[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie pominąłeś ani jednego rodzaju wampira.I nie wymieniłeś żadnego z mitycznych, istniejących tylko w bajkach.Zaiste, imponująca wiedza.Nie możesz więc też nie wiedzieć, że ekimm i flederów nigdy nie spotyka się w naszym klimacie.- Jakże więc? - parsknął Zoltan, wywijając swą jesionową lagą.- Kto tedy w naszym klimacie rozdarł ową babę i chłopaka? Sami się rozszarpali w przystępie desperacji?- Lista stworów, którym można by przypisać ten wyczyn, jest dość długa.Otwiera ją stado zdziczałych psów, plagi dość zwykłej w wojennych czasach.Nie wyobrażacie sobie, do czego są zdolne takie psy.Połowa ofiar przypisywanych chaotycznym potworom idzie w rzeczywistości na konto stad zdziczałych podwórzowych burków.- Wykluczasz więc potwory?- Bynajmniej.Mogła to być strzyga, harpia, graveir, ghul.- Nie wampir?- Raczej nie.- Kmiotkowie powoływali się na jakiegoś kapłana - przypomniał Percival Schuttenbach.- Czy kapłani znają się na wampirach?- Niektórzy znają się na wielu rzeczach i to dość dobrze, ich opinie z reguły warte są wysłuchania.Niestety, nie wszystkich to dotyczy.- Zwłaszcza nie takich, którzy włóczą się po lasach z uciekinierami - parsknął krasnolud.- To najpewniej jakiś pustelnik, ciemny eremita z głuszy.Skierował chłopską ekspedycję na twój cmentarz, Regis.Zbierając mandragorę przy pełni księżyca, nigdy nie zauważyłeś tam żadnego wampira? Nawet malutkiego? Tyciego?- Nie, nigdy - uśmiechnął się półgębkiem cyrulik.- Ale i nie dziwota.Wampir, jak dopiero co słyszeliście, fruwa w ciemnościach na nietoperzych skrzydłach, bez szmeru ni szustu.Łatwo go przegapić.- I łatwo dostrzec tam, gdzie go nie ma i nigdy nie było - potwierdził Geralt.- Gdy byłem młodszy, ładnych kilka razy zmarnowałem czas i energię na uganianie się za przywidzeniem i zabobonem, który widziała i malowniczo opisała cała wieś, z sołtysem na czele.Kiedyś przez dwa miesiące mieszkałem na zamku nawiedzanym jakoby przez wampira.Wampira nie było.Ale nieźle dawali jeść.- Bez wątpienia zdarzały ci się jednak przypadki, gdy pogłoska o wampirze była uzasadniona - powiedział Regis, nie patrząc na wiedźmina.- Wtedy, jak mniemam, czas i energia nie szły na marne.Potwór ginął od twego miecza?- Zdarzało się.- Tak czy inak - rzekł Zoltan - chłopkowie mają szczęście.Myślę poczekać w tym ich obozie na Munro Bruysa i chłopaków, wam też nie zaszkodzi odpoczynek.Cokolwiek ubiło babę i chłopca, marny jego los, gdy w obozie będzie wiedźmin.- Jeśli już przy tym jesteśmy - zacisnął wargi Geralt - to bardzo proszę, byście nie rozpowiadali, kim jestem i jak się nazywam.W pierwszej kolejności prośba dotyczy ciebie.Jaskier.- Twoja wola - kiwnął głową krasnolud.- Musisz mieć powody.Dobrze, że w porę nas uprzedziłeś, bo obóz już widać.- I słychać - potwierdziła Milva, przerywając długie milczenie.- Jazgot czynią, że strach.- To, co nas dobiega - zrobił mądrą minę Jaskier - to zwyczajna symfonia obozu uciekinierów.Jak zwykle, rozpisana na kilka setek ludzkich gardzieli, tudzież nie mniej krów, owiec i gęsi.Partie solowe w wykonaniu kłócących się bab, drących się dzieci, piejącego koguta oraz, jeśli się nie mylę, osła, któremu wetkano oset pod ogon.Tytuł symfonii: „Ludzkie zbiorowisko walczy o przetrwanie”.- Symfonia - zauważył Regis, poruszając skrzydełkami swego szlachetnego nosa - jest, jak zwykle, akustyczno-olfaktoryczna.Od walczącego o przetrwanie zbiorowiska bije rozkoszna woń gotowanej kapusty, warzywa, bez którego przetrwać widać nie sposób.Charakterystyczny akcent zapachowy tworzą również efekty potrzeb fizjologicznych, załatwianych gdzie popadło, najczęściej na obrzeżach obozowiska.Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego walka o przetrwanie objawia się niechęcią do kopania latryn.- Niech was bies porwie z tym waszym mądrym gadaniem - zdenerwowała się Milva.- Z pół setki wymyślnych słów, gdy starczą trzy: śmierdzi gównem i kapustą!- Gówno i kapusta zawsze w parze idą - rzekł sentencjonalnie Percival Schuttenbach.- Jedno popędza drugie.Perpetuum mobile.Gdy tylko wkroczyli do gwarnego i smrodliwego obozu, między ogniska, wozy i szałasy, natychmiast stali się ośrodkiem zainteresowania wszystkich zgromadzonych tu zbiegów, których było dobre dwie setki, a może nawet i więcej.Zainteresowanie zaprocentowało szybko i w sposób trudny do uwierzenia - nagle ktoś krzyknął, nagle ktoś zawył, nagle ktoś rzucił się komuś na szyję, ktoś zaczął się dziko śmiać, a ktoś równie dziko szlochać.Powstało potężne zamieszanie.Z kakofonii męskich, damskich i dziecięcych wrzasków trudno było początkowo wywnioskować, o co idzie, ale wreszcie rzecz się wyjaśniła.Dwie z wędrujących wspólnie z nimi kobiet z Kernów odnalazły oto w obozie męża i brata, o których mniemały, że nie żyją lub zaginęli bez wieści w wojennej zawierusze.Radości i łzom nie było końca.- Coś podobnie banalnego i melodramatycznego - rzekł z przekonaniem Jaskier, wskazując palcem wzruszającą scenę - może zdarzyć się tylko w prawdziwym życiu.Gdybym spróbował w ten sposób zakończyć którąś z moich ballad, wykpiono by mnie bez litości.- Niechybnie - potwierdził Zoltan.- Wszelakoż cieszy jakoś taki banał.Lżej sercu, gdy komuś dola podarzy, miast wciąż ujmować.No, baby mamy tedy z głowy.Wiedlim, wiedlim, aż dowiedlim.Chodźcie, nie ma co tu stać.Wiedźmin miał przez chwilę ochotę zaproponować wstrzymanie się z odejściem.Uczył bowiem, że któraś z kobiet uzna za stosowne i zechce choćby słowem wyrazić krasnoludowi wdzięczność i podziękowanie.Poniechał jednak, bo nic na to nie wskazywało.Rozradowane spotkaniem kobiety przestały ich w ogóle zauważać.- Na co czekasz? - Zoltan spojrzał na niego bystro.- Aż cię w podzięce kwieciem obsypią? Miodkiem pomażą? Zabierajmy się, nic tu po nas.- Masz niewątpliwą słuszność.Nie uszli daleko.Powstrzymał ich piskliwy głosik.Dogoniła ich piegowata dziewczynka z warkoczykami.Była zdyszana, w ręku dzierżyła zaś spory bukiecik polnych kwiatów.- Dziękuję wam - zapiszczała - żeście się opiekowali mną i braciszkiem, i mamą.Że byliście dla nas dobrzy i w ogóle.Nazrywałam dla was kwiatków.- Dziękujemy - powiedział Zoltan Chivay.- Jesteście dobrzy - dodała dziewuszka, wkładając do buzi koniec warkocza.- Ja wcale nie wierzę w to, co mówiła stryjna.Wy wcale a wcale nie jesteście plugawe podziemne karzełki.Ty nie jesteś siwy odmieniec z piekła rodem, a ty, wujku Jaskrze, wcale nie jesteś wrzaskliwy indor.Nieprawdę mówiła stryjna.A ty, ciociu Mario, nie jesteś żadna gamratka z łukiem, tylko ciocia Maria, i ja ciebie lubię.Dla ciebie nazrywałam najładniejszych kwiatków.- Dziękuję - powiedziała Milva lekko zmienionym głosem.- Wszyscy dziękujemy - powtórzył Zoltan.- Hej, Percival, plugawy podziemny karzełku, dajże no dziecku na pożegnanie jakiego gościńca.Coś na pamiątkę.Nie masz w której kieszeni jakiego zbędnego kamienia?- Mam.Trzymaj, panieneczko.To jest glinokrzemian berylu, popularnie zwany.- Szmaragdem - dokończył krasnolud.- Nie mąć dziecku w głowie, i tak nie spamięta.- Ależ śliczny! Zieloniutki! Dziękuję bardzo, bardzo!- Baw się na zdrowie.- I nie zgub - mruknął Jaskier.- Bo kamyczek wart jest tyle, co mały folwark.- E, tam - Zoltan zatknął na kołpaku otrzymane od dziewczynki bławatki.- Kamień jak kamień, o czym tu gadać.Bywaj w zdrowiu, dziewuszko.A my chodźmy, siądziemy gdzie przy brodzie, poczekamy na Bruysa, Yazona Vardę i innych.Lada chwila winni nadciągnąć.Dziwne, że ich tak długo nie widać.Zapomniałem im, cholera, odebrać kart
[ Pobierz całość w formacie PDF ]