[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poleciało wysoko w górę i grzmotnęło z hukiem w parkiet; potoczyło się po nim i walnęło plecami w nogę stołu.Kierował nim już wyłącznie zwierzęcy instynkt.Poderwało się na czworaki i szykowało się do kolejnego skoku.Mężczyzna tymczasem zdołał się pozbierać i wstać.Mierzyli się wzrokiem.Nagle mężczyzna zauważył krew na marynarce.Dotknął dłonią szyi.- O Boże!Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że krwawi.Podnosząc do szyi obie ręce, zaczął się cofać.Potknął się.Skoczyło, ale nie dało rady przewrócić mężczyzny; poleciał tylko kilka kroków dalej do tyłu.- O Boże! O Boże! - powtarzał.Nagle zorientował się, że ma za sobą otwarte drzwi.Znalazł się przy nich jednym susem, a kiedy skoczyło na niego, kopnął je z całej siły, trafiając butem w ramię.Upadło na ziemię, lądując na obolałym ramieniu.Zaczęło się czołgać w głąb domu, nie przestając warczeć.Warczało teraz nie tyle na mężczyznę, co na zbliżający się alejką samochód.Patrząc przez zmrużone oczy, ujrzało, jak auto wjeżdża na podjazd.Był to inny wóz.Za kierownicą siedziała inna kobieta.Warcząc, ruszyło tyłem do schodów.Ramię miało niesprawne.Przy schodach podniosło się.Warczało, przegięte na bok.Kiedy usłyszało otwierające się drzwi samochodu i zobaczyło, że mężczyzna obraca głowę w stronę podjazdu, zebrało się w sobie i resztkami sił zaczęło się wspinać po krętych schodach.Wreszcie znalazło się na piętrze i przycupnęło przy balustradzie, niewidoczne z dołu, nasłuchując w napięciu.- Panie Cody!Rozległy się szybkie kroki na schodkach wiodących do wejścia.- Boże, pańska szyja! Och, panie Cody!- Szybko! Proszę wejść i zadzwonić na policję i po karetkę!Słyszało, jak mężczyzna opiera się całym ciężarem o ramę drzwi i jak jego głos staje się coraz bardziej chrapliwy.- Tylko niech pani uważa, na schodach jest dzieciak, cholera wie, co.Obróciło się w stronę korytarza.46Było już coraz wyżej.Raz o mało nie zaatakowała je sfora psów, ale zawarczało i wtedy stanęły, kładąc uszy po sobie; zaczęły węszyć i cofać się bojaźliwie.Kiedy udało, że rzuca się na nie, rozpierzchły się, uciekając w krzaki.Widząc ich podkulone ogony i lękliwe spojrzenia, przez moment rozkoszowało się poczuciem triumfu.Potem popatrzyło na las dzielący je od pokrytych śniegiem szczytów w oddali i, jakby zahipnotyzowane bielą, znów pięło się w górę.47Willie usłyszał drapanie dochodzące zza drzwi piwnicy.Przez całą noc pił z bratem.Poderwali dwie dziewczyny i sprowadzili je ze sobą do domu.Ale kiedy się przed chwilą obudził, nikogo nie było.W salonie panował potworny bałagan; puszki po piwie, butelki i poduszki walały się po podłodze, dywan znaczyły czarne, wypalone petami dziury.Na stole leżały frytki, których nie dojadł dwa dni temu.Roześmiał się na myśl, co by powiedziała żona, gdyby nagle wróciła.Potem poszedł wyjąć z lodówki puszkę piwa i wtedy właśnie usłyszał drapanie do drzwi piwnicy.W pierwszej chwili pomyślał, że jakieś zwierzę dostało się do środka, ale zaraz przypomniał sobie, że przecież zabił wszystkie okna deskami.A innego wejścia z zewnątrz do piwnicy nie było.Nagle zorientował się, co jest grane.Brat chce mu zrobić kawał! Specjalnie schował się z dziewuchami w piwnicy, żeby go przestraszyć, kiedy się obudzi.Uśmiechając się szeroko, Willie otworzył drzwi i zobaczył dziewczynę.- Cześć, malutka.Ale uśmiechała się jakoś tak dziwnie, a z warg spływała jej krew.Zmarszczył brwi.Zrobiła krok w jego stronę; najpierw wydało mu się, że się skaleczyła, potem zaczął żałować, że nie ma w ręce czegoś solidniejszego od puszki piwa, a potem w ogóle przestał myśleć.Długie, ostre paznokcie, które podziwiał ubiegłego wieczoru, przejechały mu po gardle, po oczach.Potknął się i upadł, uderzając głową w zlew.Usłyszał, jak dziewczyna otwiera szufladę, w której trzymał noże.48- Słuchaj pan, musisz mi pomóc.Accum zamrugał, usiłując skupić wzrok na twarzy pochylonego nad nim mężczyzny z gołym torsem.Z telewizora dobiegał głos spikera podającego wiadomości.- Gdzie.?- Cholera, sam mnie pan sprowokowałeś.Ale nie chciałem rąbnąć pana tak mocno.Lekarz przypomniał sobie, co się zdarzyło.Głowa bolała go, gdy nią poruszał, a wargi i nos wydawały mu się jakieś dziwne, nie jego.Kiedy przysunął do nich rękę, przekonał się, że są spuchnięte, bez czucia.Na palcach zobaczył ślady krwi.Jęknął.- Chodzi o moją sukę.Musisz mi pan pomóc.- Co się stało?- Nie rusza się.Tylko leży i patrzy na mnie.- Jezu, niech się pan do niej nie zbliża!- Nie zbliżam się.Boże, trzeba było słuchać pana od początku! Rano mnie polizała.Czy mogę się od tego zarazić?Accum spróbował wstać.- Kiedy? - spytał.- No, rano.Zachowywała się jeszcze zupełnie normalnie.- Niech pan umyje ręce! Mam nadzieję, że nie dotykał pan ust.Lizała pana po rękach? Ma pan na dłoniach jakieś skaleczenia?- Nie pamiętam.- Jak to?- Skaleczeń nie mam.Nie pamiętam, czy mnie lizała i czy dotykałem ust.- Proszę natychmiast umyć ręce.- Wysiłek związany z rozmową sprawił, że Accumowi zakręciło się w głowie, więc przez moment się nie ruszał.- Najlepiej jakimś środkiem dezynfekującym, a potem niech pan dobrze wypłucze usta.I zmieni ubranie.Zacisnął palce na poręczy kanapy, żeby podnieść się z podłogi.Poleciał do tyłu.Nabrał powietrza i spróbował jeszcze raz.Wreszcie udało mu się wstać.Krawat i przód koszuli miał całe we krwi.Zdenerwowało go to do tego stopnia, że wróciły mu siły.- Szybko, umyj pan ręce - polecił.Nagle zdał sobie sprawę, że to właśnie jedna z tych brudnych rąk rozbiła mu wargę i rozkwasiła nos.Wypadł na korytarz i wepchnął się do łazienki, w której gospodarz właśnie odkręcał kran.- Najpierw ja - powiedział.- Muszę umyć twarz.Opłukał twarz wodą, a następnie namydlił ręce i zaczął ją nimi szorować.Poczuł ból, ale szorował dalej.Patrzył na krew, która mieszała się z mydlinami i ściekała mu z rąk do wody znikającej w otworze umywalki.Wreszcie chwycił ręcznik i tak mocno tarł nim twarz, że wkrótce cały zakrwawił.- Gdzie jest spirytus! - zawołał, grzebiąc w szafce za lustrem.- Spirytus albo kamfora!Właściciel domu otworzył szafkę pod umywalką.Obaj jednocześnie ujrzeli butelkę kamfory.Accum chwycił ją pierwszy, potrząsnął, wyjął z niej korek i przyłożył go do policzka, raz, drugi, trzeci, po czym zniecierpliwiony przechylił głowę nad umywalką i polał kamforę prosto na twarz.Płyn palił mu pokiereszowane wargi, a ostry, słodkawy zapach wdzierał się w nozdrza.Prychnął kilka razy.Wysiłek sprawił, że zabrakło mu sił; osunął się na kolana.- Chryste, jest pan równie szalony jak moja suka!- Wiem, co robię.Niech pan też umyje ręce, twarz, i wypłucze usta, tak jak panu mówiłem.Powoli podniósł się z klęczek.Właściciel psa stał przy umywalce, energicznie mydląc ręce.Accuma ogarnęła złość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]