[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozumiem, mój drogi.Czy mogę powiedzieć o tym pani Kroger?- Nie, nie mów nikomu.Później jeszcze do ciebie zadzwo­nię.Peter rzucił słuchawkę, a Karen, zagryzając wargi, delikat­nie odłożyła na miejsce swoją.Nie potrafiła wprost uwierzyć, że to, co przed chwilą usłyszała, nie jest jedynie snem.Prze­cież w kraju tak wielkim jak Stany Zjednoczone, z wolną prasą i potężną telewizją, ktoś musiałby się już zorientować, co się dzieje, i zaalarmować ludzi.Czyżby ktoś taki jak sena­tor Jones był w stanie sam jeden uciszyć z taką łatwością wszystkie mass media? Na razie zdawało się, że nikt nie jest niczym przejęty -jakby wszyscy reporterzy, politycy, eksper­ci rządowi przyjmowali wszystko, co im opowiada senator Jones, jak dogmaty wiary, jeśli tylko opowieści te były poda­wane odpowiednio przekonywającym językiem.Nawet prezy­dent przecież zaakceptował twierdzenie Shearsona Jonesa, że problem wkrótce zostanie rozwiązany i że nie należy się spo­dziewać żadnych poważnych braków.Światełko na telefonie Karen rozbłysło znowu.Podniosła słuchawkę i zapytała:- Tak?- Karen, bardzo cię proszę, spróbuj połączyć mnie z pa­nem Edem Hardestym w South Burlington Farm, niedaleko Wichity.- Tak, panie Kaiser.Proszę jednak chwileczkę poczekać.Mam przedtem inny ważny telefon do wykonania.- Dobrze.Tylko żeby to nie trwało za długo.- Nie, panie Kaiser.Karen wcisnęła guziczek łączący ją z centralą miejską i przez chwilę wsłuchiwała się w monotonny ton sygnału.Potem wykręciła numer.Połączenie uzyskała niemal natych­miast.- Mamo, mówi Karen.Tak, to naprawdę ja.Wiem.Ale proszę cię, mamo, muszę powiedzieć ci coś naprawdę ważne­go.ROZDZIAŁ VIIINad South Burlington Farm powoli zachodziło słońce.Ed, Willard i Dyson Kane stali zanurzeni po pas w pszenicy i pa­ląc w milczeniu papierosy, obserwowali z ponurymi minami gnijące zboże i unoszący się leniwie nad nim dym z papiero­sów.Palenie papierosów na polach było surowo zakazane, ale teraz nie miało to już znaczenia.Przypominali teraz ludzi z otoczenia Hitlera bezpośrednio po jego śmierci.Oto wódz umarł i nic już nie zostało z jego mitu i z Trzeciej Rzeszy.Niedaleko odpoczywał helikopter, czysty i lśniący wśród ciągnącej się jak okiem sięgnąć zgniłej pszenicy.Klucz ptaków zatoczył nad nim koło; ptaki poskrzeczały chwilę i odleciały w sobie tylko znanym kierunku.Ed, zmęczony i nie ogolony, miał na sobie dżinsy i czerwo­ną kowbojską koszulę.Obok niego stał Willard.Ręce trzymał założone na piersiach, a oczy osłaniały okulary przeciwsłone­czne.Mimo tej nieprzeniknionej zasłony cała postawa zdra­dzała jego ponure myśli.- Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem - odezwał się w pewnym momencie.- Nie mamy nawet szansy się temu przeciwstawić.- Popatrzył na Dysona.- Jak uważasz, ile pszenicy straciliśmy do tej pory? - zapytał go.- Sześćdzie­siąt, siedemdziesiąt procent?- Trudno to dokładnie ocenić - odparł Dyson.- Ale powie­działbym, że prawie osiemdziesiąt procent.Pod koniec tygo­dnia nie będzie już nic.- Ed, poszczęściło ci się z senatorem Jonesem? - zapytał Willard.- Nie zastałem go.Ale ma mi oddzwonić.Prawdę mówiąc, czuję się bardzo niezręcznie, grożąc mu odgrzebaniem tej starej sprawy.- Nie powinieneś mieć skrupułów - stwierdził Willard.-On by się wcale nie wahał, gdybyście zamienili się miejscami.Wiem, że dla ciebie ta farma to cholernie ważna rzecz.Jeśli chcesz utrzymać ją przy życiu, musisz czasami używać tak samo brudnych, świńskich sztuczek jak inni.Dyson Kane przykucnął i podniósł z ziemi przegniły, czar­ny kłos.W powietrzu unosił się kwaśny, wstrętny smród, ale wszyscy trzej zdążyli już do niego przywyknąć.- Wiecie co? - odezwał się.- To zboże nawet nie szeleści.Jakby nie było lata.Znacie ten letni szmer dojrzałej pszenicy, pamiętacie go?- Doktor Benson twierdzi, że to spowodowali Rosjanie -powiedział Ed.- Mówi, że to komuniści zarazili naszą psze­nicę, żeby zamorzyć nas głodem.Willard potrząsnął głową.- Biedny doktor Benson, co też alkohol potrafi zrobić z czło­wiekiem.Ostatnio w pijackim widzie walczył z wielkimi bie­dronkami.A teraz uważa, że Rosjanie chcą zagłodzić Kansas.- Nie ma mowy, żeby ktoś dał radę zniszczyć tak ogromny obszar, nie rozsiewając wirusa z góry.Jeśli ktoś chciałby rozsiewać truciznę albo coś takiego, musiałby latać bardzo nisko nad polami.A przecież gdyby ktoś naprawdę nad tą farmą latał, musiałbym o tym wiedzieć - stwierdził Dyson.- Też tak uważam - powiedział Ed.- Myślę, że doktor Benson ma rację, że to wszystko spowodował wirus, jednak jestem przekonany, że jest on pochodzenia naturalnego.Po­zostaje nam wierzyć, że szybko się znajdzie antidotum prze­ciwko niemu.- Jeśli nie, czy zamierzasz spalić te pola?- A co mi radzisz?- Myślę, że będziesz musiał.Lato zakończymy cholernie wielkim ogniem, niestety.Ed pokiwał głową.- Porozmawiam jeszcze raz z senatorem chociażby po to,żeby się upewnić, czy nie przyśle tutaj nikogo, zanim zaczną wypłacać odszkodowania.Później wszystko podpalimy.W tej chwili zabrzęczał radiotelefon w helikopterze.Dyson podszedł do niego i podniósł słuchawkę.- Tak, jest tutaj - powiedział.- Ed, to do ciebie.Ktoś z biura senatora Jonesa.Ed odebrał od niego słuchawkę, jedno ucho przysłonił dło­nią, aby się odciąć od szumu wiatru, i powiedział:- Ed Hardesty, słucham.- Pan Hardesty? Cześć, nazywam się Peter Kaiser.Mogę ci mówić Ed? Z tego, co przekazał mi senator, wynika, że w niedługim czasie będziemy ściśle współpracować.- Czy otrzymałeś moją informację o wirusie? - zapytał Ed.- Oczywiście.Natychmiast przekazałem ją senatorowi.Tu­taj, w Waszyngtonie, też prowadzimy aktualnie bardzo wni­kliwe badania w laboratoriach Departamentu Rolnictwa.Nic na razie nie wskazuje, żebyśmy mieli do czynienia z wirusem.- A czy zbliżyliście się chociażby do jakiegokolwiek innego rozwiązania?- Och, tak.Już prawie mamy pewność.Nie będziemy jednak niczego ogłaszać na ten temat, dopóki nie nabierzemy pewności stuprocentowej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •