[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja­kież było jego zdumienie, kiedy cała piątka przypadła mu do nóg.- Myślałem, że nie żyjesz, mój panie! - odezwał się speszony Sleet.- Nie mogłem powstrzymać się od opowiedzenia im tej pięknej hi­storii.- Widzę - rzekł Valentine - że nowiny rozchodzą się szybciej, niż­bym sobie tego życzył, i to bez względu na to, jak uroczyście przysię­galiście milczeć.No, dobrze, Sleecie, wybaczam ci.- Zwrócił się teraz do ludzi Gorzvala: - Wstańcie.Wstańcie.To czołganie się po piasku nie jest nikomu potrzebne.Podnieśli się.Pogarda do Gorzvala, jaka malowała się na ich twa­rzach, była niemożliwa do ukrycia, ale zdumienie, że oto stoją bezpo­średnio przed obliczem Koronala, było jeszcze większe.Z tej piątki, jak Valentine szybko się zorientował, Hjort i jeden z ludzi wybrali po­byt na Kangrisornie, w nadziei na znalezienie jakiegoś sposobu na powrót do Piliploku i podjęcia tam na nowo swojego zawodu.Pozo­stała trójka poprosiła o pozwolenie na udział w pielgrzymce.Nowymi członkami szybko rozrastającej się grupy były dwie ko­biety - cieśla okrętowy Pandelon i cerowaczka żagli Cordeine - oraz mężczyzna Thesme, obsługujący na statku kołowroty.Valentine przy­witał ich mile i odebrał przysięgę na wierność, choć ta ceremonia za każdym razem tak samo go krępowała.Powoli jednak przyzwyczajał się do różnych atrybutów swej władzy.Grigitor i jego dzieci nie zwracali najmniejszej uwagi na klęczącą i całującą rękę Valentine'a grupkę.To dobrze, pomyślał.Dopóki nie porozmawiam z Panią, nie życzę sobie rozprzestrzeniania na cały świat wiadomości o mojej osobie.Wciąż jeszcze nie był pewny, jaką przyjmie strategię, ani też nie ufał zbytnio swojej sile.Poza tym, gdy­by wszem i wobec rozgłaszał, że żyje i nieźle się miewa, mógłby ścią­gnąć na siebie uwagę obecnego Koronala, a ten z pewnością nie cze­kałby spokojnie, aż pretendent do tronu przybędzie na Górę Zamkową.Trimaran podniósł żagle.Płynął od jednej złocistej wyspy do dru­giej, poruszając się w przybrzeżnym kanale, i tylko od czasu do czasu wychodził na głębsze, niebieskie wody.Mijali po kolei Lormanar i Climidole, Secundail, Blayhar Strand i Garhuven, i Wiswis Keep, potem Quile i Fruil, potem Dawnbreak, Nissemhold i Thiaquil, potem Roazen i Piplinat.Opłynęli wielkie półkole piaszczystej mierzei nazywa­nej Panną.Wstąpili na wyspę Sungyve po świeżą wodę, na Musorn po owoce i świeże jarzyny, a na Cadibyre po kilka beczułek młodego ró­żowego wina, cieszącego się dobrą sławą na całym Archipelagu.I wreszcie po wielu dniach podróży wzdłuż małych wypieszczonych słońcem skrawków lądu wpłynęli do rozległego portu na Rodamaunt Graun.Była to wielka, górzysta, kipiąca zielenią wyspa, ze wszystkich stron otoczona czarnymi wulkanicznymi plażami, a od południa wy­posażona przez naturę we wspaniałe falochrony.Rodamaunt Graun dominowała na całym Archipelagu i swoją wielkością, i niebagatelną, jak zapewniał Grigitor, bo aż pięcioipółmilionową liczbą mieszkań­ców.Większość z nich skupiła się prawdopodobnie w dwu bliźnia­czych miastach, rozłożonych wokół portu niczym dwa skrzydła jakie­goś olbrzymiego ptaka, ale zbocza majaczącego w chmurach central­nego szczytu wyspy również musiały być całkiem gęsto zaludnione, o czym świadczyły wznoszące się aż do połowy stoków równe rzędy do­mostw zbudowanych z trzciny i drewna skupikowego.Nad ostatnią li­nią domów stok był porośnięty gęstym lasem, a jeszcze nad nim, hen, wysoko, wznosił się pióropusz białego dymu, gdyż na wyspie Roda­maunt Graun był czynny wulkan.Ostatnia erupcja, powiedział Grigi­tor, zdarzyła się niecałe pięćdziesiąt lat temu.Patrząc jednak na zasiedziałe z dawien dawna domostwa i nieprzerzedzone lasy, trudno było dać wiarę jego słowom.Podróż “Dumy Mardigile" dobiegała kresu, lecz zanim Grigitor zawrócił w drogę powrotną, z własnej inicjatywy pomógł pielgrzymom wynająć łódź - również trimaran, chyba jeszcze bardziej imponujący od turkusowej “Dumy" - która miała ich przewieźć aż na Wyspę Snu.Kapitanem “Królowej Rodamaunt" była Namurinta, kobieta o kró­lewskiej postawie, królewskim sposobie bycia, z długimi prostymi wło­sami, równie białymi jak włosy Sleeta, i dziewczęco gładkiej twarzy.Z wyraźną kpiną w oczach długo szacowała wzrokiem swoich pasaże­rów, jakby zastanawiając się, co też może łączyć ze sobą zbieraninę dziwnych typów chętnych do odbycia wspólnej pielgrzymki, i to poza sezonem.Nie była wylewna, bo powiedziała tylko tyle:- Jeśli nie zostaniecie przyjęci, zabiorę was z powrotem na Roda­maunt Graun, ale w takim wypadku poniesiecie dodatkowe koszty.- Czy często się zdarza, że Wyspa nie przyjmuje pielgrzymów? - Nie wtedy, kiedy przybywają we właściwym czasie.Jesienią, o czym chyba wiecie, statki pielgrzymie nie kursują, więc należy się li­czyć z trudnościami.- Aby się tu dostać, pokonaliśmy szmat drogi nie natrafiając na jakieś szczególne kłopoty - odezwał się pogodnie Valentine, wywołu­jąc tym stwierdzeniem zduszony śmiech Carabelli i teatralne chrząk­nięcie Sleeta.- Ufam, że i w dalszej podróży nie doświadczymy więk­szych.- Jestem pełna podziwu dla waszego zdecydowania - powiedzia­ła Namurinta, dając znak załodze, aby przygotowała się do odpły­nięcia.Wschodnia część Archipelagu, skręcająca lekko na północ, była łańcuchem sterczących z wody skalistych szczytów i w niczym nie przy­pominała części południowej, w której dominowały płaskie wyspy ko­ralowe, takie jak Mardigile i jej sąsiadki.Studiując mapy Namurinty Valentine doszedł do wniosku, że ta część Archipelagu była kiedyś wychodzącą daleko w morze ostrogą półwyspu usytuowanego w południowo-zachodnim zakątku Wyspy Snu.Podnoszące się Morze We­wnętrzne musiało pochłonąć ową ostrogę już bardzo dawno temu, pozostawiając nad wodą samotne szczyty.Między najbardziej na wschód wysuniętą wyspą a Wyspą Snu leżało teraz kilkaset mil otwar­tego morza, stanowiącego groźbę nawet dla tak dobrze wyposażone­go stateczku, jakim był trimaran Namurinty.Ale tym razem nic nie zakłóciło pielgrzymom podróży.Zatrzy­mali się po drodze w czterech portach - Hellirache, Sempifiore, Dimmid i Guadeloom - po wodę i po wiktuały; spokojnie minęli Rodamaunt Ounze, ostatnią wyspę Archipelagu, i weszli w Kanał Ungehoyer, który oddzielał Archipelag od Wyspy Snu.Był to szeroki i płytki szlak morski, obfitujący w ryby wszelkiego rodzaju i inne nadające się do odłowu stworzenia.Wyspiarze łowili na całych jego wodach, nie zapuszczali się jednak na najbardziej położone na wschód pięćset mil, które wchodziły w zasięg uświęconej strefy Wyspy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •