[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niebawem ponownie ujrzałem żywą istotę.Jedno z wysokich, poruszających się nieco chwiejnym krokiem stworzeń, które porwały Cim, wybiegło na ulice kilkaset metrów przede mną.Dokładnie na jej środku ustawiło coś, co przypominało wysoką laskę zakończoną czymś w rodzaju smukłych rogów, po czym umknęło z powrotem w cień budynku, z którego wyszło.Trzymałem już w pogotowiu magiczną pałkę Cim, ale dla pewności sprawdziłem, czy linka gdzieś się nie zapętliła, machnąłem nią parę razy i w każdej chwili oczekując ataku, ruszyłem naprzód.Atak nie nastąpił.Jestem pewien, że cały czas byłem obserwowany, ale nikt mnie nie napadł.Gdy zbliżyłem się nieco do rogatej laski zobaczyłem, że była wykonana nie z gładkiego drewna, jak do tej pory przypuszczałem, lecz z jakiegoś szarego, lekkiego metalu, pokrytego delikatnym wzorem, składającym się z figur geometrycznych przeplatanych wizerunkami ludzkich twarzy.Domniemane rogi z bliska przypominały raczej lekko wygięte antenki jakiegoś owada.Wydawały się być lekko chropowate, ale gdy przyjrzałem im się dokładniej, okazało się, iż są po prostu zapisane wyrytymi w nich literkami, tak drobnymi, że niemal niemożliwymi do odczytania, ale i tak jestem pewien, że należącymi do pisma, którego nigdy w życiu nie widziałem na oczy.Chodziło chyba o to, żebym wziął te laskę, aczkolwiek utrudniłoby mi to bardzo swobodne posługiwanie się pałką.Po chwili namysłu zarówno pałkę, jak i zwoje uwiązanej do niej linki wziąłem w prawą rękę, lewą zaś chwyciłem za rogatą laskę.Doznałem uczucia, jakbym dotknął węża.Mój wzrok mówił mi, że nic się nie stało, że laska wciąż jest sztywna i prosta, ze sterczącymi w górę antenkami, moje palce jednak czuły żywą istotę - zimną i spiętą do skoku.Omal jej nie upuściłem i teraz jestem pewien, że gdybym tak zrobił, zostałbym natychmiast zabity.Ponieważ jednak obok wrażenia obcowania z czymś żywym doświadczałem też uczucia, że to coś jest mi posłuszne, tak jak są mi posłuszne moje kończyny, nie wypuściłem jej z ręki, tylko, chociaż była lekka, przewiesiłem ją sobie przez ramie.Ulica nagle zaroiła się życiem.Stworzenia, które zabrały mi Cim – jak się później dowiedziałem, nazywają się Min – wybiegały ze wszystkich wejść do okolicznych budynków, a nawet skakały z niższych pięter, z brzękiem i łoskotem krusząc zalegające chodniki kwiaty.Poderwałem się do ucieczki, oni jednak padli przede mną na twarz.Widząc, że sprawy przybierają taki obrót, zatrzymałem się, oczekując, że któryś z nich przemówi.Kiedy jednak nic takiego nie nastąpiło, będąc już przekonany, że nie grozi mi z ich strony żadne niebezpieczeństwo, nachyliłem się i dotknąłem jednego z nich.Podnieśli się wtedy na kolana, czyniąc jakieś gesty szeroko rozłożonymi rękoma, następnie zaś wzięli mnie delikatnie za ramie i poprowadzili pokrytą kwiatami ulicą aż do miejsca, w którym zbiegały się wszystkie ulice miasta.Stała tam gigantycznych rozmiarów budowla, ze ścianami, balkonami i wieżyczkami, jednym słowem tak niepodobna do reszty budynków w mieście, jak to tylko można sobie wyobrazić.Sporo brakowało jeszcze do jej zupełnego ukończenia; materiał, który walał się dookoła, wyglądał jakby wykradziono go z ażurowych wież.Weszliśmy do środka przez coś, co przypominało niskie, szerokie okno.Aż do tej chwili nie byłem pewien, czy eskortujące mnie istoty potrafią mówić, teraz jednak słyszałem dokoła mnie szmer przyciszonych rozmów.Chociaż nie mogłem uchwycić ich sensu, to wydawało mi się, że rozpoznałem jeżyk, którym posługiwali się Wiggikki i inne plemiona, z którymi miałem styczność.Zwróciłem się do jednego z mych niezwykłych towarzyszy i zapytałem go, dokąd mnie prowadzą.- Przed tron, miejsce sądu.- Do przybytku czystości - dodał drugi.- Dlaczego akurat tam?- Bo jesteś cały i kompletny, jesteś doskonały.- A wy nie jesteście?Przystanął i odwrócił w moją stronę swą twarz.Dopiero wtedy dostrzegłem, że ich twarze nie były tylko czymś po prostu koszmarnym, ale że były w stanie wyrażać pewne uczucia, aczkolwiek, jak mi się zdaje, bardziej chyba od fragmentów żywego ciała były do tego zdolne ich mechaniczne części.Coś jakby wściekłość, ale równie dobrze mogła to być rozpacz, wykrzywiło jego metalowo-plastykowe rysy.- Jesteśmy tacy, jak widzisz! - odparł.- Przepraszam - powiedziałem.- Nie jestem przyzwyczajony do waszego wyglądu i wydawało mi się, że w swoim rodzaju także jesteście doskonali.- A w twoim?Musiał poznać po mojej minie, że nie bardzo wiem, o co mu chodzi, bowiem powtórzył:- A gdybyśmy należeli do twojego rodzaju, jak byś wtedy nas ocenił?- Ale nie należycie - odparłem.Zdaje się, że już wtedy częściowo domyśliłem się, kim są, bowiem nie poruszałem więcej tego tematu.Ruszyliśmy dalej.- Jesteś mężczyzną - ni to stwierdził, ni zapytał jeden z nich.Skinąłem głową.- Czy wiesz może o kimś, kto nie jest?- Porwaliście przecież kobietę, Promienistą Cim!- Ona nie jest człowiekiem.- Wydawało mi się, że jest.- Zostałeś oszukany.Podczas tej rozmowy szliśmy długim korytarzem o wielu zakrętach.Z początku mijaliśmy od czasu do czasu okna, ale niebawem znaleźliśmy się głęboko we wnętrzu budowli, toteż jedyne źródło światła stanowiły przytwierdzone do ciemnych ścian lampy, takie same, jakie widziałem na ulicach.- Teraz będzie ich dwóch - usłyszałem za moimi plecami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •