[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ci desperaci wyprzedali wszystko, co niepotrzebne już było do nieopłacalnej produkcji rolnej: traktory, siewniki, glebogryzarki, brony, grabie, motyki - wszystko.Za uzyskane pieniądze wiosną 2002 udało się im na licytacji odkupić od zbankrutowanego wrocławskiego zoo małe stado wielbłądów.Latem 2002 roku zjeżdżające licznie grupy turystyczne polskich Niemców (którzy dzięki Unii Polski z Europą odzyskali swoje gospodarstwa na Pomorzu i Śląsku) mogły na wielbłądach przemierzać te same pustynne szlaki, które przed sześćdziesięciu laty ich dziadkowie przemierzali na gąsienicach.Z tej ekoturystyki szlakami pamięci, swetrów z wielbłądziej wełny, pamiątkowych łusek po pociskach wykopanych na pustyni - Chechło ledwo-ledwo, ale wyżyło do wiosny 2005 roku.Bo wiosną 2005 roku na Pustynię Błędowską znów wpełzły gąsienice.Przez cały miesiąc oniemiali z podziwu chechłacze patrzyli, jak olbrzymie spychacze oczyszczają pustynię z trawy, lasku i płytkiej gleby pyłowo-przemysłowej.A potem przed kościółkiem w Chechle ukazał się były minister kultury i sztuki, a zarazem aktualny minister rolnictwa komunalnego Zdzisław Podkański wysiadający z czarnego rządowego turbolotu.I wtedy po raz pierwszy z ust ministra poganiacze wielbłądów, byli rolnicy, usłyszeli pamiętne dwa słowa: „wieprzak kolczasty”.A potem minister rozwinął swoją wypowiedź i mieszkańcy Chechła dowiedzieli się, że wieprzak kolczasty to ni mniej, ni więcej tylko gigantocactus musculus - wielki kaktus mięsny, będący szczytowym osiągnięciem myśli naukowej pracowników Instytutu Agrogenetyki Komunalnej.Na twarzach rolników odmalował się wtedy taki wyraz podziwu i zdumienia, że minister Zdzisław Podkański, sam były rolnik, poczuł, że sprawę trzeba wyjaśnić bez uciekania się do naukowej paplaniny:- Wieprzak kolczasty to skrzyżowanie świni z kaktusem, i tyle.Rośnie najlepiej na jałowej glebie, a wody potrzebuje niewiele.O, popatrzcie, to jest wieprzak z poletka doświadczalnego Instytutu Agrogenetyki Komunalnej.O, przekroję go.Patrzcie, ta wierzchnia zielona warstwa pod wpływem słońca zamienia dwutlenek węgla, co jest w powietrzu, i parę wodną na ten soczysty miąższ, co jest w środku.O, widzicie, ludzie, do złudzenia przypomina polędwicę.Funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu błyskawicznie rozstawili ogrodowego grilla i każdy niewierny Tomasz miał szansę odkroić sobie z wyhodowanego na poletku doświadczalnym IAK kaktusa gruby plaster steku.Podczas gdy to smakowite roślinne mięso brązowiało nad żarem, roztaczając wonie porażające nawet najbardziej zatwardziały sceptycyzm, minister Podkański roztaczał przed rolnikami nowe perspektywy: magnetyczne kombajny do zbioru przyrostów wieprzaka, centrum rozdawnictwa towarów, serduszka M-wzmacniaczy (które do Chechła jeszcze nie dotarły), przyzagrodowe baseny.Warunek był jeden - wspólna uprawa.I wtedy nastąpił zgrzyt.Józef Ślimak wysunął się przed krąg ludzi opiekających steki i kopnął grilla w nogę tak, że cały żar zmieszany z nie dopieczonym kaktusem omal nie spalił ministrowi butów.- Co chuja owijasz bawełną, zanim nam go wsadzisz w dupę! Mów od razu, czerwony kutasie, że kołchoz chcesz założyć, a nie pierdol od rzeczy o kaktusach - te słowa hardego rolnika sparzyły ministra bardziej niż skwierczący płat kaktusa, który przylepił się Zdzisławowi Podkańskiemu do nogawki spodni.Rolników jakby piorun poraził.Słowo „kołchoz” miało magiczną moc.O przyjęciu serduszek M-wzmacniaczy nawet słyszeć nie chcieli.We wsi na temat tych wzmacniaczy już od czerwca 2004 roku krążyły sprzeczne opinie w zależności od tego, czy ktoś słuchał telewizora, czy pirackiej radiostacji ojca Rydzyka.Po tym jak Józef Ślimak wyrzekł swoje zaklęcie, wszyscy nagle stanęli okoniem:- Lepiej mieć w rodzinie jednego wielbłąda żywiciela, niż wspólnie udławić się kaktusami - szemrano w tłumie.I nagle zdarzył się cud.Z kościoła wyszedł wszystkim dobrze znany ksiądz proboszcz Janeczek, niosąc na lewym przedramieniu naręcze różańców
[ Pobierz całość w formacie PDF ]