[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podciągnąłem kolana, opuściłem głowę, czekając na nieuchronne kopniaki.Podeszli do mnie, podnieśli i wyprowadzili na korytarz.Nie wytrzymałem bólu w nogach i padłem na ziemię.Powlekli mnie kilka i metrów i stanęli.Zostałem wepchnięty do innej celi.Nie rozumiałem, co się dzieje.Czy przenieśli mnie do karceru? Zaprowadzili do ustępu? Zabrali na kolejne przesłuchanie?Rzucili mnie na podłogę.Zdjęli kajdanki, ale lewą rękę zaraz przykuli do czegoś.Prawą jednak zostawili wolną.— Zostaniesz tu — powiedział jeden z ich.Wyszli, zamknęli drzwi.Kroki ucichły w głębi korytarza.Wyciągnąłem prawą rękę, aby sprawdzić, do czego mnie przykuli i dotknąłem.cudzej ręki.— Dinger?— Trzepikoń? Nie wierzyłem własnym oczom.Ucieszyliśmy się, jak nie wiem co.Byliśmy tak zaskoczeni, że przez dłuższą chwilę nie mogliśmy powiedzieć nawet słowa.Objęliśmy się.To było naprawdę wspaniałe.Wtedy to znów rozległy się kroki na korytarzu.Zaczęło się znajome mocowanie z drzwiami.Spojrzałem na Dingera.Był tak samo zawiedziony jak ja.Podniosłem wzrok, gdy weszli, szykując się, żeby im powinszować pomysłu.Oni tymczasem przynieśli nam koc.Co jest u licha, święto, urodziny wuja Saddama, czy co?— Jak twoje ręce? — spytałem Dingera szeptem.Liczyłem się z tym, że w celi są mikrofony i że umieszczono nas razem, żeby podsłuchać, o czym będziemy mówić.— Gówniane.Poczułem się lepiej.Byłoby mi głupio, gdyby się okazało, że z Dingerem było inaczej.— Mam mapę i kompas — powiedziałem.— Ja też.To nie do wiary.— Złoto?— Zabrali mi cywile.A co z twoim?— Wzięli oficerowie.— Chuje.Przez dobre pół godziny zachowywaliśmy się, jak dzieci, pokazując sobie rany, porównując kontuzje.Oplotkowaliśmy strażników i w ogóle ulżyliśmy sobie.Potem nasza uwaga skupiła się na kocu.Ułożyliśmy go w taki sposób, że na jednej części usiedliśmy, a drugą naciągnęliśmy na plecy.W czasie tych manewrów kajdanki zacieśniały się coraz bardziej.A później opowiedział mi o tym, co się działo, kiedy Dinger, Nogas i Bob oddzielili się ode mnie i Marka.Posuwali się wzdłuż żywopłotu, gdy Dinger usłyszał coś podejrzanego.Zatrzymał się w miejscu.Nogas z Bobem też.Nie mogli nas ostrzec, że coś się dzieje i wtedy właśnie nasz patrol rozdzielił się na dwie grupy.Szmer ustał.Odczekali dziesięć minut, ale nie było ani Marka, ani mnie.Ruszyli więc dalej według azymutu.Uszli nie więcej niż dwieście kroków, gdy z odległości piętnastu metrów zaczęto do nich strzelać.Doszło do potyczki, w czasie której stracili z oczu Boba.Dinger z Nogasem wycofali się ku rzece.W odległości stu pięćdziesięciu metrów widzieli żołnierzy idących tyralierą.Irakijczycy strzelali gęsto.Im tymczasem zostało już tylko trzydzieści nabojów na taśmie do minimi i jeden magazynek.Nie było więc mowy o tym, żeby się przebić.Nie mieli innego wyjścia, jak tylko przeprawić się przez rzekę.Dotarli do brzegu, gdzie znaleźli niewielką łódkę.Była zamknięta na kłódkę.Próbowali coś zmajstrować, ale bez skutku.Nie zdecydowali się na odstrzelenie łańcucha.Rzeka, na oko, miała nie więcej niż sto metrów szerokości.Prąd był słaby, ale woda tak zimna, że Dingerowi zapierało dech.Przedostali się jednak na drugą stronę i wtedy dopiero się okazało, że przepłynęli nie całą rzekę, ale jedną z jej odnóg i znaleźli się na piaszczystej łasze, którą ze wszystkich stron oblewał Eufrat.Na brzegu, z którego właśnie przypłynęli, trwała strzelanina, słychać było nawoływania żołnierzy i połyskiwały silne latarki.Dinger z Nogasem gorączkowo szukali jakiejkolwiek kryjówki.Z jednej strony wysepka graniczyła z mostem pontonowym.Obaj przemoczeni, trzęśli się z zimna.Jeszcze trochę a zamarzną na kość.Nogas rozglądał się, szukając wyjścia z potrzasku.Ciągle jeszcze słyszeli strzały, a wśród nich rozpoznali długą serię z minimi.Był to zapewne Bob.Potem zapadła cisza.Nogas znalazł kawał styropianu.Podzielili go na mniejsze fragmenty i powkładali pod ubrania, żeby łatwiej było utrzymać się na wodzie.Gdyby chcieli opuścić wysepkę suchą nogą, musieliby przejść przez most.To niestety było wykluczone.Na moście znajdowało się wojsko.Nie pozostawało więc nic innego, jak przepłynąć główne koryto rzeki.Zwlekali jeszcze godzinę, czekając na stosowny moment.Ubrania pokrywały się lodem.Musieli ruszyć.Dinger wahał się.Z trudem dopłynął do wysepki i bał się, że nie da rady pokonać całej szerokości rzeki.Nogas namawiał, żeby spróbować.Weszli do wody.Najpierw brnęli, ale gdy doszli do miejsca, w którym woda sięgała do piersi, zaczęli płynąć.Rzeka miała prawie pięćset metrów szerokości.Prąd był wyjątkowo silny.Dinger zaczął słabnąć.— Musi się udać — pocieszał Nogas — zobaczysz, że się uda.Wreszcie Dinger poczuł dno pod nogami.Wyszedł na ląd.Instynktownie posuwał się jeszcze przez chwilę wzdłuż brzegu, chcąc się upewnić, czy nie ma wojska.Patrząc za siebie ocenił, że prąd zniósł ich bez mała półtora kilometra.Zobaczył też, że Nogas nie wyszedł jeszcze z wody.Podbiegł do niego i pomógł mu wydostać się na brzeg.Nogas nie był w stanie ustać na nogach.Dziesięć metrów od brzegu Dinger dostrzegł niewielką pompownię wody i tam wciągnął Nogasa.Był tak wyczerpany, że zdjęcie ubrania zajęło mu dwie godziny.Świtem wyniósł Nogasa na słońce.Nie dbał, że mogą go zauważyć ludzie.Za wszelką cenę chciał uratować kolegę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]