[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Abby skwitowała uśmiechem komplement. Jak się miewa pani Rice?Pan Rice zmarszczył brwi, a potem wyrzucił chwast za płot. Obawiam się, że nie najlepiej.Nie najlepiej spojrzał gdzieś w przestrzeńi zagryzł wargi.Pani Rice umierała na raka.Nie mieli dzieci.Pozostał jej rok, tak mówili le-karze.W najlepszym wypadku rok.Usunięto jej połowę żołądka, a nowotwór za-atakował teraz płuca.Ważyła dziewięćdziesiąt funtów i rzadko kiedy opuszczałałóżko.Gdy Mitch i Abby odwiedzili ich po raz pierwszy, oczy pana Rice a zwil-gotniały, kiedy mówił o niej i o tym, jak będzie się czuł samotny po pięćdziesięciujeden latach wspólnego życia. A teraz nie chcą przyznać mi tytułu ogrodnika miesiąca.Zła część miasta.Zawsze dają go tym bogatym ludziom, za których całą robotę wykonują wynajęcichłopcy, podczas gdy oni siedzą obok basenu i popijają koktajle.Wygląda dobrze,prawda? Cudownie.Ile razy w tygodniu strzyże pan ten trawnik? Trzy lub cztery.To zależy od deszczu.Czy chcesz, abym przystrzygł twój? Nie.Chcę, żeby Mitch to zrobił. Wygląda na to, że on nie ma czasu.Będę przyglądał się twojemu trawniko-wi, a jeżeli się okaże, że potrzebuje trochę kosmetyki, przyjdę i zrobię co trzeba.Abby odwróciła się i spojrzała w stronę kuchennego okna. Czy słyszał pan telefon? zapytała, zbierając się do odejścia.Pan Ricewskazał na swój aparat słuchowy.Pożegnała się i pobiegła do domu.Dzwonek umilkł, gdy sięgała po słuchaw-kę.Była ósma trzydzieści, prawie ciemno.Zatelefonowała do biura, ale nikt nieodpowiadał.Możliwe, że właśnie jechał do domu.Godzinę przed północą zadzwonił telefon.Jego dzwięk przerwał panującąw biurze na drugim piętrze ciszę zakłócaną jedynie niewyraznym chrapaniem.No-gi Mitcha, założone jedna na drugą i zdrętwiałe skutkiem utrudnionego przepływukrwi, leżały na jego nowym biurku.Reszta ciała spoczywała wygodnie na solid-nym krześle obitym grubą skórą.Przewrócił się na drugi bok i zaczął wydawaćnieregularne odgłosy głębokiego snu.Zawartość teczki Cappsa była rozłożona nabiurku, a jeden z niezwykle groznie wyglądających dokumentów przywarł mocnodo brzucha śpiącego.Jego buty leżały na podłodze przy biurku obok papierówpochodzących z tejże teczki.68Gdy telefon odezwał się po raz dwunasty, Mitch poruszył się, a następnie się-gnął po słuchawkę.To była jego żona. Dlaczego nie zadzwoniłeś? spytała chłodno, choć z nutą troski w głosie. Przepraszam.Zasnąłem.Która godzina? przetarł oczy i spojrzał na ze-garek. Jedenasta.Szkoda, że nie zadzwoniłeś. Dzwoniłem.Nikt nie odebrał. Kiedy? Pomiędzy ósmą a dziewiątą.Gdzie byłaś?Nie odpowiedziała.Odczekała chwilę i spytała: Wracasz do domu? Nie.Muszę pracować przez całą noc.Zdarza się to tutaj od czasu do czasu.Tego się po nas oczekuje. A ja oczekuję cię w domu, Mitch.Mogłeś mnie przynajmniej zawiadomić.Obiad jest wciąż na piecyku. Przykro mi.Mam masę terminowej roboty i straciłem rachubę czasu.Prze-praszam.Przez chwilę panowała cisza, tak jakby Abby rozpatrywała jego przeprosiny. Czy to się stanie zwyczajem, Mitch? Być może. Rozumiem.Jak myślisz, kiedy możesz być w domu? Boisz się? Nie, nie boję się.Idę do łóżka. Przyjdę około siódmej, żeby wziąć prysznic. To miło.Jeżeli będę spać, to mnie nie budz.Odwiesiła słuchawkę.Mitch spojrzał na swoją i odłożył ją na miejsce.Naczwartym piętrze agent ochrony zachichotał do siebie. Nie budz mnie.To dobre powiedział naciskając przycisk na aparaturzenagrywającej.Nacisnął trzy przyciski i przemówił do małego mikrofonu. Hej, Dutch, obudz się.Dutch ocknął się i oparł o interkom. Tak, o co chodzi? Mówi Marcus z góry, myślę, że nasz chłopiec zamierza tu zostać przez całąnoc. Ma jakiś problem? Na razie chodzi o żonę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]