[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bo widzisz, o wielki naczelniku, wieziemy pieczywo z Samarkandy do Taszkientu.Pyszne samarkandzkie obimon z jęczmiennej mąki, żizzali-non ze skwarkami, zogora-non z kukurydzianej mąki i bogato zdobione szirmoj-non, obsypane makiem albo kminkiem - odpowiedział Hodża Nasreddin jed­nym tchem nie usiłując nawet zleźć z konia.- Zaraz się przekonam, czy mówisz prawdę - warknął straż­nik.-- Ej, ty na ośle, rozwiąż sznurki.Tylko migiem, czarny gnacie barani.Bababułła bez słowa zeskoczył z Nasreddinowego kłapoucha i szybko rozwiązał wszystkie cztery worki.Strażnik odepchnął go nieco w bok, tak na wszelki wypadek, aby nie przeszka­dzał mu w służbowych czynnościach, po czym wsunął rękę głęboko do sakwy.Gmerał długo i starannie.Następnie spraw­dził drugi worek, potem trzeci i czwarty.Poza stwardniałymi na kamień plackami nigdzie niczego jednak nie wymacał.- Po co wam tyle suchego pieczywa? - zdumiał się.- Czy to nie dziwne?Bababułła odwrócił się.momentalnie i zaczął coś pilnie popra­wiać przy siodle.Jedynie Hodża nie tracił zimnej krwi.Odrzekł bez namysłu:- Tłumaczyłem ci już, o wielki naczelniku.Jedziemy na ba­zar do Taszkientu.Słyszeliśmy, że taszkientczycy płacą podwójną cenę za suche pieczywo.Świeżego nie lubią.Im twardsze i star­sze, tym dla nich lepsze, smaczniejsze.I tym wyższą można za nie osiągnąć cenę.Dziwny naród ci taszkientczycy.Bardzo dziw­ny.Strażnik zerknął podejrzliwie na Hodżę.“Kpi sobie ze mnie ten pomylony piekarz czy mówi serio? - zastanowił się.- E, na drwinę chybaby sobie nie pozwolił.Wi­docznie to po prostu dureń.Półgłówek, od jakich z łaski Allacha roi się na świecie.Brak rozumu nie zwalnia jednakże nikogo od obowiązkowej opłaty”.Tak rozważając wyciągnął rękę przed siebie i znów warknął:- Należy się opłata graniczna od dwóch osób.Hodża Nasreddin wrzucił w nadstawioną dłoń dwie srebrne monety.Tymczasem strażnik nie opuszczając ręki dodał:- I jeszcze dwie monety za przejazd wierzchowców.Za konia i za osła.Hodża dorzucił” kolejne dwie tańgi.- I jeszcze za przewożony towar.- Wielki naczelniku, przecież to tylko suche pieczywo.Sam sprawdzałeś - Bababułła nie zdzierżył i pośpieszył z pomocą sa­kiewce przyjaciela.- Zastanów się.Czy widział kto kiedy taki towar?- Milcz, czarny gnacie barani.Nie do ciebie mówię - straż­nik pogroził piekarzowi szablą, nie spuszczając wzroku z mędr­ca.- Jeśli nie zapłacicie teraz, zarekwirujemy wszyściuteńko.A to z kolei zaoszczędzi wam wyprawy do Taszkientu; No, bo po co mielibyście jechać tak daleko z próżnymi workami?- Nie czyń tego, błagam cię na Allacha, szlachetny naczelni­ku - jęknął Hodża Nasreddin, udając wielkie przerażenie.- Pozbawieni wartościowego towaru, bylibyśmy także pozbawieni godziwego zysku, w który ciągle wierzę.Nie słuchaj zatem piekarczyka.To naprawdę dobry chłopina, tyle że głowę ma pełną zakalca.W moją stronę raczej nakłoń ucho i rękę, o zastępco emira na granicy.Weź, bardzo proszę, dwie tańgi.Oto należna opłata za towar.Strażnik wcisnął kolejne monety do sakiewki i mile połechta­ny dostojnymi tytułami odsunął drąg zagradzający drogę, ażeby przepuścić dwóch półgłówków taszczących na drugi kraniec zie­mi zeschnięte pieczywo.Kiedy utytłani w mące jeźdźcy zniknęli w oddali “szlachetny naczelnik, zastępca emira na granicy” pomaszerował do wioski pogwizdując wesoło.Chciał opowiedzieć właściwemu naczelniko­wi straży o zabawnym spotkaniu z piekarzem i jego pomocnikiem, których Allach najwidoczniej za jakieś grzechy pokarał sprawiedliwie, choć ciężko, na umyśle.- Przed półgodziną dwóch mężczyzn przekroczyło granicę.- zaczął swą opowieść, zaledwie przestąpił próg glinianej cha­ty, zamienionej przed laty na strażnicę.- A Hodży Nasreddina między nimi nie było? - przerwał mu dowódca w połowie zdania.- Skądże.Afandi jest wszakże człowiekiem mądrym.A to dwóch jakichś bezrozumnych przejechało.Udawali się do Taszkientu z czerstwymi lepioszkami.Te baranie głowy wierzą, że w kokandzkim chanacie za suche pieczywo uzyskają znacznie wyższą cenę niż za świeże.Cztery worki czerstwych placków ta­szczyli ostrożnie, jakby to były kruche naczynia z chińskiego szkła albo z giżduwańskiej glinki.- Coś powiedział? - naczelnik zerwał się gwałtownie ze sto­su poduszek.- Suche pieczywo wieźli z Samarkandy do Taszkientu? Nabrali cię, ośla szczęko.Na Allacha, zakpili w żywe oczy z emirowego urzędnika.Choćby tylko po tym uczynku poznałbym Hodżę Nasreddina nawet wtedy, gdyby był przebrany nie za piekarza, lecz za wielbłąda lub słonia,Rycząc niczym zraniony tygrys wyskoczył na drogę.Za późno, jak okiem sięgnąć nie było widać żywej duszy.Dwaj zbiegowie znajdowali się już w bezpiecznej odległości, na ziemiach podleg­łych chanowi Kokandu.A więc o zorganizowaniu pościgu trudno było myśleć.Spotkanie z oddziałem kokandzkim mogłoby się zakończyć paskudnie.Wrócił wściekły do izby.Nagroda umknęła mu sprzed nosa.A kto wie, czy i nie szansa znacznego awansu? Może pozwolono, by mu wreszcie porzucić tę dziurę i przeniesiono z powrotem na służbę do Buchary? Gniewny pochwycił pękaty dzban oleju i wci­snął go strażnikowi wrzeszcząc:- Masz, ośla szczęko! Natychmiast wypij do dna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •