno, które czule nas otacza? - zmienił raptownie temat, jakby nie się wciąż gotowy do poruszenia zasadniczej kwestii.Kola wzruszył ramionami.- Przepraszam, ale nie jestem wielbicielem natury.Sacharow nagle roześmiał się całkiem szczerze.- No tak, wiem, woli pan zadymione spelunki i wirtualne iluzje, które niektórzy maniacy biorą za rzeczywistość.Ja z kolei nie znoszę Sankt Petersburga.Ta masa posępnych murów i cały rok sztucznej zimy.Brr!Wstrząsnął się z niekłamanym wstrętem.- Wie pan - dodał konfidencjonalnie - moi przodkowie długo mieszkali na południu tego, co się kiedyś nazywało Ameryką.I chociaż jestem z ducha klasycznym tiomnikiem, ciało wbrew rozsądkowi tęskni do słońca.A może odwrotnie.Wiem, że taki mam kod genetyczny.Chyba jednak właśnie dlatego rozumiem wszystkich, moich braci tiomników i tych durnych swietlaków, i twoich pośrednich, zanikających szaraczków.Tak, tak.- znowu zawiesił głos i zastygł napuszony.- To wasza letnia rezydencja - skonstatował detektyw, byle tylko coś powiedzieć.Rockefeller ponownie się ożywił, jakby gość poruszył niezwykle istotny temat.- Niezupełnie.Znajdujemy się na terenie eksterytorialnym.Zapewne pan się nie orientuje, iż jestem od paru lat konsulem honorowym na samostijnej Ukrainie.Reprezentuję tutaj interesy Wszechrosyjskiego Imperium.Pożal się Boże! - mruknął znienacka pod nosem.- A także i swoje własne.Znaczna część naszych dóbr, a zwłaszcza bujnych i bardzo dobrze prosperujących plantacji luboru, znalazła się bowiem na żyznych ukraińskich ziemiach, szczęśliwie w swoim czasie rekultywowanych.Jeśli kiedykolwiek w trakcie swojej detektywistycznej kariery miał pan jakieś problemy z tutejszą policją lub, co gorsza, z kozackimi watahami, możesz się nie obawiać, Nikołaju Iwanowiczu.Atamani spod znaku tryzuba nie mają tutaj wstępu.- Nie bawiłem zbyt często nad brzegami Dniepru - oświadczył spokojnie Kola.- Nie zdarzyło mi się zarzygać trotuarów złotobramnego Kijowa.Po stepach też nie hulałem.Przynajmniej nie na trzeźwo i zapewne dlatego nic mi na ten temat nie wiadomo.- Za to mnie wiadomo - odparł sucho Sacharow, porzucając chwilowo swój przymilnie sarkastyczny ton - że od dawna nikt nie korzystał z pańskich usług, a w dodatku rzuciła pana narzeczona.- To nie była.- odruchowo zaprzeczył detektyw.- Tak, tak, źle się wyraziłem.Głos milionera zdradzał pewne zniecierpliwienie.- Cwietajewa była po prostu pańską sekretarką i, nazwijmy to, przyjaciółką od łoża i stołu, nieprawdaż? Całe szczęście, że w odróżnieniu od swoich słynnych protoplastek nie płodziła smętnych wierszydeł ani nie grywała w głupiutkich komedyjkach.Odziedziczyła wszakże poetyczną naturę i pewne aktorskie narowy.Nie bawmy się więc w nieistotne szczegóły i nie łapmy za słówka.Poprzestańmy na tym, że odeszła i rzuciła się w ramiona, no, w końcu nie byle kogo, bo samego carewicza Dymitra, którego.o ironio!.uratował pan podczas wojny z wrażych łap Sybirian.Może nie było warto.Nie ma jednak sensu biadać nad rozlanym mlekiem ani tym bardziej nad wypitą wódką [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •