[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po prostu luksus! Tak spędziłem pierwszą noc, całkowicie załamany tym, cosię stało.Następnego ranka funkcyjny przyniósł moje rzeczy i miskę ryżu. Pyan zacząłem przyjaznie, by wyciągnąć od niego jakieś informacje wiesz, co dalej ze mną? Taj wyjrzał nakorytarz, by sprawdzić, czy jesteśmy sami, a następnie zaczął mówić: Not sure, ale chyba zabiorą cię do Bang Kwang. Chyba? spytałem zdziwiony. Tak, bo właśnie kończą Dan 2.Ma tam być specjalna sekcja również dla ludzi z dożywociem.Słyszałem jakieś pogłoski o przebudowie bloku drugiego.Nie była to dobra wiadomość.Nowe miejsce należało do wyjątkowo rygorystycznych i naszpikowanych dodatkową ochroną.Tu modernizacja nie oznaczała niczego dobrego dla więzniów.Ta wiadomość wzbudziła w mojej głowie jeszczewięcej niepewności.Kilka dni pózniej, dzięki pomocy poznanego patczula, wysłałem krótki list do ambasady.Opisałemw nim moją sytuację, prosząc o odwiedziny i pomoc.Mijały tygodnie w zamknięciu.Ambasada, nawet bez mojego listu, musiała zostać poinformowana o wyroku.Mimo tonikt się nie pojawiał.Czas zaczął płynąć coraz wolniej.Drzwi otwierały się dwa razy dziennie.Funkcyjny przynosił jedzenie, czasemchwilę ze mną rozmawiał.Po jego wyjściu towarzystwa dotrzymywał mi półmrok oraz karaluchy i komary.Po zmrokucelę rozświetlał blask jarzeniówki.Zaczynały wychodzić miniaturowe smoki. Czin-czok jak mówili Tajowie.Przyciągał je spokój i blask lampy.Zastygały w bezruchu na długie godziny jedyni świadkowie moich lamentów iparanoi.Aypiące oczy przyglądały mi się uważnie.W międzyczasie stwory napełniały swe brzuchy małymi owadami.Czasemprzychodziła większa od gekonów jaszczurka, nazywana tu kin-ka.Duży grzebień sprawiał, że wyglądała jak prawdziwy gad.Gdy robiło się zamieszanie, zwierzęta natychmiast uciekałyprzez zakratowany otwór, wracając do swojej kryjówki pod eternitowym dachem.XXI10 maja 2548Minął ponad miesiąc od dnia, gdy zostałem osądzony.Otworzyły się drzwi i do środka, jak co dzień, wszedłfunkcyjny. Jedziesz do Bang Kwang.Szybko, zbieraj się oznajmił łamanym angielsko-tajskim.Tak rozwiała się część moich wątpliwości.Spakowałem do małej plastikowej torby cały mój dobytek i wyszedłem narozświetlony słońcem dziedziniec.Tu czekało na mnie dwóch ubranych w mundury koloru khaki strażników.Na mójwidok jeden z nich wypowiedział znajomą formułkę: Leo, leo.Powlokłem się za nimi wolno w stronę bramy.Zagięte na nogach żelastwo obcierało boleśnie moje kostki przykażdym gwałtowniejszym ruchu.Przed wejściem stał tak dobrze mi już znany zakratowany autobus.Tym razem byłjednak zupełnie pusty.Miałem dla siebie całe wnętrze.Strażnicy zamknęli kratę i usiedli wygodnie z tyłu.Jeszcze razwidziałem zatłoczone ulice Bangkoku.Pojazd przesuwał się wolno wśród wypłowiałych od deszczu i słońca zabudowań.Ludzkie mrowisko emanowało kolorami.Powszechne tu budki z jedzeniem i wszelkiej maści sklepy przyciągały wzrok.Po niecałej godzinie przestrzeń zaczęła pustoszeć.Betonowa dżungla ustąpiła miejsca stojącym gdzieniegdziebudynkom.Coraz częściej migały nam przed oczami bambusowe zarośla, zachwycając swą soczystą zielenią.Tonący wsłońcu krajobraz z każdym kilometrem stawał się spokojniejszy.Wróciły wspomnienia z czasów, gdy podróżowałemprzez ten egzotyczny świat swobodnie.Minęliśmy most na rzece Chao Phraya.Kilkadziesiąt kilometrów stąd, jeśli by iśćw górę rzeki, można było napotkać ruiny Ayutthayi, dawnego królestwa Syjamu.Płynąc z prądem, docierało się do rajskich wysp.Ja pojechałem prosto, by za kolejnym zakrętem zobaczyć olbrzymiemury mojego nowego hotelu.Samochód stanął na wprost dużej ażurowej bramy.To było wejście do Bang Kwang.Za nią ukazała się kolejna mocna, cała ze stali.Po uchyleniu odsłoniła długą aleję.Przeszliśmy obok stanowisk dla odwiedzających.Strażnicyprowadzili mnie dalej, aż do kolejnej bramy.Tam punkt kontrolny i jeszcze jedna brama.Po krótkich widokachtętniącego życiem i kolorami miasta krajobraz wrócił do normy.Dookoła pełno było krat, stalowych ogrodzeń, drutówkolczastych, wysokich murów i kolejnych strzeżonych przejść.Przypisano mnie do bloku trzeciego.Ubrany podobnie jak skauci z Lard Yao funkcyjny pchnął mnie, by zaciągnąćdalej pod wejście do bloku.Tu kolejne przeszukanie.Strażnik wręczył mi papierową karteczkę z numerem celi, w którejmiałem nocować.Otworzyły się stalowe wrota.Do środka wszedłem już sam.Mój nowy dom nie wyglądał zbyt zachęcająco.Na ogrodzonym wysokim murem placu,pośród dymu i totalnego smrodu, kotłowała się ponadtysięczna rzesza więzniów.Stanąłem obok zardzewiałej siatki, niebardzo wiedząc, co dalej.Nagle poczułem mocne szarpnięcie za trzymaną w ręku torbę.Odruchowo zacisnąłem dłoń na plastikowych uszach.Kątem oka dostrzegłem śniadą postać próbującą wyrwać mi moją własność.Druga, stojąca obok, krzyknęła coś i w tymmomencie dostałem solidnego kopniaka w brzuch.Silny ból przeszył ciało.Moje dłonie rozwarły się.Napastnicychwycili plastik, by natychmiast zniknąć w tłumie.Dwa kroki dzieliły mnie od znajdującej się z tyłu siatki.Oparty o niąosunąłem się na ziemię.Skulony, z wytrzeszczonymi oczami, próbowałem złapać kilka łyków gorącego powietrza, jakwyjęty z wody karp, gdy jakaś postać zasłoniła mi słońce. Hey, w porządku? spytał po angielsku wysoki Syryjczyk. Bywało lepiej wymamrotałem. Witaj w Bang Kwang dodał, zanosząc się śmiechem.Tak poznałem Ayhama.Skazany za heroinę spędzał tu swój 15 rok.Poszedłem z nim na drugi koniec placu. To jest nasz dom oznajmił, gdy dotarliśmy na miejsce.Małą, otoczoną kilkoma lockerami przestrzeń przykrywał wykonany z szarego, postrzępionego brezentu dach.Wewnątrz, przy palenisku, na którym stał bulgoczący gar, siedziało kilka osób.W gorącym powietrzu unosił się gryzącydym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]