[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rush popro­sił uczestników obrad o dyskrecję, czysto prowizorycz­ną, ponieważ obawiał się, że nadanie sprawie sensa­cyjnego charakteru przez prasę może tylko przeszko­dzić w otrzymaniu niezbędnych funduszów, rzecz bo­wiem stałaby się od razu przedmiotem politycznej rozgrywki w Kongresie, gdzie pozycja Rusha, jako przedstawiciela silnie krytykowanej administracji, by­ła zachwiana.Zdawać się mogło,, że sprawie został nadany bieg możliwie rozsądny, gdy całkiem nieoczekiwanie wmie­szał się w nią niedoszły doktor fizyki, D.Ph.Sam Laserowitz.Z całej relacji o procesie Swansona wy­czytał tyle tylko, iż rzeczoznawca sądowy ani słowem nie wspomniał w.swym orzeczeniu, jakoby “strefy milczenia” na taśmach były “pustymi miejscami” spo­wodowanymi periodycznym wyłączaniem aparatury.Pojechał zatem do Melleville, gdzie toczył się proces, i siedział w hotelu, oblegając obrońcę Swansona, po­nieważ pragnął dostać taśmy, które winny były, w je­go rozumieniu, znaleźć się w muzeum “osobliwości kosmicznych”.Adwokat nie chciał mu ich jednak wydać jako osobie raczej niepoważnej; Laserowitz, który wszędzie wietrzył “antykosmiczne spiski”, wynająwszy prywatnego detektywa śledził obrońcę i dzięki te­mu dowiedział się, że jakiś człowiek, obcy” w mieście, który przyjechał rannym pociągiem, zamknął się z adwokatem w hotelu i otrzymał od niego taśmy, po czym wywiózł je do Massachusetts.Człowiekiem tym był doktor Rappaport.Laserowitz posłał swego detektywa tropem niczego -nie podejrze­wającego Rappaporta, a gdy ten pojawił się w Wa­szyngtonie i kilkakrotnie złożył wizytę Rushowi, uznał,że nadszedł czas działania.Bardzo niemiłym zaskoczeniem dla Rusha i kandydatów na uczestników opera­cji Masters Voice był więc, artykuł w “Morning Star”, przedrukowany przez jedną z gazet waszyngtońskich; w którym, pod odpowiednim nagłówkiem, Laserowitz donosił, jak to administracja usiłuje nikczemnym spo­sobem schować pod korcem bezcenne odkrycie, do­kładnie tak samo, jak kilkanaście lat przedtem po­grzebała oficjalnymi wypowiedziami departamentu lotnictwa tak zwane UFO -r- nie zidentyfikowane obiekty latające, czyli sławetne Talerze.Teraz dopiero Rush uznał, że sprawa może nabrać i niepożądanego aspektu na arenie międzynarodowej, (gdyby komuś przyszło do głowy, że Stany Zjednoczone usiłowały ukryć przed wszystkimi fakt nawiązania łączności z cywilizacją kosmiczną.Nie przejął się co prawda zbytnio artykułem, gdyż jego niepoważny ton dyskredytował zarówno autora, jak i samą informa­cję, liczył więc, jako najbardziej doświadczony na terenie praktycznym publicity, na to, że jeśli zachowa się milczenie, wszczęty hałas sam rychło ucichnie.Baloyne jednak postanowił pójść, całkiem prywatnie, do Laserowitza, ponieważ - wiem to od niego - było mu po prostu żal tego maniaka kosmicznych kontaktów.Sądził, że kiedy w cztery oczy zaproponuje mu jakieś podrzędniejsze stanowisko w Projekcie, wszystko naprawi.Krok okazał się jednak lekkomyśl­ny, choć podyktowany najlepszymi intencjami.Baloy­ne, który nie znał Laserowitza, dał się nabrać na ini­cjały “D.Ph.” i myślał, że będzie miał do czynienia z jakimś może odrobinę trąconym, żądnym rozgłosu, zarobkującym niewybrednymi sposobami - ale prze­cież kolegą, naukowcem, fizykiem.Tymczasem zna­lazł się naprzeciw rozgorączkowanego człowieka, któ­ry, usłyszawszy, że “gwiazdowy list” jest autentyczny,.oświadczył mu z histeryczną nonszalancją, że taśmy, a więc i “list”, stanowią jego własność prywatną, , z której go obrabowano, a w dalszej rozmowie doprowadził Baloyne'a do wściekłości; widząc, że z nim na słówka nie wygra, Laserowitz wypadł na korytarz i tam zaczął wrzeszczeć, że przekaże sprawę ONZ-towi, Try­bunałowi Praw Człowieka, po czym wsiadł do windy i pozostawił Baloyne'a niewesołym refleksjom.Widząc, co nabroił, Baloyne pojechał niezwłocznie; do Rusha i wszystko mu opowiedział.Rush zaniepo­koił się poważnie o losy Projektu.Jakkolwiek szansę, że gdziekolwiek zechcą poważnie wysłuchać Laserowitza, były nikłe, przecież taka ewentualność nie da­wała' się wykluczyć, a gdyby afera przedostała się' z prasy brukowej do metropolitarnej, na pewno nabrałaby charakteru politycznego.Wtajemniczeni wyobrażali sobie doskonale, jaki podniesie się krzyk, że Stany Zjednoczone usiłowały obra­bować ludzkość z tego, co winno stanowić jej własność wspólną.Baloyne sugerował wprawdzie, że można by zapobiec temu jakimś zwięzłym, półoficjalnym przynajmniej komunikatem, lecz Rush ani po temu upoważnień nie miał, ani nie zamierzał się o nie starać, ponieważ - tłumaczył - rzecz wciąż jeszcze nie jest całkowicie pewna i żyrować przedsięwzięcia swo­ją całą powagą na forum międzynarodowym rząd,, choćby chciał, nie może dopóty, dopóki wstępne prace nie udowodnią prawdziwości dotychczasowych do­mniemań.Że zaś szło o delikatną materię, Rush zwró­cił się nolens volens do swego znajomego, Barretta, przywódcy demokratycznej mniejszości w Senacie, ten zaś z kolei, poradziwszy się swoich ludzi, chciał uru­chomić Federalne Biuro Śledcze, ale stamtąd skiero­wano go do Centralnej Agencji Wywiadu, albowiem jakiś wybitny prawnik z FBI uznał, że Kosmos, jako leżący poza granicami Stanów, w kompetencje Biura Federalnego nie wchodzi, podlega natomiast CIA, bo ta właśnie poświęca się problemom zagranicznym.Nieszczęśliwe konsekwencje tego kroku przejawiły się nie od razu, ale w ten sposób został zainicjowany proces już nieodwracalny.Rush, jako osobistość z pogranicza nauki i polityki, zapewne orientował się w niepożądanych skutkach oddania Projektu pod taką piekę, toteż powstrzymawszy jeszcze swojego senato­ra na dwadzieścia cztery godziny, wysłał dwu zaufanych do Laserowitza, by przemówili mu do rozsądku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •