[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyszedłem z wody, a onwstał i powiedział:  Wezmiemy łódz i popłyniemy na Petrocaravi.Petrocaravi,  kamienny okręt , była to małapustynna wysepka o pół mili na zachód od Phraxos.Conchis miał na sobie długie kąpielówki i jaskrawą,biało-czerwoną czapkę gracza w waterpolo, w ręku trzymał niebieskie gumowe płetwy, dwie podwodne maski irurki do oddychania.Poszedłem za nim po gorących kamieniach z wzrokiem utkwionym w spalonych słońcemstarych plecach.- Petrocaravi warto obejrzeć pod wodą.Zobaczysz.- Tak jak zobaczyłem, \e Bourani warto obejrzeć nad wodą - dogoniłem go.- Słyszałem dziś w nocygłosy.- Głosy? - ale nie okazał zdziwienia.- Z płyty.Nigdy jeszcze czegoś podobnego nie prze\yłem.Niezwykły pomysł.- Nie odpowiedział, tylkowszedł do łodzi i otworzył budkę z motorem.Odwiązałem cumkę od wbitego w beton \elaznego kółka, potemprzykucnąłem na molo i przyglądałem się, jak Conchis grzebie w luku.- Umieścił pan chyba na drzewach głoś-niki?- Niczego nie słyszałem.Bawiąc się cumką uśmiechnąłem się.- Ale wiedział pan, \e ja słyszę.Spojrzał na mnie: - Poniewa\ mi to mówisz.- Ale nie spytał pan: co za głosy? jakie głosy? I wcale się pan nie zdziwił.A taka byłaby przecie\normalna reakcja.- Okrągłym gestem dał mi znak, abym wszedł do łodzi.Zrobiłem to i usiadłem naprzeciwkoniego na ławie.- Chciałem podziękować panu za zorganizowanie mi tego niezwykłego prze\ycia.- Niczego nie zorganizowałem.- Trudno mi w to uwierzyć.Patrzyliśmy na siebie.Biało-czerwona mycka nad małpimi oczyma nadawała mu wygląd występującegow cyrku szympansa.Zwieciło słońce, otaczał nas świat jednoznacznych przedmiotów, łódz, morze.Dalejuśmiechałem się, ale on nie odpowiedział mi uśmiechem.Zachowywał się tak, jakbym wspominając o nocnychśpiewach popełnił, jakieś faux pas.Nachylił się, by umocować rozrusznik.- Niech pan pozwoli - wyjąłem mu rozrusznik z ręki.- Proszę mi wierzyć, \e nie chciałem pana urazić.Więcej o tym nie wspomnę.Schyliłem się nad silnikiem.Nagle poczułem na ramieniu jego rękę.- Nie, Nicholas, nie jestem ura\ony.I nie proszę, byś mi uwierzył.Ale proszę, \ebyś udawał, \e wierzysz.Tak będzie łatwiej. Dziwne.Tym jednym gestem, zmianą tonu i wyrazem twarzy rozładował istniejące między naminapięcie.Wiedziałem, \e igra sobie ze mną, jak przedtem ze sfabrykowaną kostką.Ale z drugiej strony czułem, \emnie na swój sposób polubił.Pomyślałem sobie, \e jeśli mu tak na tym zale\y, to mogę udawać naiwniaczka, alenim nie będę.Wypłynęliśmy z zatoczki.Warkot motoru utrudniał rozmowę, wpatrywałem się więc w wodę, miałajakieś pięćdziesiąt, sześćdziesiąt stóp głębokości, na dnie widziałem blade plamy skał ugwie\d\onych czarnymije\owcami.Na lewym boku Conchisa zobaczyłem dwie pomarszczone blizny.Z tyłu i z przodu wyraznie ślad kuli,inna stara blizna przecinała jego prawe ramię.Domyśliłem się, \e są to ślady po egzekucji, którą prze\ył w czasiedrugiej wojny.Kiedy tak siedział sterując, wyglądał jak asceta, przypominał Gandhiego, ale gdy zbli\yliśmy siędo Petrocaravi i wstał, zręcznie przytrzymując brązowym udem ster, zamienił się w sportowca.Tak jak rybacyspalony był słońcem na kolor ciemnego mahoniu.Skały były gigantycznymi głazami konglomeratowymi, przera\ającymi w swojej dziwnej nagości; nigdynie przypuszczałem patrząc na nie z Phraxos, \e są a\ tak wielkie.Zarzuciliśmy kotwicę o jakieś pięćdziesiąt stópod wysepki.Conchis podał mi maskę i rurkę do oddychania.W owym czasie były one w Grecji nie do dostania inigdy dotąd się nimi nie posługiwałem.Poszedłem za Conchisem, stąpał wolno i ostro\nie po skamieniałym krajobrazie ogromnych skalnychbloków, między którymi kręciły się ławice ryb.Ryby płaskie, posrebrzane, pełne godności; ryby wydłu\one,prujące wodę jak oszczep, ryby owalne, które jak obłąkane wypływały ze szczelin skalnych, maleńkiezrównowa\one niebieskie rybki i płoszące się łatwo czerwono-czarne, i przemykające chyłkiem rybybłękitno-zielone.Conchis pokazał mi podwodną grotę, wspartą na słupach światła nawę błękitnych cieni, gdzieogromny wargacz unosił się w wodzie, jakby był w transie.Z drugiej strony wysepki skały zanurzały się wmesmeryzującym indygo.Conchis wysunął z wody głowę.- Wracam po łódz.Proszę tu na mnie zaczekać.Popłynąłem.A za mną ławica wielu setek złoto-zielonych ryb.Zawróciłem, one zawróciły tak\e.Popłynąłem dalej, one za mną, bardzo greckie w tej swojej niespo\ytej ciekawości.Potem poło\yłem się napłaskiej skale, na której płytka woda nagrzała się jak w wannie.Padł na mnie cień łodzi.Conchis zaprowadził mniedo głębokiej szczeliny między dwoma głazami i zawiesił tam na lince białą szmatkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •