[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.DorothySutton rozejrzala sie.- Trzeba - powiedziala - usunac stad te doczesne szczatki, Jemimo.Gdzie jest Annabel?- Jestem tu.- Oho! Nie próznowalas, widze.Zadbalas o siebie.- A jakze - Annabel Prentiss z duma spojrzala na pustookiego Adama Stoughtona, idacego za niasztywno i poslusznie niczym piesek.- Kawal chlopa, prawda? Przystojny.I jurny, ze ha!- A my? - zawyla znowu zalosnie Patience Whitney.- A my kiedy?- Nastepnym razem - zawyrokowala Dorothy Sutton.- Annabel, czy ten stronnik prawa i królajuz calkiem pod urokiem? Opanowany? Niespodzianki nie zrobi?- Nie zrobi - zapewnila Annabel Prentiss.A Adam Stoughton pokazal jej, jak bardzo sie myli.Pchnal ja tak silnie, ze z impetem usiadla na ziemi, prosto pod nogami Jemimy Tyndall.Cieslazas rzucil sie do ucieczki.Sadzil chyzo srodkiem uliczki, wsród szpaleru zaskoczonych kobiet.Przemknal obok mezczyzn, znieruchomialych z lyzkami w dloniach, zamarlych, zastyglych zadlugim stolem jak tableau, iscie niczym parodia Ostatniej Wieczerzy.- Zatrzymac go! - krzyknela Dorothy Sutton.Jemima Tyndall uniosla obie rece, wykonala nimi gest, jak gdyby odpychala od siebie cosniewidzialnego a ciezkiego zarazem.Adam Stoughton wywalil sie, pokulal po ziemi w oblokukurzu, ale zaraz zerwal sie, w kilku susach dopadl zielonej dwukólki Frances Flowers, wskoczylna koziol, porwal bat.- Jaaaaaaaa-haaaa!Sploszony wrzaskiem i chlasnieciem bata po zadzie srokaty ogierek z impetem wyrwal doprzodu, zas scigajace ciesle kobiety az przysiadly i skurczyly sie pod gradem zwiru, strzelajacymspod kopyt.Dwukólka przez moment leciala za koniem, nie dotykajac ziemi kolami, potemopadla, podskoczyla na wyboju na sazen w góre.Uczepiony lejców Adam Stoughton przezchwile wisial w powietrzu, zdawalo sie, ze wyleci.Ale nie wylecial.Wrzasnal, jeszcze razsmagnal srokacza batem, dwukólka pomknela ku lasowi jak wyscigowa kwadryga.I bylby ciesla Adam Stoughton uciekl, gdyby nie mala Verity Clarke.Verity szla skrajem pola kukurydzy, niosac w czulym i mocnym objeciu rudego kota.Kotrozcapierzal lapy i nie wygladal na zachwyconego, ale meznie i godnie znosil czulosci.A gdydwukólka i Adam Stoughton pedzili opodal, Verity upuscila kota, wycelowala palec w wehikul iswidrujaco krzyknela.Z piasty kola deszczem sypnely sie iskry, buchnal dym i ogien.Srokatyogier stanal deba, dyszel i orczyca pekly z trzaskiem, szleje zerwaly sie.Dwukólka wyleciala wgóre jak kometa z ognistym ogonem i gruchnela o ziemie, z nieopisanym loskotem rozlatujac siew drzazgi.- Ja nie tak chcialam! - rozbrzmial w ciszy cienki i zalosny krzyk Verity Clarke.- Wcale nie tak!Ja chcialam tylko zatrzymac kólko! Przepraszam!Kilka kobiet poszlo w tamta strone.Dorothy Sutton czekala, az wróca, skrzyzowawszy rece podpiersiami.Z miejsca wiedziala, z czym wracaja.- Niestety - potwierdzila obawy Frances Flowers.- Nie zyje.Skrecil kark.Szkoda.- Szkoda - powtórzyla przez zacisniete zeby Annabel Prentiss.- Szkoda - przyznala rzeczowo Jemima Tyndall.- Tylko on, pastor i chlopak byli w miarewartosciowym materialem prokreacyjnym.Cóz, co sie stalo, to sie nie odstanie.Z tym dzieckiemnalezaloby jednak porozmawiac.Powaznie porozmawiac.- Uczynie to - zapewnila Dorothy Sutton, po czym odwrócila sie w strone stolu, przy którymmezczyzni, znudzeni apatycznym przygladaniem sie, wznowili posilek.Jak gdyby nic sie niestalo.- Frances, zrób tu porzadek.- Tak, oczywiscie.Panie Adrianie van Rijssel!- Tot Uw dienst, juffrouw.- Prosze - rzekla wladczo Frances Flowers - usunac z drogi resztki dwukólki.Prosze schwytackonia.Prosze zabrac stad trupy.Prosze zaniesc je do lasu i przybic do drzew.W zwyklejodleglosci od osady.Czy zrozumial pan?- Ja, juffrouw.- Lepiej idz z nimi, Frances - polecila Dorothy Sutton.- I sama dopilnuj wszystkiego.- Dobrze.- Verity! Chodz tu do mnie.Zostaw tego kota i chodz tu, moja panno.Predziutko!- Ide, babko!Szly wolno miedzy domami.Dwie kobiety.Stara i otyla, w czarnej pelerynie i czarnymkapeluszu z klamra, trzymajaca za reke drepczaca u jej boku mloda w niebieskiej sukience.- Babko, ja naprawde nie chcialam.- Nic nie mów.Na progu jednego z domów stala Faith Clarke.W towarzystwie mlodej kobiety o jasnychwlosach.Jasnowlosa uklonila sie.- Nie ma juz - powiedziala powaznie Dorothy Sutton - zadnych powodów do obaw.Przeminely.Jestes bezpieczna, Janet Hargraves.- Dziekuje - Janet Hargraves dygnela niezgrabnie, widac bylo, ze noga wciaz sprawia jej klopoty.- Dziekuje.Nie wiem, jak sie odwdziecze.- Nie musisz sie odwdzieczac.Janet Hargraves dygnela znowu.Bez slowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]