[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypatrzył się jej.Pomimo swego wrodzonego sceptycyzmu zaczynał wierzyć, że nie - ona nie umarła, i że tak - naprawdę istniała.Z wolna wyciągnął rękę i dotknął jej dłoni.- Czuję cię - powiedział bardziej jednak do siebie niż do niej.- Owszem, czujesz mnie.Jestem prawdziwa.- I wieczna?- Tak.- A więc Otto mówił nam wyłącznie prawdę?- Tak, Joe.Otto mówił nam wyłącznie prawdę.Joe podłożył dłoń pod brodę i oparł łokieć na blacie kuchennym, jak gdyby nie wiedział, co na to odrzec.- Powiedziałeś Lloydowi o Ottonie? - zapytała Marianna.W dalszym ciągu czuł od niej żar.Żar, żar i żar.Zupełnie jakby stał koło elektrycznego kominka.- Nie wierzę w to - zaprotestował Joe.- Nie jesteś prawdziwa.To niemożliwe.- Joe, wszystko stało się łatwe, skoro tylko raz skoczyłam na głęboką wodę.Skoro tylko raz okazałam wiarę.Jestem teraz czysta, Joe, oczyszczona.Nic oprócz duszy i dymu.Joe powiedział:- Chyba zwariuję.Posłuchaj.zamierzam zaraz stąd wyjść.W porządku? Mam zamiar wyjść na chwilę z tego mieszkania i jeśli jesteś prawdziwa, będziesz tu jeszcze, kiedy wrócę.Lecz jeśli nie jesteś.cóż, nie bardzo wiem, co wtedy.Będę musiał się nad tym zastanowić.Kirsty McLaren twierdzi, że ma bardzo dobrego psychoanalityka.- Joe - rzekła Marianna.- Jestem prawdziwa.- Pewnie, że jesteś.Pewnie, że prawdziwa.Tak samo jak Kaczor Duffy jest prawdziwy i Batman jest prawdziwy, i Struś Pędziwiatr.Są na pewno prawdziwi: można ich zobaczyć w telewizji.- Joe.- robiąc krok do przodu rozpoczęła Marianna.Joe zacisnął pięści i ryknął na nią niczym rozzłoszczony dwulatek:- Niech to szlag, Marianno! Boję się! Ty mnie przerażasz! Ty nie żyjesz, ale przecież tu jesteś!- Cśśś, Joe, w porządku.Wszystko idzie świetnie.Jestem duszą i dymem i czuję się absolutnie świetnie.- Zadzwonię do Lloyda.- Nie, Joe, nie dzwoń do Lloyda.- Jezus, Marianno, to obłęd.Będę musiał zadzwonić do Lloyda.- Powiedziałeś Lloydowi o Ottonie?- Oczywiście, że powiedziałem.A co ty myślałaś? Zapach nasilił się jeszcze bardziej.Joemu było tak gorąco, że pot zalewał mu czoło i piekł go w oczy.Przez cały czas cofał się przed Marianną, ona zaś okrążała go i przysuwała się bliżej, okrążała i przysuwała, aż Joego nawiedziło przeczucie, że nigdy się od niej nie uwolni.- Kiedy opuszczałeś grupę, Joe - powiedziała Marianna - Otto kazał ci obiecać, że nikomu nie powiesz.Nie pamiętasz? Złożyłeś przysięgę.- To nie była żadna przysięga.- Położyłeś rękę na Księdze Salamandry i przyrzekłeś nikomu nie mówić.Joe odpowiedział urywanym śmiechem.- Posłuchaj, daj spokój.Księga Salamandry to niezupełnie to samo co Biblia.- Owszem, niezupełnie.Jest potężniejsza niż Biblia.Biblia stwierdza jedynie, że w życiu zdarzają się cuda, Księga Salamandry mówi, czym są te cuda i w jaki sposób można je osiągnąć.- Gówno prawda.Marianna potrząsnęła głową.- Nie bluźnij, Joe.Zdążyłeś już złamać uroczystą przysięgę.Nie bluźnij na dodatek.- Może dla ciebie to bluźnierstwo, dla mnie to bzdury.Wyciągnął rękę do telefonu, lecz Marianna chcąc go powstrzymać, chwyciła go za nadgarstek.Rozległo się ostre skwierczenie palących się włosków oraz przypiekanej skóry i Joe wydał z siebie ryk bólu:- Aaaaachhhh! Chryste! Aaaaachhh! Wyrwał rękę z uścisku i podniósł do góry.Palce Marianny wypaliły wokół jego nadgarstka pięć szkarłatnych pasków.W miejscach tych skóra zakwitała już rojem pęcherzy.Wstrząśnięty, sztywnym, powolnym krokiem ruszył do kuchni i odkręcił do oporu kran.Trzymał nadgarstek pod zimnym strumieniem, póki przyprawiające o utratę zmysłów pieczenie nie zelżało do poziomu tępego bólu.Marianna podeszła i przyglądając się stała obok niego.Jej szara twarz była zupełnie pozbawiona emocji.Nie dało się odgadnąć, czy jest zadowolona, czy też jej przykro.- Wynoś się stąd, do cholery! - powiedział Joe roztrzęsionym głosem.- Musisz dochować przysięgi, Joe.Nikomu ani słowa.W przeciwnym wypadku wszyscy znajdziemy się w niebezpieczeństwie.- Niebezpieczeństwie? Jakim niebezpieczeństwie? Chryste, w jak sposób mnie tak poparzyłaś?Marianna znów wyciągnęła do niego rękę, lecz zdążył się cofnąć.- Tylko z daleka ode mnie, zgoda? Tylko nie podchodź.Lecz Marianna przez cały czas przysuwała się coraz bliżej, teraz zaś z wolna odpięła górny guzik prochowca.Joe wycofał się na drugi koniec kuchni, ani na chwilę nie odrywając od niej wzroku.Na oślep wymacał ręką blat, a potem uchwyt szuflady.Gdy Marianna odpinała drugi guzik, a w ślad za nim trzeci, zdołał otworzyć szufadę i zaczął w niej grzebać w poszukiwaniu kuchennego noża.- Joe.o ile przyrzekniesz, że dochowasz przysięgi.wszystko będzie dobrze.Ale musisz przyrzec.Odpięła ostatni guzik prochowca i jednym ruchem ramion zrzuciła płaszcz na ziemię.Pod spodem była naga, a jej skóra lśniła perłową szarością.Drobne piersi o ciemnych sutkach były takie same, jak je Joe zapamiętał.Tak samo krągły brzuch i ciężkie uda.Emanował z niej jednak matowy podskórny blask, który kojarzył mu się wyłącznie ze śmiercią.Jako chłopiec Joe widział wyciągniętego z Cahokia Canal we Wschodnim St.Louis topielca i jego skóra świeciła tą samą przygaszoną zgnilizną.W talii Marianna ściągnięta była szerokim czarnym pasem tak mocno, że jej ciało wylewało się spod niego dołem i górą.Sprzączka miała kształt jaszczurki wpisanej w okrąg.- Joe, nie pocałujesz mnie tak jak dawniej? Nie przytulisz się do mnie?- Tylko się, kurwa, nie zbliżaj - ostrzegł ją Joe.Jego palce zacisnęły się na najostrzejszym z noży do obierania warzyw i poczuł, jak kaleczy mu on rękę.Uchwycił go za rękojeść, wyciągnął z szuflady i począł zataczać nim łuki przed twarzą Marianny.Krew z poparzonego nadgarstka spływała mu po palcach i skapywala na ziemię.- Nie pokochasz się ze mną, Joe? - podchodząc bliżej wabiła go Marianna.Włożyła sobie rękę pomiędzy nogi i poczęła gładzić się zmysłowo, mrucząc przy tym jak kotka.- Pamiętasz te noce w Tijuana, Joe? Nawet nie zmrużyliśmy oka.Pokochaj się ze mną, Joe, chodź się ze mną pokochać.Joe ze zgrozą i zafascynowaniem przyglądał się.jak coraz głębiej i głębiej wpycha sobie dłoń pomiędzy nogi.Jedną ręką rozchyliła sobie wargi sromowe, a palec wskazujący drugiej wsunęła aż po nasadę do środka i poczęła wykonywać nim okrężne ruchy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]