[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To prawda, odrzucił pięć czy sześć wniosków obrony, lecz rozumuje bardzo logicznie.Uważam, że jest doskonały.Wiem, że nastaną inne dni, że sala sądowa, w której siedzimy, będzie świadkiem wielu innych wniosków przedprocesowych, i jestem pewien, że ja także oberwę po nosie.Drummond wzrusza ramionami i wbija wzrok w stertę dokumentów na stole.Jestem przekonany, że chciałby powiedzieć coś w rodzaju: “Wielkie dzięki, wysoki sądzie.Może by tak pójść na całość, od razu wręczyć powodowi milion dolców, i po krzyku, co?” Ale nie, on tego nie mówi, za wytrawny z niego obrońca.- Nie, wysoki sądzie, to na razie wszystko - powiada, tak jakby Kipler bardzo mu pomógł.Kipler spogląda w moją stronę.- Mecenasie Baylor?- Nie, wysoki sądzie - odpowiadam z uśmiechem.Jak na jeden dzień to mi zupełnie wystarczy.W trakcie swojej pierwszej potyczki sądowej zmasakrowałem ważniaków z Tinley Britt i nie chcę kusić losu.Daliśmy im tęgiego łupnia.My: ja i mój stary kumpel Tyrone.- Znakomicie - mówi Kipler i cicho stuka młotkiem.- Sąd zamyka obrady.Aha, mecenasie Morehouse, czekam na szczegóły sprawy, której zgodził się pan nadać tryb przyspieszony.T.Pierce Morehouse odpowiada bolesnym jękiem.RODZIAŁ 28Pierwszy miesiąc mojej współpracy z Deckiem przynosi katastrofalne rezultaty.Nasze łączne honoraria wynoszą ledwie tysiąc dwieście dolarów: czterysta dolarów od Jimmy’ego Monka, złodziejaszka sklepowego, którego Deck podłapał w sądzie miejskim, dwieście dolarów od klienta oskarżonego o jazdę po pijanemu, którego złowił wielce podejrzanymi i jak dotąd nie wyjaśnionymi metodami, oraz pięćset dolarów z odszkodowania dla robotnika, którego akta świsnął z gabinetu Bruisera w dniu, kiedy daliśmy nogę.Pozostałe sto dolarów zapłaciło nam pewne małżeństwo w średnim wieku, które trafiło do nas zupełnie przypadkowo, i zażyczyło sobie sporządzenia testamentów.Szukali antyków, pomylili drogę, weszli na górę i przyłapali mnie, jak drzemałem przy biurku.Odbyliśmy przyjemną rozmowę i od słowa do słowa postanowili skorzystać z okazji i na miejscu spisać testamenty.Zapłacili gotówką, co uczciwie zgłosiłem Deckowi, naszemu księgowemu.Swoje pierwsze honorarium zarobiłem zgodnie z kodeksem etycznym.Pięćset dolarów wydaliśmy na czynsz, czterysta na firmową papeterię i wizytówki, pięćset pięćdziesiąt na kaucję za wypożyczone filiżanki, spodeczki, łyżeczki i tym podobne duperele, osiemset poszło na zainstalowanie niezależnej linii telefonicznej i abonament za pierwszy miesiąc, trzysta na pierwszą ratę za biurka i kilka innych mebli zakupionych u właściciela sklepiku z antykami, dwieście na obowiązkowe składki adwokackie, trzysta na tak zwane wydatki różne, siedemset pięćdziesiąt wybuliliśmy za faks, czterysta poszło na zainstalowanie i pierwszą ratę za tani komputer, a pięćdziesiąt na ogłoszenie w lokalnym przewodniku po restauracjach.W sumie wydaliśmy cztery tysiące dwieście pięćdziesiąt dolarów.Dzięki Bogu większość to jednorazowe wydatki związane z rozruchem kancelarii.Deck wyliczył wszystko co do centa.Przewiduje, że nasze miesięczne koszty własne nie powinny przekroczyć tysiąca dziewięciuset dolarów.Nadrabia miną, udaje, że jest wniebowzięty dotychczasowym rozwojem wydarzeń.Trudno nie zauważyć jego entuzjazmu.Deck właściwie mieszka w kancelarii.Jest rozwodnikiem, dzieci zostawił w Kalifornii, a Memphis nie jest jego miastem rodzinnym.Nie wyobrażam sobie, żeby szlajał się po knajpach i klubach.Jedyną rozrywką, o czym kiedyś wspominał, są dla niego wizyty w kasynach w Missisipi.Zwykle przychodzi do pracy mniej więcej godzinę po mnie i prawie cały ranek wisi na telefonie, dzwoniąc Bóg wie gdzie.Jestem pewien, że kogoś nagabuje, sprawdza meldunki policyjne dotyczące wypadków samochodowych albo po prostu pogania swoich informatorów.Codziennie rano pyta mnie, czy mam coś do przepisania na maszynie.Bardzo szybko zdaliśmy sobie sprawę, że stuka na maszynie znacznie szybciej niż ja, i Deck chętnie zabrał się do przepisywania moich listów i dokumentów.Na złamanie karku dopada biurka, żeby odebrać telefon, biega po kawę, zamiata kancelarię, gania do drukarni, żeby zrobić odbitki.Zniesie każde poniżenie, byle tylko mnie uszczęśliwić.Nie uczy się do egzaminu adwokackiego.Raz o tym rozmawialiśmy i szybko zmienił temat.W południe zaczyna snuć plany wypraw do jakichś tajemniczych miejsc w celu załatwienia równie tajemniczych interesów.Jestem przekonany, że poluje w sądzie miejskim albo upadłościowym, gdzie czyha na ofiary potrzebujące adwokata, ale nigdy o tym nie rozmawiamy.Późnym wieczorem wyrusza na obchód szpitali.Nie minęło kilka dni, jak podzieliliśmy się zadaniami i skromnymi pomieszczeniami naszej kancelarii.Deck uważa, że większość czasu powinienem spędzać na patrolowaniu niezliczonych sal sądowych i na tropieniu klientów.Wyczuwam, że jest sfrustrowany moją biernością i zmęczony wątpliwościami natury etyczno-taktycznej.Świat jest twardy i okrutny, zamieszkany przez setki wygłodniałych adwokatów, którzy wiedzą, jak się gra w tę krwiożerczą grę.Jeśli nie weźmiesz tyłka w garść i nie wyruszysz na łów, szybko wykitujesz z głodu.Dobre sprawy nie przyjdą do ciebie same.Z drugiej strony Deck mnie potrzebuje: mam licencję uprawniającą do prowadzenia praktyki.Zyskami możemy dzielić się fifty-fifty, ale i tak nie jest to partnerstwo równorzędne.Uważa się za pracownika, którego można łatwo zastąpić, dlatego chętnie bierze na siebie czarną robotę.Z taką samą albo jeszcze większą gorliwością gania za karetkami pogotowia i węszy po szpitalnych izbach przyjęć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]