[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na-wet twoja ręka nie może mieć wpływu tam, gdzie jest miłość i silna wola.Nie chciałbym ztobą walki i dlatego proszę: uspokój się.Po namyśle zrozumiesz, że upierać się nie ma zasady.Sama pokochasz Stefcię i pobłogo-sławisz nam.Księżna wyrwała mu rękę. Nie licz na to nigdy.Już chociaż to ode mnie zależy! Ja wam nie pobłogosławię!Waldemar, blady, straszny, przeciągnął ręką po czole, na którym wystąpiła lekka rosapotu.W oczach już nie miał ogni, ale zimny, przerażający chłód.Rzekł z okropną siłą w gło-sie, jakby wydawał wyrok śmierci: Więc ja.wbrew twej grozbie zaślubię Stefcię.Księżna patrzała na wnuka przerażona, załamała ręce i prędko wyszła z pokoju. On mię i do tego zmusi!.on i do tego zmusi.Boże! Boże! szeptała sinymi wargami.Waldemar po jej wyjściu ścisnął rękoma głowę i ciężko usiadł na fotelu.To, czego sięnajwięcej obawiał, nastąpiło.On wiedział, że bez błogosławieństwa i bez pozwolenia babkiStefcia nie zostanie jego żoną.Pierwszy raz ten człowiek silny, jakby z granitu uczuł się zła-manym.Jakaś głucha rozpacz zatargała jego duszą.Bunt, gniew, oburzenie rozrywało mupiersi.Przed oczyma stanęła mu postać Stefci.Jej ciemne fiołkowe oczy spojrzały na niegobłagalnie, pełne miłości i słodkich ponęt.Jej różowe usta szeptały gorące słowa, długie rzęsykładły się na ślicznej twarzy z jakąś rozkoszną pieszczotą.Obraz ten czarował go, upajał! Dziecko moje, szczęście moje!.zwalczę wszystko dla ciebie.bądz spokojna! prze-mawiał do wizji.Gorycz, żal, ból niezmierny miotały nim na samą myśl, że ją odtrącają tę jego złotądziewczynę.Cierpiał, lecz nie uległ.Ból go nie zmiażdżył, przeciwnie podniecał do walki.Czuł napływ do krwi nowych, niezmożonych sił.czuł, że mur, który przed nim wznoszą,rozerwie własną piersią, zetrze w miał.Czuł, że przeskoczy tę przepaść, która się przed nimotworzyła.Posiadał siłę, lot sokoli i szpony orła.Będzie nimi pruł owe masy przeciwne, roz-dzierał mgłę niechęci, aż dotrze do jasnej przestrzeni swych pragnień.Tam wprowadzi Stef-cię, pogrążoną w trwożnej niepewności.On trzyma w swej dłoni jej los, szczęście i nie za-58wiedzie jej. Musi tak być! musi tak być!W strasznej wichurze zbuntowanych uczuć szarpał nerwy, rozpalał krew żądzą zwycię-stwa.Otrzezwił go szelest sukni kobiecej.Podniósł głowę: przed nim stała panna Rita ze łzamiw oczach, bo uderzył ją jak piorun widok jego złamanej postaci.On zmarszczył się, powstałzły.Rita dotknęła ręką jego ramienia. Niech się pan nie gniewa, że weszłam.musiałam, wiem o rozmowie pana z ciocią.proszę nie tracić nadziei.Spojrzał na nią zdumiony i wzruszył ramionami. Ja tracę nadzieję? Kto to pani powiedział? Skoro walkę rozpoczynam, nie ustąpię.Ricie głos się załamał. Ja wiem, zle się wyraziłam, chciałam powiedzieć: niech się pan nie martwi.nie zabijazłą myślą.księżna da się przekonać ja.dołożę wszelkich starań do tego.Waldemar wiedział o uczuciach Rity względem siebie i słowa jej wzruszyły go.Patrzałna nią z uznaniem.Ona zrozumiała inaczej, myśląc, że on się tylko dziwi.Hardo podniosłagłowę do góry. Niech mi pan wierzy i nie zdumiewa się.Ja obiecuję to szczerze.choć Bóg widzi, jakmi ciężko.Azy spłynęły z jej oczu.Ordynat ucałował jej ręce. Dziękuję, droga pani, wdzięczność zachowam, ale niech się pani nie naraża babci.Jasam zwalczę wszystkie przeciwności. Chcę szczęścia dla was obojga.jesteście tego warci.Wybiegła z pokoju.Waldemar stanął przy oknie, szarpał dewizkę i usta gryzł do krwi.W godzinę potem, spokojny już i zimny, żegnał się z panną Szeliżanką, która mu oznaj-miła, że księżna jest bardzo zdenerwowaną i że przez nią posyła mu pożegnanie.Siedząc wsankach, Waldemar rzekł do siebie: Pierwszy akt odegrany.59XIIPostanowienie ordynata wywołało burzę w całej rodzinie.Księżna była nieubłagana, po-pierała ją pani Idalia i książę Franciszek.Hrabina wilecka żyła jak w gorączce.Nie należącdo rodziny, nie mogła mieć głosu, to ją dręczyło.Oburzona, zła, starała się w inny sposóbszkodzić Stefci: wyszydzając ją i jej stosunek do Waldemara.Lecz niedługo bawiła się w tensposób obrażona hrabina.Pewnego dnia otrzymała od ordynata grzeczny, ale treściwy list, poktórym straciła ochotę do wszelkich żartów ze Stefci.W Słodkowcach panowała niewyrazna atmosfera.Pan Maciej zagadkowo milczał, dziw-nie surowy.Zwykle odważna pani Idalia bała się teraz' wejść do gabinetu posępnego starca.Burzyła się w niej błękitna krew z powodu Stefci, lecz nie śmiała z ojcem mówić o tym.PanMaciej, zamknięty w sobie, przesiadywał na fotelu, przeżuwając ciężkie myśli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]