[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zeszli na pomoc, tracąc z pola widzenia siłyprzeciwnika, który podjął próbę przejścia rzeki na jakichś kaskadach, i wędrując dopóznego popołudnia, tuż przed zmierzchem natknęli się na grupę ludzi z Raven's Millczekających przy szlaku u podnóża góry.- Cześć, Herzer - zawołał jeden z nich.Ludzie z miasta mieli ze sobą toporyi szpadle i najwyrazniej ciężko pracowali nad polepszeniem drogi.- Czołem - odpowiedział, schodząc wraz z oddziałem z góry.Niezależnieod wcześniejszego stanu szlaku, od tego miejsca była to praktycznie droga.W miejscach wyjątkowych stromizn przygotowano na niej serpentyny lub schodyze skał i pni, ze stopniami starannie wypełnionymi ubitą ziemią, która wytrzymałaszybki przemarsz podkutych butów pędzącego w dół wojska.- Jak dawno temu pan to zaplanował, baronie? - zapytał Herzer, gdy tenprzechodził obok niego, ostrożnie sprowadzając po stopniach konia.- Od początku - odparł Edmund.- Kazałem Kane'owi wysłać ich wczorajna tę ścieżkę i dwie inne, nie było pewności, w którą stronę się skierują.Herzer tylko potrząsnął głową i zaczął się zastanawiać, czy kiedyś będzie stanieopanować planowanie z takim wyprzedzeniem.U podnóża góry skierowali się drogą do rzeki, gdzie zainstalowano prom.Składałsię z prostej tratwy zaczepionej do solidnych lin, ale w zupełności też wystarczył doprzetransportowania wojska.Do czasu, gdy wszyscy przedostali się na drugą stronę,zrobiło się już całkiem ciemno.Ale po zdemontowaniu promu i wysłaniu dwóch ludziz zadaniem spławienia tratwy, pomaszerowali w dół rzeki do zbocza Bellevue, gdzieplanowali stawić czoło przeciwnikowi.Tam również ciężko pracowali mieszkańcy miasta.W miejscu tym do rzekidochodził skraj pierwszego grzbietu, a jedynym sposobem na przekroczenie go byłprzesmyk u jego podstawy.Pomimo to na całej linii od rzeki do urwiska, którymkończył się grzbiet, zwalono drzewa, wznosząc barierę, wzmocnioną następnieumocowanymi poprzecznie belkami, tworząc tym samym skomplikowane przedpiersie.W poprzek przesmyku kopano właśnie fosę i wznoszono parapet, a od wschodu, nagrzbiecie góry przygotowano pozycje łuczników.Z Panami Krwi na parapecie wzdłużzachodniego brzegu i łucznikami w górze, mogącymi strzelać ze swoich stanowisk aż dorzeki, dysponowali praktycznie niezdobytą pozycją obronną.Herzer wiedział, że mimo wszystko czeka ich bardzo ciężka walka.Po drugiej stronie umocnień przygotowano obóz i po przejściu przez wąską ścieżkę,stanowiącą jedyną drogę przez fortyfikacje, grupa zatrzymała się i zjadła solidnyposiłek ugotowany przez kobiety z miasta.Do kolacji dostali po porcji wina, a jeśćmogli, ile tylko zechcieli, ale najlepsze było to, że baron dał im wolną noc, na strażypostawiwszy milicję.Herzer usnął, widząc niedaleko siebie barona pochylonego przy świetle pochodninad mapami, i tym razem, snu nie przerywały mu żadne koszmary.* * *Obudził się po południu i zamrugał oślepiony światłem słońca, które wspięło sięnad grzbiet ocieniającego ich dotąd wzniesienia.Kilku z Panów Krwi kręciło się jużpo okolicy, ale większość wciąż jeszcze spała, przeważnie zwinięci w kłębek.Podszedłdo miejsca, gdzie Edmund konferował z Alyssą i skłonił się im.- Przeprawa nie poszła mu najlepiej - mówiła Alyssa.- Stracił większośćwozów i zmyło mu nawet część piechoty.Tych kilku pozostałych jeszcze zbrojnychw większości porusza się pieszo i wydaje mi się, że przynajmniej jedenprzepadł, bo widziałam tylko pięciu.Z moich obliczeń wynika, że nie zostałomu więcej niż trzystu ludzi.I poruszają się wolno.- Dwustu siedemdziesięciu trzech pod bronią- oznajmiła Bast, schodząc zewzgórza.- Dzisiaj rano, po tym, jak obniżyłam ich liczbę z dwustu siedemdziesięciusiedmiu.A teraz mają jeszcze straże boczne, co dodatkowo ich zwolniło.- Cześć, kochasiu.- Cześć, Bast - odpowiedział Herzer z uśmiechem, czując nagłą falę pożądania.Miałnadzieję, że nie rysowało się to zbyt wyraznie na jego twarzy.- Widzę, że cieszysz się na mój widok - stwierdziła elfka z uśmiechem, mrugając.-Ale mamy dziś przed sobą bitwę, a ja nie robię tego z facetami w zbrojach.One sąstrasznie twarde.- Czyli teraz czekamy? - Herzer zapytał Talbota.- Mniej więcej - odparł Edmund.- Ale nawet mając niecałe trzy setki tej hałastry,może nas zalać, jeśli zdecyduje się wysłać wszystkich w jednej fali.- Kiwnąłzebranym głową i chwycił lejce swojego konia, wsiadając na niego bez problemu mimociężkiej zbroi.Wąską ścieżką przejechał przez umocnienia, pojezdził przed nimichwilę, a potem wrócił, z satysfakcją kiwając głową.- Kane, chcę tu grupę milicji.Trochę łuczników i pikinierów, żeby obsadzićumocnienia.McGibbon, Herzer, ściągnijcie swoich.Zobaczymy, czy uda sięnam jeszcze raz go wykołować.- Wyślę część ludzi do wznoszenia osłoniętych korytarzy - dodał Kane.-W ten sposób, jeśli tamci zrobią przerwę na noc, obrońcy, niepostrzeżenie,będą mogli się wycofać z parapetu, co przynajmniej pozwoli ich spokojnienakarmić.- Dobry pomysł - zgodził się Edmund.- Serż, musisz wracać do miasta.Poradzimy tu sobie z Herzerem.- Chciałbym,żebyś usztywnił trochę milicję.- To jak używanie bata do usztywnienia galarety - wymamrotał Serż.- Proszę opozwolenie na pozostanie, sir.- Odmawiam.Skoro Kane jest tutaj, ty musisz pojechać tam.- Tak jest, sir - odpowiedział beznamiętnie podoficer.- Bierzmy się do dzieła.ROZDZIAA CZTERDZIESTY PIERWSZYSheida spotkała się z Ishtar w rzeczywistości wirtualnej, używając projekcji, a nieawatara, wezwanie od koleżanki sugerowało powagę sytuacji.Nie zawracała sobiegłowy dostrajaniem wirtualnego otoczenia, więc otaczała ją bezkształtna, szara równinarozciągająca się w nieskończoność.Ponieważ jednak nie istniała w rzeczywistości, niemiała też granic do osiągnięcia.- Wyśledziłam, na ile byłam w stanie, członków rady grupy terraformacyjnej -oświadczyła Ishtar zaraz po pojawieniu się Sheidy.- Jedynym żyjącym,którego udało mi się namierzyć, jest Dionys McCanoc.Tak jak sugerowałaś,kilku z nich zginęło tuż po Upadku, i żadnego nie spotkał wypadek.Wszyscy zostalizamordowani.- Jeśli gra się o taką stawkę, człowiek nie zawraca sobie głowy wypadkami -stwierdziła Sheida
[ Pobierz całość w formacie PDF ]