[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Argumenty Browna są wyczerpujące, ale nie przedstawię ich w pełni, ponieważ o nieistnieniu omawianych zjawisk przekonuje mnie coś innego.Gdyby telepatyczne zjawiska były rzeczywistością, gdyby stanowiły swoisty kanał informacyjnego przekazu, uniezależniony od tych wszystkich zakłóceń szumami, jakim podlega przesyłana informacja zmysłowa, to ewolucja biologiczna bez wątpienia użyłaby takich fenomenów, ponieważ bardzo poważnie zwiększyłyby szansę przetrwania gatunków w walce o byt.Stado drapieżców, np.wilków, ścigające ofiarę w ciemnym lesie, roztrącane w biegu drzewami, o ileż łatwiej mogłoby stale być naprowadzane przez przewodnika na tracony ślad, gdyby pozostawał z towarzyszami w kontakcie telepatycznym, który, jak słyszymy, nie zależy ani od warunków atmosferycznych, ani od widoczności, ani od obecności przegród materialnych.Zwłaszcza już nie musiałaby ewolucja uciekać się do kłopotliwych i wymyślnych sposobów, mających na celu wzajemne odnajdywanie partnerów obu płci.Zwykły „zew telepatyczny” zastąpiłby powonienie, wzrok, zmysł hydrolokacyjny itd., itp.Jedynym właściwie zastanawiającym przypadkiem jest casus pewnej ćmy, która zwabia partnerów płciowych z odległości kilku kilometrów.Skądinąd wiadomo jednak, jak czułe są narządy węchowe, czy węchowo–dotykowe owadzich czułków.Ćma zwabia partnerów, umieszczona w Mateczce z siatki; nie wiadomo nic o tym, aby zjawisko powtarzało się, kiedy ją zamknąć w naczyniu hermetycznym.Poprzednio ukazaliśmy na przykładach, jakiej czułości dochodzą poszczególne zmysły zwierząt.Byłoby to pracą Ewolucji najzupełniej zbędną, gdyby zjawiska telepatyczne podlegały prawom naturalnego doboru.Dopóki zaś dobór ów działa, nie ma takich cech organizmu, które nie mogłyby mu podlegać, jeśli raz się już przejawią.A skoro jakieś ćmy, ludzie lub psy w eksperymentach wykazują telepatię, stąd wniosek, że jest ona właściwa organizmom żywym.Więc i mezozoiczni przodkowie ich winni byli te zjawiska przejawiać.Jeśli ewolucja przez dwa do trzech miliardów lat istnienia nie mogła skumulować zjawiska ponad tę zaledwie wykrywalną w tysięcznych eksperymentach miarę, to nie trzeba nawet analizy samego statystycznego narzędzia, aby dojść do wniosku, że cała ta problematyka żadnych na przyszłość perspektyw nie otwiera.W jakiekolwiek zresztą sięgniemy środowisko, dostrzegamy zarazem nadzwyczajną użyteczność potencjalną, na równi z całkowitą nieobecnością, zjawisk telepatycznych.Ryby głębinowe żyją w zupełnej ciemności.Czy zamiast prymitywnych narządów fosforyzujących, jakimi zaledwie w małym promieniu rozświetlają swe pobliże, by unikać wrogów i szukać partnerów, nie posłużyłyby się raczej ich lokacją telepatyczną? Czy nie powinny istnieć wyjątkowo silne związki telepatyczne pomiędzy rodzicami a ich potomstwem? A jednak samica, jeśli ukryć jej potomstwo, będzie go szukała wzrokiem, węchem, tylko nie „zmysłem telepatycznym”.Czy nie powinny były wytworzyć silnej łączności telepatycznej nocne ptaki? Nietoperze? Takich przykładów można by podawać setki.Tak zatem możemy być.spokojni, przemilczając perspektywy rozwoju technologii telepatycznej, ponieważ jeśli nawet w sieciach statystycznych protokołów tkwi jakaś kruszyna obiektywnej prawdy, jakiegoś zjawiska nieznanego, nie ma ona nic wspólnego z poznaniem pozazmysłowym[50].Co się tyczy psychokinezy, dość chyba kilku zdań dla zauważenia, że wszystkie statystyczne eksperymenty są zbędne, skoro wystarczy ustawić odpowiednio czuły, strunowy galwanometr Einthovena i poprosić jakiegoś atletę duchowego, aby spowodował przesunięcie wiązki światła, odbitej od lusterka galwanometru, a padającej na skalę, powiedzmy o jedną tysięczną milimetra.Potrzeba do tego siły, kilkanaście tysięcy razy mniejszej aniżeli ta, jakiej wymaga takie obracanie lecących z kubka na stół kości, które zmienia wynik, powiększając lub obniżając liczbę wypadających oczek w stosunku do oczekiwanej losowo.Atleta psychokinetyczny winien nam wdzięczność za ten pomysł, ponieważ na kości można wpływać przez krótką chwilę, nim wypadłszy z kubka, rozsypią się po stole, przed galwanometrem natomiast, działając na jego kwarcową strunę niezrównanej czułości, będzie mógł się koncentrować całymi godzinami, a nawet dniami.ZakończenieZakończenie książki jest po trosze jej podsumowaniem, warto więc może zastanowić się po raz ostatni nad ową skwapliwością, z jaką na martwe barki maszyn nie istniejących przerzuciłem odpowiedzialność za przyszłą Gnosis naszego gatunku.Mógłby ktoś spytać, czynie było to aby rezultatem niejakiej frustracji, niezupełnie przez autora uświadamianej, a stąd się biorącej, że —skutkiem ograniczeń historycznego czasu i własnych — niezdolny spenetrować naukę z jej perspektywami, wymyślił, a właściwie zmodernizował z lekka wersję owej sławnej „Ars Magna”, którą bystry Lullus zaproponował dosyć dawno, bo jeszcze w 1300 roku, a kilka wieków później Swift w „Podróżach Gullivera” wyśmiał należycie.Pozostawiając na boku sprawę mojej niekompetencji, tyle bym odpowiedział.Książka ta tym się różni od fantazji, że szuka dla hipotez możliwie pewnego oparcia, przy czym za najtrwalsze ma to, co realnie istnieje.Stąd ciągłe jej odwołania do Natury, ponieważ pod tym adresem funkcjonują zarówno „samosprawcze predyktory apsychiczne” jak i „urządzenie rozumiejące” — pod postacią chromosomowych korzeni i mózgowej korony wielkiego drzewa ewolucji.Warte fatygi, bo sensowne jest tedy rozważanie, czy potrafimy je naśladować — co się atoli tyczy pryncypialne j możliwości ich budowy, nie ma dyskusji, ponieważ wszystkie te „urządzenia” istnieją, i nie najgorzej, jak wiadomo, przeszły miliardoletni test empiryczny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]