[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem ukrywam choinkę w rowie.Prawdopodobnie gałę­zie ubłocą się, ale obmyję je później.Wytężam wzrok i wydaje mi się, że dostrzegam niewyraźny kształt z prawej strony.Maszeruję drogą w tym kierunku, dopóki nie mam pewności, że to samochód.Potem wracam po choinkę.Nie mogę jej znaleźć.W tejże chwili podejmuję ostateczną decyzję, że nigdy nie obrabuję banku, nie popełnię morderstwa ani żadnego poważnego przestępstwa, takiego jak kradzież drzewka z lasu.W końcu odnajduję świerk bez zapalania latarki, wymacując go w rowie.Ciągnę drzewo za sobą, skradając się w kierunku samochodu.Teraz jestem zupełnie niezabezpieczony przed atakiem.Jeśli pojedzie jakiś samochód i ktoś zobaczy mnie w świetle reflek­torów, nie wykombinuję nic na swoje usprawiedliwienie.Jak mógłbym wytłumaczyć to, że biegnę do samochodu ze świeżo ściętą choinką w jednej ręce i piłą w drugiej.Nie mam linki, by przywiązać drzewo na dachu samochodu.Wymyśliłem jednak sposób, by je przewieźć.Otwieram boczne drzwi i wpycham drzewko głęboko na tylne siedzenie.Przygi­nam czubek i wystawiam przez przeciwległe otwarte okno.Ostrożnie układam gałęzie w środku, potem z łatwością zamy­kam drzwi.Pochylam się i wsuwam rękę przez okienko, by wyłączyć czerwone światełko nad podłogą.Znowu otacza mnie nieprzenikniony mrok.Obchodzę samochód, by wsiąść do środka.Drepczę w kółe­czko, szukając piły.Nie chciałbym odjechać bez niej.Na szczęście odnajduję ją.Niekiedy dwa błędy równoważą się i przynoszą korzyść, tak jak czasem różnica ujemnych liczb w algebrze daje dodatni wynik.Oczywiście, jeśli zgodzimy się przymknąć oko na pewne zasady i uznamy kradzież choinki z lasu za słuszny postępek.Samochód rusza bez problemu, dzięki Bogu czy komu tam.Przejeżdżani sto metrów tylko na światłach postojowych.Reflektory włączam dopiero przed wąskim mostkiem.Od­dalam się z miejsca przestępstwa.Oślepię każdego moimi reflektorami.Będę bezlitosny.Przejeżdżam most.Skręcam w boczną drogę, trochę szerszą niż ścieżka.Znowu skręcani, potem zawracam, wspinam się na wzgórze i zjeżdżam leśnym traktem ze stoku, który zwykliśmy nazywać Zaklętym Borem, niegdyś będącym krainą wróżek z dawnych czasów, pełną omszałych wiekowych dębów, a dzi­siaj ogołoconą z drzew, zdewastowaną plantacją trzy lub czteroletnich świerczków.Kiedy mijam dom Genevieve, okiennice są już zamknięte, ale wrota do stodoły otwarte na oścież.Przez okiennice widać światło.Zapewne krząta się tam matka narzeczonej Mike'a.Zanosi się, że Boże Narodzenie będzie dla niej szczególnie przykre.Nie zdobyłbym się nigdy na rozwód jak ona.Łudzę się, że Lor również nie zdecyduje się na to.Być może przywiązuję zbyt wiele wagi do trwałości małżeń­stwa.Jestem zbyt apatyczny, tchórzliwy, twórczy.To wiele wyjaśnia.Przyśpieszam i obiecuję sobie w duchu, że niebawem udam się na wzgórze, by życzyć jej wesołych świąt.Wjeżdżam na pierwszym biegu do Vauchot.Tutaj prawie nie ma śniegu, ale miejscami droga jest oblodzona.Poprzestaję na pierwszym biegu i pokonuję ostatnie dwa kilometry do młyna.Zostawi­łem otwarte wrota do stodoły, wjadę więc wprost do środka.Wjeżdżam do wsi nie zauważony przez nikogo.Skręcam i ślizgam się w zamarzającym błocie aż do stodoły.Zatrzymuję się, wyłączam silnik, gaszę światła i siedzę przez chwilę w ciemności, czekając, aż moje ciśnienie krwi ustabilizuje się.Potem wysiadam, zamykam wrota.Oświetlając sobie drogę latarką, przechodzę wśród starych wraków i nowych motocykli i otwieram drzwi samochodu z drugiej strony, uwalniam czubek drzewka z bocznego okna i ostrożnie wyciągam wspa­niałą, rozłożystą choinkę ze środka.Stawiam ją na posadzce stodoły, trzymając za pień w połowie wysokości.Otwieram małe drzwi w bocznym skrzydle stodolich wrót, by zobaczyć, czy nie ma nikogo na ulicy.Pusto.Przeskaku­ję przez próg, przez śliskie błocko, ściskając w ramionach choinkę jak pannę młodą.Wchodzę do piwnicy i taszczę przed sobą drzewko po schodach.Nie chcę złamać żadnej gałęzi, przechodząc przez drzwi w podłodze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •