[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ćwiczyłem.Chłopiec stał tuż nad nim.- Ale kto to jest? - nalegał.- To nie byłem ja i nie był to wuj Verdik.Dlaczego przywoływałeś jego wyobrażenie?- To Tylendel - rzucił Vanyel.- Miał na imię Tylendel.Już nie żyje.Był.moim.kochankiem,I połową mojej duszy, i całym sercem.Tashir odskoczył w tył na odległość większą niż wyciągnię­cie ręki.Tak wyraźnie miotał nim wstręt i strach, że Vanyel odczuł to jak silny cios.Jego zimna krew zawrzała.- Do diabła - warknął, odwracając się do chłopca.- Czy mógłbyś nie zachowywać się, jak gdybym zaraz miał się na cie­bie rzucić i cię zgwałcić? Nie mam zwyczaju bicia pałką po gło­wie młodych przystojnych mężczyzn i zawlekania ich do łóżka; bez względu na to, do kogo są podobni!Tashir wysunął rękę, jakby chciał utrzymać go na odległość.Vanyel nie był już w stania panować ani nad swymi nerwa­mi, ani słowami.- Nie tak dawno temu sam do mnie przyszedłeś - warknął -i byłbym ci wdzięczny, gdybyś łaskawie sobie przypomniał, że nie wykorzystałem wówczas tej sytuacji! Zmieniłeś już swój pogląd na temat tego, czy jesteś shayn, czy nie.Doskonale, nie mam z tego powodu nic przeciwko tobie, ani też twej decyzji.Bo to twoja, i tylko twoja decyzja.Nie mam żadnych intencji nakłamać cię do zmiany zdania.Bądź jednak tak miły i nie zapominaj, że jestem istotą ludzką i utraciłem kogoś.Rozpaczliwie wydzierał słowa ze ściśniętego żałością gardła.-.utraciłem osobę, którą kochałem bardziej niż kogokol­wiek.Łączyła nas więź życia i resztę swych dni spędzę bez nie­go.Nie jesteś jedynym samotnym człowiekiem na świecie! Nie tylko ty cierpisz!Odwrócił się gwałtownie, wstał, sztywnym krokiem podszedł do balustrady i nie widzący wzrok wbił w kratkowany deseń z nagich konarów drzew.Z całych sił starał się uniknąć całko­witego załamania.Za sobą usłyszał szuranie nóg Tashira -dźwięk zdradzający niepewność.Odejdź, chłopcze.Zostaw mnie w spokoju.Pozwól mi opła­kiwać mojego zmarłego, mojego ukochanego.Idź uganiać się za moją bratanicą.Tylko mnie zostaw.Ale szuranie przybliżało się, cichło, potem znów przybliżało, aż wreszcie Tashir stał już u jego boku.Vanyel nie przestawał patrzeć przed siebie, na konary i gwiazdy, które wyglądały te raz, jak gdyby ktoś schwytał je w sieć gałęzi.- Czy on był heroldem? - Głos chłopca zabrzmiał bojaź­liwie.- Nie.Uczniem.Przestań Odejdź.- Jak dawno temu to było?- Dziś mija dwanaście lat.Już dwanaście lat jestem sam.Dwanaście długich, długich lat w świadomości, że nigdy już nie będę pełną istotą ludzką.- Co się stało? - dopytywał się chłopiec; z jego pytań znać było, że wypowiada je osoba naprawdę bardzo jeszcze młoda.- Zabił się.Proszę bardzo.Zadowolony? Pójdziesz sobie teraz?- Ale.- W tym głosie nie było potępienia, jedynie dezo­rientacja.-.dlaczego? Jak mógł.gdy miał Towarzysza?A więc tyle już wiesz, prawda? Że jak umieramy, to i one umierają? Tylko że nie wiesz wszystkiego, chłopczyku.- Wyparła się go.Dlatego to zrobił.Nie potrafił znieść.Nie mógł dokończyć.Zapadła cisza - cisza mącona raz po raz szelestem liści.Va­nyel zwiesił głowę, mocując się ze swą boleścią, w nadziei, że chłopiec zrozumie to i wreszcie sobie pójdzie.Tashir jednakże przysunął się nieco bliżej.- Nie rozumiem - wyznał z pokorą.- Nie potrafię sobie wprost wyobrazić, co mogło się stać.Proszę cię.Vanyel wziął głęboki, przejmujący dreszczem, oddech.Ta­shir oczywiście nie miał najmniejszego zamiaru odchodzić, do­póki nie zaspokoi swej ciekawości.Więc powiedz mu i skończ z tym raz na zawsze.Zadarł głowę, spoglądając na jakże dalekie i nieczułe gwiazdy.- Lendel był podopiecznym Savil, gdy ojciec posłał mnie do niej, ponieważ w jego mniemaniu nie byłem prawdziwym męż­czyzną - zaczął, starając się mówić takim tonem, jakby jego opowieść dotyczyć miała kogoś innego.- Nie wiedziałem wów­czas, że ojciec obawiał się, iż jestem homoseksualistą.On tym­czasem wszelkimi sposobami dążył do uchronienia mnie od tego.Trzymał mnie pod kloszem, naprawdę.Nie miałem pojęcia, że.cóż, przypuszczam.w każdym razie wiedziałem, że jestem inny, lecz nie miałem pojęcia dlaczego.- Wciągając oddech w piersi,uczuł ból.- W domu nie byłem lubiany.Wychowankowie, moi bracia, wszyscy uważali mnie za maminsynka.I ciągle jakoś odnich odstawałem.Po jakimś czasie przestałem starać się zaskar­bić sobie ich sympatię, ale.no cóż.Wspomnienia wyłaniające się z pamięci były tak żywe, jakbydotyczyły zdarzeń poprzedniego dnia.- Withen więc wyprawił mnie do Przystani, gdzie czułem się jeszcze bardziej wyobcowany.- Próbował się zaśmiać, ale z jego gardła wydobyło się tylko jakieś chrapliwe charczenie.- Ulo­kowano mnie razem z Savil i jej protegowanymi.Savil miała za zadanie “zrobić ze mnie mężczyznę", ukształtować mnie w ko­goś takiego jak Mekeal, jak przypuszczam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •