[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Minęło jeszcze kilka sekund i daleko w dole nad czernizną ziemi rozjarzyła się nowa elektryczna łuna, zwaliła się pod stopy lecącej, ale w tejże chwili zawirowała jak śmigło i zapadła się pod ziemię.Jeszcze kilka sekund – i powtórzyło się dokładnie takie samo zjawisko;– Miasta! Miasta! – zawołała Małgorzata.Potem dwa czy trzy razy widziała pod sobą jakieś mętnie odbłyskujące klingi spoczywające w otwartych czarnych futerałach, domyśliła się, że to rzeki.Zadzierając głowę do góry i spoglądając w lewo, lecąca napawała się widokiem księżyca, który jak oszalały pędził nad nią, z powrotem ku Moskwie, a zarazem w jakiś niepojęty sposób stał nieporuszony, tak że widać było na nim wyraźnie coś ciemniejącego i tajemniczego, ni to smoka, ni to konika–garbuska, który zwracał w stronę porzuconego miasta swój spiczasty pysk.Za plecami Małgorzaty dał się słyszeć basowy poszum rozcinanego powietrza, poszum ów zaczął dopędzać lecącą.Powoli do owego poszumu czegoś, co mknęło niczym pocisk, dołączył się słyszalny w promieniu wielu wiorst śmiech kobiety.Małgorzata obejrzała się i zobaczyła, że dopędza ją jakiś frymuśny ciemny kształt.Kształt ów, w miarę jak doganiał Małgorzatę, stawał się coraz wyrazistszy, widać już było, że to jakiś jeździec.Wreszcie wszystko stało się jasne – zwalniając biegu dopędziła Małgorzatę Natasza.Była zupełnie naga, jej potargane włosy rozwiewał wiatr, leciała na oklep na spaśnym wieprzu, który w przednich racicach ściskał teczkę, zadnimi zaś wściekle młócił powietrze.Niekiedy połyskujące w świetle księżyca, a potem znów gasnące binokle zsunęły mu się z nosa i trzymając się na tasiemce leciały za nim, kapelusz zaś co chwila zsuwał się wieprzowi na oczy.Małgorzata przyjrzawszy się dokładniej rozpoznała w opasie Mikołaja Iwanowicza, a wówczas jej przemieszany ze śmiechem Nataszy śmiech zagrzmiał ponad lasami.– Nataszka! – przenikliwie zawołała Małgorzata.– Nasmarowałaś się kremem?– Kochana! – odpowiedziała jej Natasza budząc swoimi wrzaskami drzemiące sosnowe bory.– Królowo ty moja francuska! Przecież ja i jemu posmarowałam łysinę, jemu też!– Księżniczko! – płaczliwie zawył wieprz galopując z amazonką na grzbiecie.Natasza leciała obok i wśród śmiechów opowiadała jej, co zaszło w willi po odlocie Małgorzaty.Przyznała się, że nie tykając nawet żadnej z podarowanych jej rzeczy rozebrała się do naga, pobiegła po krem i niezwłocznie nasmarowała się nim.Po czym stało się z nią to samo, co przedtem stało się z jej chlebodawczynią.Podczas gdy Natasza śmiejąc się z radości zachwycała się przed lustrem swą czarodziejską urodą, otworzyły się drzwi i stanął przed nią Mikołaj Iwanowicz.Był niezmiernie podniecony, trzymał w rękach koszulkę Małgorzaty i swój własny kapelusz oraz teczkę.Zobaczywszy Nataszę Mikołaj Iwanowicz zaniemówił.A kiedy oprzytomniał, oświadczył, czerwony jak rak, że uważał, iż jest jego obowiązkiem podnieść koszulkę i przynieść ją osobiście.– Czego on nie wygadywał, ten świntuch! – piszczała i siniała się Natasza.– Do czego nie namawiał! Jaką forsę obiecywał! Mówił, że Klaudia Piotrowna o niczym się nie dowie! Co, może powiesz, że kłamię? – wołała do wieprza Natasza, ten zaś, skonfundowany, tylko odwracał ryj.Rozigrawszy się w sypialni, Natasza maznęła kremem Mikołaja Iwanowicza i osłupiała, zdumiona.Twarz wielce szanownego lokatora z parteru zwinęła się w ryj, jego dłonie i stopy przemieniły się w racice.Mikołaj Iwanowicz spojrzał w lustro, dziko zawył w rozpaczy, ale było już za późno.W kilka chwil później z Natasza na grzbiecie, szlochając rozpaczliwie, wylatywał z Moskwy gdzieś do diabła.– Domagam się przywrócenia mi mojego normalnego wyglądu! – nagle ni to wściekle, ni to błagalnie wykwiczał ochryple tucznik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]