[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pewnego razu jeden z nich poderwał armię mrówek i kazał jej zaatakować drugiego.Większość sił twórczych przez większość swego życia poświęcali na wzajemne dręczenie się.Tęskniłem za tymi małymi gówniarzami, za kłopotami, jakie spra­wiali i całą resztą.Nie był to czas szczególnie dobrej zabawy dla tagliańskich wy­znawców mesjasza Kłamców, nieważne już czy spontanicznych, czy przymuszonych.Rodzina Tobo urządziła im prawdziwą rzeź.I wtedy ten przeklęty Goblin pojawił się niczym wygłodniały wam­pir wyskakujący z grobu.Wylądował wśród własnych żołnierzy.Po­walił trzech lub czterech.Doja, Thai Deia i Murgena rozrzucił jak piórka.Ich miecze z pozoru nie mogły go dosięgnąć.Najsilniejsze ciosy, docierając do celu, wywoływały taki odgłos, jakby zapadały się w nasiąknięty wodą pień drzewa.I czyniły tyleż szkód, ile można by oczekiwać po rąbaniu mieczem potężnej, starej, ciężkiej od wil­goci kłody.Przed oczyma stanęły mi ostatnie godziny życia Jednookiego.Ale równocześnie poczułem, że moje ciało porusza się, jakby prowa­dzone własną wolą.Drzewce czarnej włóczni szarpnęło mi się w pra­wej dłoni, jej grot otoczyła poświata.Istota, która była Goblinem, odtrąciła cios wystarczająco szybkim gestem, by uniknąć przebicia.Zarobiła jednak cięcie, które wyma­gałoby szycia, gdyby dalej pozostawała prawdziwym Goblinem.Jednak skóra tego stwora była twardsza chyba niż długo wędzona szynka.Na twarzy Goblina pojawił się wyraz całkowitego zdumienia, któ­ry przeszedł w grymas okropnego bólu.Włócznia ciskała skry i dy­miła w mojej dłoni.Potwór wrzasnął.Przez chwilę ujrzałem pra­wdziwego Goblina, wyglądającego zza zdjętych udręką oczu.Z trudem odzyskałem równowagę i spróbowałem zadać poważ­niejsze pchnięcie.W ogóle go nie dosięgnąłem.Uciekł, przepełniony ostatecznym strachem przed moją bronią.Rana wyglądała tak, jakby już wdała się gangrena.Wszystko to trwało dosłownie chwilę.Żołnierze, którym kazałem za nami podążać, nie marnowali czasu.Leżąca wciąż na ziemi Oj Boli nie potrafiła wyemanować dostatecznie silnego “kochaj mnie”, żeby pozbawić ich zdolności bojowej.Otoczyli nas i zaczęli ewa­kuować z pola walki.- Sam mogę iść! - warknąłem.Chociaż sił już mi prawie nie stało.Schwyciłem latający słup i zacząłem go prowadzić.Żołnierze musieli nieść Doja i Thai Deia.Murgen wspierał się na ramieniu kolejnego bojownika, któremu tymczasem udało się za­robić ranę.Nie wyglądało to dobrze dla rodziny Ky.Pojawiali się kolejni nasi ludzie.Pochyliłem się nad słupem, starając się zachować spokój.Za moi­mi plecami zgiełk potyczki nasilał się.Z obu stron ruszali do boju kolejni żołnierze.Losy walki zmieniały się w miarę, jak dziewczyna na przemian słabła i odzyskiwała siły.Najwyraźniej miłosne zaklęcie szybko ją wyczerpywało.- Nienawidzę takiej walki - poinformowałem Śpioszkę, kiedy przyszła zobaczyć, jak się miewają ocalali.Starała się zawsze stawać plecami do szeregów ciał poległych.Wyjec był już na nogach, gotów do działania.Zapędziłem całą drużynę do opieki nad Tobo.Rokowania Murgena wyglądały nieźle.Po prostu potrzebował czasu.Jednak czas Wujka Doja i Thai Deia dopełniał się.Żołnierze żyją.Również dla Duszołap starałem się zrobić co w mojej mocy, głów­nie wówczas, gdy moja żona patrzyła w drugą stronę.- Czasami można stracić wielu ludzi i nic nie osiągnąć.- Po­wiedziałem to w charakterze subtelnej sugestii.- Zdali sobie sprawę, że nie zwyciężą.Ruszyli na północ.Zanim zamknęliśmy pierścień okrążenia.- W jej głosie nie usłyszałem na­wet najlżejszych tonów rozczarowania.- Z Tobo jest bardzo źle?- Nie tak źle jak z jego wujem i Dojem.- Konował!- Przepraszam.Wypadliśmy z interesu.Może nawet na długo.Jeśli w ciele Tobo została choć jedna nie złamana kość, to ja jej nie znalazłem.- Przesadzałem, ale tylko odrobinę.Chłopak miał zła­maną nogę, złamany palec u stopy, złamane ramię (w dwu miej­scach), uraz kręgosłupa i mnóstwo strzaskanych lub popękanych że­ber.- Chyba że chcesz stawić czoła Mogabie bez niego.- W obliczu przewagi liczebnej przeciwnika, dowodzonego przez jedynego inteligentnego dowódcę, z jakim pewnie przyjdzie nam się spotkać? - Miała na myśli generała, z którym walczyła podczas Wo­jen Kiaulunańskich i którego nigdy nie pobiła.Zmierzyła wzrokiem Duszołap.- Nawet licząc, że Wyjec da z siebie wszystko? Myślę, że chyba nie.- Wobec tego najlepiej będzie, jak się wycofamy do Dejagore i tam rozgościmy.Albo ufortyfikujemy pod Ghoja [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •