[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skończywszy posiłek, obiekt jego badań podniósł wzrok i napotkawszy palące, baczne spojrzenie barbarzyńcy, za­czerwienił się raptownie i wypuścił z ręki na pół ogryziony owoc.Conan bez komentarza pokazał dziewczynie gestem, że muszą iść dalej.Oliwia podniosła się i wyszła za nim na polankę, której odległy koniec porastały gęste zarośla.Kiedy znaleźli się na otwartej przestrzeni, w krzakach rozległ się głośny trzask i Conan ledwie zdążył odskoczyć pociągając za sobą dziewczynę, gdy coś śmignęło w powietrzu i z potworną siłą uderzyło w pień pobliskiego drzewa.Błyskawicznie wyrwawszy miecz z pochwy Cymmerianin skoczył na polankę i wpadł w zarośla.Zapadła cisza.Przerażona i oszołomiona Oliwia kuliła się w trawie.Po chwili Conan wyłonił się z krzaków z groźnie zmarszczonymi brwiami i zdziwieniem na twarzy.- Nikogo tam nie ma - burknął.- A jednak ktoś musiał rzucić ten kamień.Obejrzał pocisk, który przeleciał mu nad głową, i mruknął coś z niedowierzaniem.Wielki, regularnie ociosany blok zielonego kamienia strzaskał pień drzewa i upadł na murawę.- Dziwny kamień jak na taką nie zamieszkaną wyspę - rzekł.Oliwia szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia.Głaz był sy­metrycznie ociosany, niewątpliwie wycięty i obrobiony ludzką ręką, i zdumiewająco ciężki.Cymmerianin chwycił go oburącz, po czym stanąwszy na szeroko rozstawionych nogach i, naprężywszy mięśnie barków i ramion, podniósł nad głowę i cisnął z całej siły.Głaz upadł zaledwie kilka kroków dalej i Conan zaklął.- Żaden człowiek nie zdołałby przerzucić tego głazu przez polankę.Potrzebowałby chyba machiny oblężniczej.A przecież nie ma tu balist ani katapult.- Może wypuszczono go z takiej machiny stojącej gdzieś dalej? - poddała myśl Oliwia.Potrząsnął głową.- Głaz nie spadł z góry.Rzucono go z tamtych zarośli.Widzisz te połamane gałązki? Ktoś rzucił tym głazem jak dziecko kamykiem.Tylko kto? Chodźmy stąd!Dziewczyna niechętnie poszła za nim.Za pierwszym rzędem krzaków poszycie było mniej gęste.Wszędzie panowała głucha cisza.Na sprężystej murawie nie pozostał żaden ślad.A jednak to stąd jakaś tajemnicza istota cisnęła głazem, bez słowa i ze straszliwą siłą.Conan pochylił się nad murawą, szukając śladów.Po chwili ze złością potrząsnął głową.Nawet jego wyostrzony wzrok nie zdołał odnaleźć żadnych śladów, które zdradziłyby, kto tu stał i zniknął po nieudanym ataku.Cymmerianin podniósł głowę i spojrzał na zielone sklepienie liści i splecionych ze sobą gałęzi.Nagle barbarzyńca drgnął, wyprostował się i nie odrywając oczu od zielonej gęstwiny zaczął się cofać, popychając przed sobą Oliwię.- Chodźmy stąd, szybko! - ponaglał ją szeptem.- Co takiego? Co zobaczyłeś?- Nic - odparł cicho, nie przestając rozglądać się czujnie.- Powiedz mi, co to było? Kto krył się w tych krzakach?- Śmierć! - odparł wpatrując się w półmrok zasłaniają­ cych niebo nefrytowych arkad.Kiedy wydostali się z zarośli, barbarzyńca złapał dziew­czynę za rękę i szybko poprowadził między rzedniejącymi drzewami, aż wspięli się na trawiaste, słabo porośnięte zbocze i znaleźli się na niskim płaskowyżu, gdzie trawa była wysoka, a drzewa nieliczne i karłowate.Na środku płasko­wyżu wznosiła się długa, szeroka budowla z rozsypujących się, zielonych bloków kamienia.Spojrzeli po sobie ze zdumieniem.Żadne legendy nie wspominały o istnieniu takiej budowli na którejś z wysp Morza Vilayet.Podeszli ostrożnie, spoglądając na mech i porosty pełzające po kamieniach, na zapadnięty, ziejący czernią dach.Wszędzie leżały kawałki i okruchy kamiennych bloków, na pół ukryte w falującej trawie, sprawiające wrażenie, że niegdyś wznosiło się tu wiele budynków, może nawet całe miasto.Jednak teraz na płaskowyżu ostała się tylko bryła długiego budynku o pijacko chwiejących się ścianach oplecionych pnączami winorośli.Jeżeli kiedyś w portalu były drzwi, to musiały dawno już spróchnieć.Conan i jego towarzyszka stanęli w szerokim hallu i zajrzeli do środka.Słoneczny blask sączył się przez dziury w ścianach i dachu zapełniając mroczne wnętrze grą świateł i cieni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •