[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Mack szybko zrozumiał, skąd ta nazwa.Przed nimrozciągał się widok na wielki, nagi skalisty masyw, górującyponad zalesioną doliną.Pełno było wodospadów.Mackoniemiał z zachwytu na widok gromady ptaków, któreprzemknęły obok nich z szumem skrzydeł.- Gołębie pocztowe! - krzyknęła Nellie.Odezwał siędzwonek, powiadamiając ich, że mogą już ruszyć w dółgórskiego zbocza.Na tym niebezpiecznym szlaku, pełnymwykutych w granicie ostrych zakrętów, powoził Mack.- To dzieło Włochów z tutejszych kamieniołomów -powiedziała Nellie.- Nieprawdopodobny wyczyn.- Nie mów tak dużo - mruknął Mack, którego bolały jużręce od trzymania lejców.Koła toczyły się o kilka cali odurwiska.Gdyby wpadli w przepaść, nie mieliby żadnychszans.Jechali z szybkością dwóch mil na godzinę, dlatego teżpopołudniowa wycieczka zabrała im niemal sześć godzin.Spocony i śmiertelnie zmęczony Mack dotarł w końcu na dół iskierował wóz ku brzegowi wartkiej rzeki Merced.- O Boże! - wyszeptał.Pomyślał, że tak właśnie czuli sięludzie z Biblii, kiedy na pustyni przemówił do nichWszechmogący.Słońce przesunęło się na zachód i stało już nisko,oświetlając jedynie szczyty gór i wierzchołki drzew, rzucającegłębokie, długie cienie.Zatrzymali się na dnie doliny, przezktórą płynęła rzeka o spienionej wodzie.Otaczały ich skały wkształcie wież.- To El Capitan.Jest dwukrotnie wyższy od Gibraltaru.Wznosi się na wysokość trzech tysięcy stóp od dna doliny.Tam dalej jest Cathedral Rocks i Half Dome.WodospadyYosemite są tutaj na lewo, a Bridalveil na prawo.Teraz,wiosną, można je podziwiać w całej okazałości. Słuchając Nellie, Mack przyglądał się wodospadomrozsiewającym wokół obłoki złotych kropel.Jednostajny szumprzyprawiał go o dziwne drżenie.- Widziałeś już kiedyś coś podobnego? - zapytała dumnaz siebie Nellie.- Jestem szczęśliwa, że to właśnie ja pokazujęci to po raz pierwszy.- I ja się z tego cieszę - odparł, obejmując ją ramieniem icałując.- Lepiej jedzmy stąd - szepnęła, przygładzając włosy.Dolina miała siedem mil długości i milę szerokości.Poniżej czołowej moreny, w miejscu, gdzie dwadzieściatysięcy lat temu zatrzymał się ostatni lodowiec, Mercedzmieniła się ze strumienia w łączącą liczne zielone stawyrzekę.Mack i Nellie ominęli małe hoteliki okupowane przezgrupki turystów, siedzących w świetle zachodzącego słońca nawerandach, i rozbili obóz na łące w pobliżu kępy topoli i olch.Drzewa z szumem liści gięły się w podmuchach chłodnegowiatru.Nellie ani na chwilę nie przestała pokazywać muwszystkiego wokół: kępę jemioły na dębie, porastający granitmech, tworzący na skałach ciemne plamy, błyszczące oczy,które obserwowały ich spomiędzy drzew.- To niedzwiadek grizzly - szepnęła.- Jeśli przyjdzie donas po jedzenie, nie odpędzaj go.Błyszczące oczy zniknęły.Kiedy zapadł zmrok, Nellie pobiegła ku rosnącym na łącemakom i zaczęła tańczyć.Wyrzucając wysoko bose stopy,wyglądała jak krasnoludek.Mack klaskał w dłonie w rytm jejruchów.Zarumieniła się i potknęła się tracąc równowagę.Podtrzymał ją, przytulając do siebie nieco dłużej niż było tokonieczne.Nellie wsparła dłoń na jego silnym ramieniu iniechętnie odsunęła się. Ognisko trzaskało wesoło, kiedy Mack dusił nad nim wciężkim, żeliwnym garnku soloną wołowinę, z lubościąwciągając w nozdrza zapach mięsa.- Naprawdę masz do tego talent - stwierdziła Nellie.-Powinieneś zostać kucharzem w  Palace Hotel".- Za mało tam płacą - zażartował.- Lubię gotować, choćniektórzy uważają to za kobiece zajęcie.- Jest pan bardzo typowym mężczyzną, panie Chance,skoro wypowiada pan takie prymitywne sądy na tematmęskich i żeńskich ról.- Wydaje mi się, że większość ludzi podziela moje.Przerwał mu okrzyk powitania.Przez pogrążoną w mrokułąkę szedł ku nim wysoki, kościsty mężczyzna.Włosy sięgałymu aż do ramion, a siwa broda była tak gęsta, że dałoby się zniej uwić niejedno ptasie gniazdo.Nellie pomachała mu ręką iskierowała się w jego stronę.- Znasz tego człowieka? Wygląda jak włóczęga.- I w pewnym sensie jest nim.To mój przyjaciel, JohnMuir.Nie miałam pojęcia, że go tutaj zastanę.Nellie i Muir przywitali się serdecznie, po czym i Mackuścisnął silną, opaloną dłoń nieznajomego.Mężczyzna miałokoło pięćdziesięciu lat i przejrzyście błękitne oczy.- Miło mi cię poznać - powiedział z silnym szkockimakcentem.- Możesz zostać z nami na noc, John?- Jasne.- Muir rzucił na ziemię torbę i brązowy kapeluszz trzciny cukrowej.- Jest tu mnóstwo turystów.Nellie skinęła głową.- Każdy chciałby zobaczyć to miejsce - powiedział Mack.- Owszem.Witałem tu już wielu gości, od czasu kiedyprzybyłem tutaj po raz pierwszy w 1868 roku.Poznałemnawet między innymi Jessie Fremont i Susan Anthony. - Yosemite malował Bierstadt - dodała Nellie.- Byli tuMark Hopkins, Emerson, Barnum.długa byłaby to lista.Muir usiadł i wsparł głowę na dłoniach.- Czasami turyści zapominają o szacunku dlatego, costworzył tu Bóg.A jeśli zbyt wiele z nich zacznie o tymzapominać, nie zostanie już nic dla następnych pokoleń.- John jest samozwańczym obrońcą tej doliny -oświadczyła Nellie.Muir westchnął.- To nigdy nie kończąca się walka.Wyjaśnił Mackowi, że w 1864 roku Lincoln, przewidując,co może nastąpić, przyłączył Yosemite i okoliczne skupiskowielkich sekwoi, noszące miano Mariposa Grove, do stanuKalifornia.- Tak więc okolica ta była chroniona, tyle że ochronaokazała się za słaba.Mamy sprytnych drwali.I te przeklęteowce.Zeszłego lata wypasano ich tu ćwierć miliona.Niezostawiły na niektórych łąkach ani zdzbła trawy, wyskubaływszystko do gołej ziemi.Ja sam też pasałem tutaj niegdyśowce, póki nie zobaczyłem, jak wielkie sieją spustoszenie.Mack poczęstował go soloną wołowiną.Muir nałożyłsobie dwa plastry na cynowy talerz.- Jak wobec tego zamierzasz chronić dolinę?- Oddać ją pod zarząd Wydziału Wewnętrznego.Uznaćza park narodowy, tak jak Yellowstone.Kontrolować ruchturystyczny i zrobić spis wszystkich tutejszych skarbówprzyrody, by ci przeklęci rabusie nie mogli ich stąd zabrać.- Ale, jak widzę, znajdują się tu również cenne zródławody.Słyszałem, że ośnieżone szczyty górskie mogłybynawodnić całą Central Valley, a może nawet dostarczyć wodydla miast na wybrzeżu, gdyby zbudować wodociągi.- Wodociągi.Wielki Boże, synu! Naprawdę byś na topozwolił? Pogarda brzmiąca w jego głosie rozzłościła Macka. - Co jest złego w tym pomyśle? Tutejsza woda mogłabysprawić, że cały stan rozkwitnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •