[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic na to nie można już było poradzić.Czwórka nie zatrzyma takiej armii.Żeby tylko udało się uratować Eowinę - a potem, stanie się - jak to mówią krasnoludy - według Durina woli.Czwórka wojowników szła przez pole, prosto do linii haradzkiej armii.Moment został wspaniale utrafiony: bój za chwilę miał się zacząć - Tcheremczycy będą mieli inne kłopoty na głowie.Ale jak dać znać Eowinie o swojej obecności?Cylinderek, zalakowany purpurowym korkiem!.Dziecinna zabawka, ognista uciecha, którą tak lubi pokojowe plemię hobbitów!.Awantura, bezsensowne ryzyko - ale co jeszcze można zrobić?Ręka hobbita już ściskała ciepły drewniany cylinder, palce już dotknęły sznurka.A wtedy w haradzkich szeregach zagrzmiały bojowe rogi i wszystkie rydwany, co do jednego, szybko nabierając impetu, ruszyły w dół zbocza.Szeroko otwartymi oczami, zapomniawszy o szabli i o łuku, Eowina patrzyła przed siebie, nie mając siły odwrócić spojrzenia.Gdziekolwiek spojrzeć, od horyzontu do horyzontu, od gór do lasu, rozwijała się kapa z setek tysięcy żywych istot.Za ich plecami widać było tylko dym.Wydawało się, że to właśnie on je rodzi, swe niezliczone sługi i niewolników, którzy posłuszni złej woli chmury, idą i idą przed siebie - by zabijać i być zabijani.Przednie oddziały podeszły już wystarczająco blisko; można było zobaczyć poszczególnych wojowników, lekko uzbrojonych, z krótkimi dzidami albo toporami.Nie nosili hełmów, tarcz ani kolczug.Bolesne pchnięcie w ramię przywróciło dziewczynę do przytomności.Zmrużywszy oczy, Szary uważnie wpatrywał się w nią, a jego spojrzenie sprawiło, że Eowinę natychmiast opuścił strach.Ich rydwan, nabierając impetu, turlał się w dół po łagodnym, długim zboczu, prosto na spotkanie z najeźdźcami.W dole, pod podłogą z desek, słychać było miarowy tupot nóg.Błyszczały, zlewając się w jeden wirujący krąg, ostre kosy na obwodach kół.Wojownicy Szarego już się przygotowali do walki.Nałożyli strzały na cięciwy, wystawili włócznie.Z prawej i lewej strony wozu Eowiny turlały się dziesiątki innych rydwanów.Ich długi łańcuch rozwinął się na trzy, a może nawet i więcej mil, ale skrzydła wrażej armii i tak mogły bez przeszkód otaczać bojowe wozy rabów.- Pierwsze uderzenie niczego nie przesądzi - zauważył spokojnie Szary.Setnik znieruchomiał w swojej ulubionej pozycji - ręce skrzyżowane na piersi - i beznamiętnie spoglądał na szybko zbliżające się wrogie szeregi.Pierzastoręcy atakowali bez żadnego szyku, dodając sobie ducha wizgliwymi bojowymi okrzykami.Wydawać by się mogło, że widok zbliżających się rydwanów wcale nie poruszył wrogów Wielkiego Tcheremu.Wojownicy innych ludów być może staraliby się usunąć z drogi, rozstąpić, przepuścić rozpędzone już, najeżone żelazem powozy; pierzastoręcy natomiast jakby niczego nie zauważali.Wręcz przeciwnie - wydawało się, że blask wirujących kos na kołach nawet ich przyciąga.- Przygotować się! - rzucił rozkaz Szary.Niewolnicy unieśli łuki i włócznie.Eowina natomiast była w rozterce z sumieniem: Po raz pierwszy w życiu miała przystąpić do walki z tymi, którzy nie uczynili jej żadnej krzywdy, nie wyrządzili zła ani jej, ani jej ziomkom.Dlaczego zabijać tych ludzi? Chociaż miała dopiero piętnaście lat, widziała już śmierć i cierpienie; i - mimo że dziewczyny w rohańskich stepach dorośleją szybciej niż gdzie indziej i uczą się walczyć na równi z chłopakami, ona nie mogła się zmusić, by pierwsza wypuścić strzałę w stronę atakujących.Szary chyba zrozumiał jej wahanie.- Albo zabijesz ty, albo zabiją ciebie.- Obdarzył ją okrutnym spojrzeniem.- Wybieraj, ale nie zwlekaj!Wojownicy pierzastorękich byli tuż- tuż.Oczywiście nie mieli na rękach piór.Jak to wyjaśnił Wingetor, pióra były tylko znakiem odróżniającym arystokrację od reszty.Eowina widziała zupełnie zwyczajnych ludzi, szczupłych, wysokich, z wydłużonymi owalami twarzy, smagłych.Każdy z nich miał na głowie pióropusz.Świsnęła pierwsza strzała wypuszczona przez któregoś z pierzastorękich.Tcheremczycy nie wyposażyli niewolników w zbroje, chroniły ich tylko ścianki wozów; co rusz trzeba było chylić głowę przed szeleszczącą śmiercią.Pod stopy Eowiny trafiła już spadająca strzała - grube drzewce, byle jak umocowane opierzenie, grot z kości.Takie służyły rohańskim dzieciakom do zabawy, gdy otrzymywały swoje pierwsze w życiu pancerze z grubej byczej skóry.Ech, gdyby tak miała kolczugę!.Niechby nawet nie była taka jak mistrza Holbytli, niechby była najzwyklejsza!.- Strzelaj! - ryknął Szary.Do wrażych szeregów pozostało niewiele.Rydwan rozpędzał się coraz bardziej, wściekle wirowały sierpy na kołach, gotowe wciąć się w nieosłonięte niczym ludzkie ciało.Pozostali niewolnicy razem wystrzelili, pośpiesznie nakładali na cięciwy nowe strzały.Nie sposób było spudłować, tak zwarte i szczelne były szeregi wrogów.Eowina niepewnie uniosła łuk.i nagły ból lewego ramienia, niespodziewany i gwałtowny, jak oparzenie, zmusił ją do wypuszczenia pierwszej strzały.Na zawsze pozostający bez imienia wojownik pierzastorękich chwycił się za przebitą pierś i runął.Kilka chwil później rydwan wbił się w tłum.Pierwszą rzeczą, jaką usłyszała Eowina, był tępy, straszliwy chrzęst.Chrzęst, który w mgnieniu oka zmienił się w przerażający chór przedśmiertnych wrzasków.Miażdżąc, tnąc i kalecząc, rydwan wyrąbywał sobie drogę przez morze ludzi, a jego burty stały się w kilka chwil purpurowe od krwi.Eowina wystrzeliła tylko jedną strzałę.I znieruchomiała porażona koszmarem, nie mając siły patrzeć, nie mając też siły się odwrócić.Widziała, z jaką łatwością ogromne kosy szatkowały ludzkie ciała, jak przebijały na wylot pierzastorękich długie włócznie, cięły topory i przeszywały strzały.Zamiast rozstąpić się przed potworem, ci rzucili się nań ze wszystkich stron.Widziała ich twarze - nie były to ludzkie oblicza, nie były to nawet zwierzęce pyski, nie.Wyglądali tak, jakby jakaś siła wyssała do cna dusze tym nieszczęśnikom, wydając ich potem na rzeź.Napastnicy najwidoczniej zapomnieli o tym, że życie dostaje się tylko raz, że walka polega na pokonaniu przeciwnika tak, by samemu nie zginąć, że umieranie bez sensu jest rzeczą najprostszą.Pierzastoręcy pchali się do rydwanu ze wszystkich stron, jakby chcieli zatrzymać go gołymi rękami.Ich toporki usiłowały skruszyć pociemniałe od krwi sierpy - bezskutecznie; sami wojownicy rzucali się pod koła, usiłowali chwycić za wystające groty włóczni i wspiąć się po nich do góry - tylko po to, by rozwaliły im czaszki długie topory wojowników Szarego.Sam setnik nie dotknął ani włóczni, ani łuku.Nie zwracając uwagi na odbywającą się dokoła straszliwą rzeź, na bryzgi krwi, rozglądał się bacznie, rzucając rozkazy.Najgorsze, co mogło się przydarzyć rydwanowi i jego załodze, to ugrzęźnięcie w stertach martwych ciał, utrata rozpędu i zatrzymanie wozu.To byłoby wyrokiem na cały oddział.Zanim wyczerpią się siły tych, którzy popychają rydwan, Szary musiał wyrwać się z terenu bitwy albo znaleźć takie miejsce, w którym mogliby przetrzymać oblężenie.Eowina odwróciła się.Tam, na grzbiecie wzgórza, nieruchomo stała kawaleria Wielkiego Tcheremu.Stali jeźdźcy, obojętnie przyglądając się rzezi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]