[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żywności, a także wszystkiego innego, czego im potrzeba.Zrozumiano?!- W przeciwnym fazie? - spytałem, wpatrując się w niego.- W przeciwnym razie będą głodni.A jeżeli będą głodni, to się może dla pana źle skończyć.Mamy tu sporo twardych chłopaków i nikt z nas nie robi tego wszystkiego dla zabawy.Więc radzę panu uważać.Jutro rano ciężarówkami zawieziemy pana razem z pańskim oddziałem na wyznaczony teren.Potem pańską rzeczą będzie dbać o swoich ludzi, dopóki się ktoś nie zjawi i nie zaprowadzi porządku.- A jeżeli nikt się nie zjawi? - spytałem.- Musi się ktoś zjawić - odpowiedział z zaciętą miną.- W każdym razie takie są pańskie obowiązki.I niech pan pamięta, że ma się pań trzymać wyznaczonego rewiru.Chciał już wyjść, kiedy go zatrzymałem.- Czy jest tu u was niejaka panna Playton? - zapytałem.- Nie znam żadnych waszych nazwisk - odparł.- Jasnowłosa, dość wysoka, szaroniebieskie oczy - nalegałem.- Jest taka wysoka blondynka.Ale nie przyglądałem się jej oczom.Mam ważniejsze sprawy na głowie - powiedział i wyszedł.Obejrzałem uważnie plan.Nie byłem zachwycony rewirem, który mi przydzielono.Znaczną część stanowiła bardzo ładna i zdrowa dzielnica podmiejska, ale w danych warunkach portowe magazyny i domy towarowe dawałyby większe możliwości zdobyczy.Wątpiłem, czy znajdę tu większe składy i sklepy.Jednakże “wszyscy nie mogą być wygrani", jak by to ujął niewątpliwie Alf, a zresztą nie zamierzałem zostać tam ani chwili dłużej, niż to będzie konieczne.Kiedy Alf znów się pokazał, spytałem go, czy nie zaniósłby listu do Joselli.Potrząsnął przecząco głową.- Nie, koleś.Tego mi nie wolno.Zapewniłem go, że list będzie zupełnie nieszkodliwy, Alf jednak był nieugięty.W gruncie rzeczy nie miałem mu tego za złe.Nie miał powodu mi ufać, a nie mógł przeczytać listu, żeby stwierdzić, czy rzeczywiście jest tak nieszkodliwy, jak utrzymywałem.Zresztą nie miałem papieru ani ołówka, więc dałem tej sprawie spokój.Po długich perswazjach zgodził się zawiadomić Josellę, że jestem tutaj, i dowiedzieć się, jaki rewir jej przydzielono.Wyraził zgodę bardzo niechętnie, musiał jednak przyznać, że jeżeli dojdzie do porządkowania bałaganu, znacznie łatwiej odnajdę Josellę, jeśli będę wiedział, gdzie mam zacząć poszukiwania.Potem na dłuższy czas zostałem sam na sam ze swoimi myślami.Sęk był w tym, że nie miałem przed sobą jasno wytyczonej drogi.Nazbyt wyraźnie widziałem racje zarówno jednej, jak i drugiej strony.Zdawałem sobie sprawę, że rozsądek i długofalowe przewidywanie każe popierać Beadleya i jego towarzyszy.Gdyby wyruszyli, Josella i ja bez wątpienia pojechalibyśmy z nimi i z nimi współpracowali, a przecież czułem, że nie miałbym spokojnego sumienia.Nie byłbym nigdy pewien, czy nic by się nie dało zrobić dla ratowania tonącego statku, nie byłbym nigdy pewien, czy nie wmówiłem sobie dla własnej korzyści, że obrana przeze mnie droga jest słuszna.Jeżeli rzeczywiście nie istnieje żadna możliwość zorganizowanego ratunku, wówczas ich zamiar ratowania tego, co się da, jest zamiarem rozumnym.Niestety, rozum nie jest bynajmniej jedynym motorem poczynań ludzkich.Miałem w tej chwili do czynienia z owymi wpojonymi normami postępowania, które, jak mówił stary doktor, tak trudno jest przełamać.Miał też rację, mówiąc o trudnościach przyswojenia sobie nowych zasad.Gdyby cudem przybyła jakaś pomoc, czułbym się przez swoją ucieczkę jak ostatni nędznik, bez względu na to, jakie pobudki mną kierowały.Gardziłbym sobą i resztą towarzyszy za to, że nie zostaliśmy tu, w Londynie, aby nieść pomoc tak długo, jak byłoby możliwe.Z drugiej strony jednak, jeżeli pomoc nie nadejdzie, czy nie będę sobie wyrzucał, że zmarnowałem czas i wysiłki, kiedy ludzie mocniejsi duchem w porę zabrali się do ratowania rodzaju ludzkiego przed ostateczną zagładą?Wiedziałem, że powinienem raz na zawsze zdecydować się, jaką drogę obieram, i już z niej nie zbaczać.Ale nie mogłem.Wahałem się.W kilka godzin później, zasypiając, wciąż jeszcze się wahałem.Nie sposób było dowiedzieć się, na co się zdecydowała Josella.Nie dostałem od niej wiadomości.Dopiero wieczorem Alf wsunął głowę do pokoju.- Westminster - powiedział krótko.- Rany! Wątpię, czy ta grupa znajdzie coś do żarcia w budynkach Parlamentu.Nazajutrz Alf obudził mnie wczesnym rankiem.Towarzyszył mu wyższy i bardziej barczysty mężczyzna o rozbieganych oczach, który ze zbędną ostentacją obracał w palcach nóż rzeźnicki.Alf podszedł i rzucił na łóżko naręcze odzieży.Jego towarzysz zamknął drzwi na klucz i oparł się o nie, wodząc po pokoju podejrzliwym spojrzeniem i bawiąc się nożem.- Dawaj graby, koleś - powiedział Alf.Wyciągnąłem do niego ręce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]